Jak wychować szczęśliwe dzieci, nawet gdy nam samym w związku się nie powiodło

116785246_ba370d0a1d_b

fot. mrhayata via Foter.com / CC BY-SA

 

Z Piotrem Romanowskim* na co dzień współpracującym z legionowskim Zespołem Szkolno-Przedszkolnym „Milenium” rozmawiamy o świadomym wychowywaniu szczęśliwych dzieci.

W obecnych czasach bycie samotnym rodzicem jest dość powszechne, a bynajmniej nie stanowi tak jak w przeszłości tematu tabu. Co mogą zrobić rodzice samotnie wychowujący dzieci, aby były one szczęśliwe i nie sprawiały problemów wychowawczych?

Zgadza się. Jednak mamy różne oblicza samotnego rodzicielstwa. Samotnym rodzicem można być z wyboru np. gdy kobieta uznaje ojca swojego dziecka za zbyt ryzykownego partnera na życie, owdowieje, czy też się z nim rozwiedzie. Od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej i tym samym otwarcia granic zwiększyła się również liczba rodziców, których współmałżonek wyjechał długoterminowo w celach zarobkowych. W każdej z tych sytuacji dynamika życia rodzinnego jest inna, a co za tym idzie, odmienne są wyzwania wychowawcze. Paradoksalnie, choć śmierć jednego z rodziców jest bardziej obciążającym kryzysem sytuacyjnym dla rodziny niż rozwód, to długoterminowe koszty tego zdarzenia są mniejsze niż w przypadku rozstania rodziców. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę konsekwencje w funkcjonowaniu dzieci. Należy jednak podkreślić, że wychowanie w pojedynkę nie determinuje wystąpienia poważnych trudności. To, co łączy te wszystkie sytuacje, to oparcie się o jeden wzorzec rodzica, a co za tym idzie pozbawienie dziecka możliwości doświadczania i czerpania z interakcji pomiędzy rodzicami. Samotny rodzic musi pogodzić kilka ról jednocześnie, co niewątpliwie wymaga od niego pewnych poświęceń. Zarówno, chłopcy jak i dziewczęta bardzo dużo czerpią z relacji, jaka łączy ich rodziców. W sytuacji braku kontaktu z jednym z nich często szybciej dojrzewają niż ich rówieśnicy z rodzin pełnych. Częściej są włączani w podejmowanie domowych decyzji, mają więcej obowiązków domowych, zaś dorośli liczą się bardziej z ich zdaniem. Inną kwestią jest ryzyko pojawienia się trudności adaptacyjnych, gdzie szczególne nasilenie może pojawić się w między 14. a 16. rokiem życia. Tu faktycznie zachodzi różnica płciowa. Mianowicie, dziewczęta na ogół silniej przeżywają zaistniały kryzys, lecz szybciej niż chłopcy też z niego wychodzą. Spektrum trudności, jakie mogą się pojawić, jest tutaj bardzo szerokie i zależy, tak jak wspomniałem wcześniej, od powodów samotnego rodzicielstwa oraz innych czynników mających wpływ na życie rodzinne.

Jak wychować szczęśliwe dzieci w tzw. rodzinach patchworkowych, czyli w takich, w których dziecko raz jest z nową rodziną taty, raz z nową rodziną mamy, zaś byli partnerzy są/nie są ze sobą skonfliktowani? Jak takie układy wpływają na rozwój dzieci?

W tej kwestii chyba najbardziej istotne jest rozróżnienie „są/nie są ze sobą skonfliktowani”. Dzieci mają często niedocenianą moc adaptacyjną. Dla równowagi psychicznej ważna jest dla nich stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa. Rozstanie rodziców na pewno okresowo powoduje kryzys w zaspokajaniu tych potrzeb, lecz możliwe jest ich odbudowanie przy przemyślanej reorganizacji życia rodzinnego, w tym ról matki i ojca. Przyjmuje się, że adaptacja do nowej sytuacji może potrwać 2 lata. To, czy rodzice ze sobą współpracują rodzicielsko, czy na skutek wcześniejszych zranień wzajemnie podważają swoje autorytety ma chyba decydujący wpływ na proces dalszej socjalizacji ich dzieci. Czasami spotykam się z sytuacjami, że konflikt, pomimo rozstania, jest tak intensywny i destrukcyjny dla dzieci, że jedynym rozwiązaniem minimalizującym koszty emocjonalne jest uznanie wyraźnej granicy pomiędzy systemem zasad ojca i matki. Mogą się one od siebie skrajnie różnić. Jest to sytuacja daleka od ideału, ale przynajmniej stwarza jakąkolwiek stałość i przewidywalność dla samego dziecka. W takich sytuacjach im skonfliktowani rodzice mniej się ze sobą komunikują, tym lepiej dla sytuacji. Z drugiej strony są też rodzice, którzy po rozstaniu zakładają nowe rodziny, wchodząc jednocześnie w rolę ojczymów i macoch. Potrafią przy tym sprawnie współpracować w kwestiach wychowawczych swoich biologicznych dzieci, przez co ułatwiają im łagodniejszą adaptację. Profesor psychologii, Rudolf Schaffer, badacz rozwoju dzieci, zwraca uwagę, że większe znaczenie ma aspekt funkcjonalny rodziny, aniżeli strukturalny. Oznacza to, że ważniejsze dla dzieci jest sprawne pełnienie ról rodzicielskich, a nie sam fakt mieszkania pod jednym dachem.

W pełnych rodzinach przychodzą czasami kryzysy, takie jak kłótnie, zdrady, znudzenie, choroba, uzależnienia czy też przemoc domowa. Jak te poszczególne kryzysy wpływają na dzieci? Do jakich zaburzeń mogą u nich doprowadzić?

Tutaj, ponownie każda z wymienianych sytuacji jest inna, co oznacza inny wpływ na system rodzinny. Jednak to co je łączy to ich sytuacyjny charakter, co oznacza, że mogą one wystąpić w rodzinach, ale nie muszą. Warto jednak podkreślić, że oprócz nich są też kryzysy wynikające z samego rozwoju rodziny. Te drugie są przewidywalne i raczej nieodłączne w życiu rodzinnym. Przykładowo, z innymi wyzwaniami mierzą się rodzice noworodka, a z innymi nastolatka. Niemniej obydwie te sytuacje stanowią obciążenie dla systemu rodzinnego i konstruktywne przezwyciężenie takiego kryzysu wzmacnia rodzinę i rozwija jej umiejętności radzenia sobie z kolejnymi wyzwaniami. Muszę tu podkreślić niezwykle ważną rolę diady małżeńskiej w tym procesie. Każda trudność, z jaką zmagają się małżonkowie równolegle oddziałuje na ich wzajemne relacje i ich relacje z dziećmi. To najmłodsi domownicy są najbardziej wrażliwi i najsłabiej wyposażeni, by radzić sobie z trudnościami. Sprawia to, że w pierwszej kolejności to w ich zachowaniu widać oznaki kryzysu. W kryzysach, czy to w sytuacyjnych, czy też w rozwojowych, dzieci mogą okazywać napięcie emocjonalne „na zewnątrz” np. poprzez zachowania opozycyjne, bądź „do wewnątrz” np. poprzez przygnębienie, dolegliwości bólowe czy apatię.

Czy jeśli partnerzy przestają się kochać, lubić, czy też dogadywać powinni się rozstać dla dobra dziecka? Czy powinni się raczej „męczyć” w takim związku dla jego dobra? Co jeśli mimo podjętych prób np. terapii rodzinnych, werbalnych konfliktów między nimi już nie ma, ale nie ma też miłości? Dziecko wyczuwa takie stany. Jak to może wpłynąć na jego dalszy rozwój?

Tak, jak wspomniałem, najgorszą dla rozwoju dziecka jest sytuacja pozostania małżonków w konfliktowej relacji. Naukowcy zweryfikowali, że relacja małżeńska niejako „rozlewa” się na relację z dziećmi. Mitem jest natomiast sytuacja, że jak w związku z partnerem nam się nie układa to tę „niewykorzystaną” miłość przelejemy na relację z dzieckiem. Uczucie miłości można porównać do kwiatu, który podlewany kwitnie, lecz bez pielęgnacji wcześniej czy później zwiędnie. Dlatego też na tegorocznej edycji „Akademii Świadomego Rodzica” zorganizowanej pod koniec listopada br. w legionowskim ratuszu, zachęcałem, by rodzice byli bardziej świadomi, jakie wyzwania na nich czekają na przestrzeni czasu, jednocześnie motywując ich do podejmowania starań, by dbać o relację pomiędzy nimi. Jest to relacja centralna dla całej rodziny. Nie dla dzieci, ale dla nich samych, bo człowiek ma relacje, z których może czerpać, ale i może też sam obdarowywać innych. W pierwszej kolejności musimy się czuć dobrze sami ze sobą, a nasz partner może nas w tym wpierać. Jednak odpowiedzialność za nasze dobre samopoczucie ponosimy my sami. Tutaj, tak jak w innych obszarach życia, profilaktyka jest ważniejsza i skuteczniejsza niż interwencja kryzysowa. Jest szereg badań ukazujących wpływ destruktywnej relacji pomiędzy rodzicami, a konsekwencjami dla rozwoju ich dzieci. Nie chcąc straszyć, powiem jedynie, że są bardzo rozległe i o dużej mocy dezintegrującej. Zachęcam jednak, by wyjść z założenia, że jeżeli zależy mi na długotrwałej relacji z partnerem to muszę uznać, że to nie jest kwestia przypadku tylko owoc naszego wspólnego zaangażowania. Mamy z góry zaplanowane wyzwania, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć, jednak po każdym z nich osiągamy nową jakość w naszej relacji.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiała Magdalena Siebierska

piotr-romanowski

 

*Piotr Romanowski – psycholog i psychoterapeuta prowadzący psychoterapię indywidualną i rodzinną w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii w Zagórzu oraz w Samodzielnym Publicznym Zespole Zakładów Lecznictwa Otwartego Warszawa – Żoliborz. Był jednym z prelegentów podczas Akademii Świadomego Rodzica w listopadzie w Legionowie.

 

 

 


O czym rozmawiali świadomi rodzice w legionowskim ratuszu?

„Akademia Świadomego Rodzica” powstała we wrześniu 2013r. z inicjatywy Heleny Olkuckiej, dyrektorki Zespołu Szkolno-Przedszkolnego „Milenium”. Jej zadaniem jest wspieranie rodziców w trudnej roli wychowawczej oraz budowanie ich świadomego rodzicielstwa poprzez organizowane konferencje, szkolenia i warsztaty połączone z wzajemną wymianą doświadczeń. Dotychczas, w ramach wspomnianego projektu, w legionowskim ratuszu odbyły się 4 konferencje – „Dziecko w XXI w. Jak sprostać wymaganiom?”, „Jak nie zagrażać własnym dzieciom?”, „Wychowanie do szczęścia” oraz „Od komunikacji do relacji”. Konferencje są organizowane co roku, zaś udział w nich jest bezpłatny.

Im lepsza komunikacja, tym lepsza relacja

Tegoroczna konferencja „Od komunikacji do relacji” przeprowadzona 26 listopada br. w ramach „Akademii Świadomego Rodzica” przyciągnęła do ratusza miejskiego wielu słuchaczy. Jej tematyka w całości poświęcona była relacjom rodzicielskim z dziećmi. Swoje wykłady w tej materii wygłosili psychologowie i pedagodzy, na co dzień współpracujący z Zespołem Szkolno-Przedszkolnym „Milenium”. Nasz rozmówca, czyli psychoterapeuta rodzinny Piotr Romanowski mówił o „Mocy relacji między rodzicami w rodzinnej codzienności”, psycholog dziecięca Anita Janeczek-Romanowska o tym, „Dlaczego dziecięce mózgi potrzebują relacji? O znaczeniu empatycznej komunikacji w relacji rodzic-dziecko”, zaś pedagog i choreograf w jednej osobie, Anita Makuszewska wyjaśniała „Jak możemy wspierać dziecko w potrzebie kontaktu ze światem kultury?”