Biegiem w Powiecie. Cz. 53. III ADB Ultramaraton Zielonogórski (galeria)

zielona-gora

Herosi Powiatu Legionowskiego (fot. A. Głowacka)

W Zielonej Górze W III ADB Ultramaratonie Zielonogórskim „Nowe Granice” wzięła udział czwórka reprezentantów z naszego Powiatu Legionowskiego: Wojciech Kisieliński, Andrzej Głowacki, Mateusz Głowacki (wszyscy Wieliszew Heron Team) i Artur Nowak, znany na pewno z tego, że przez wiele lat pracował w siatkarskiej Legionovii.

Pierwsza trójka zdecydowała się pobiec na dystansie 100km. Artur Nowak wziął udział w duathlonie (15km – bieg, 70km – rower, 15km – bieg).

Oddajmy głos bohaterom rywalizacji! Szczególnie… Mateuszowi Głowackiemu, który był jednym z najmłodszych uczestników biegu. Zacznijmy właśnie od Mateusza, który nie ukończył rywalizacji, ale i tak pokazał ogromną wolę walki. Wielkie brawa dla niego!!!

Mateusz Głowacki:

Ultramaraton Nowe Granice – już na odprawie odczuwałem duży stres, kiedy opowiadali nam o metrowej głębokości rozlewiska, którego nie da się obejść w ciężkim pagórkowatym terenie. Wtedy miałem jeszcze nadzieję, że tylko tak nas straszą, ale jak się okazało było jeszcze ciężej. Trasa była bardzo wymagająca, nie z mojej ligi, złamała mnie na 62 kilometrze. Nie byłem przygotowany do takiego wysiłku. Zdobyłem doświadczenie i sporo się nauczyłem. Czas na wnioski przyjdzie jak mięśnie zaczną normalnie funkcjonować.

Mateusz – to jest dystans Ultra Wieliszewa!!! – Wielu chciałoby go zaliczyć, a nie da rady! – życzymy powodzenia w kolejnych startach).

Wojciech Kisieliński – 81 miejsce – 13:40:16

Pierwsze moje 100+ miało być po płaskim, żeby było łatwiej, żeby zobaczyć jak to jest przekroczyć granice 100km. Niestety łatwo i płasko nie było. Dużo błota, rozlewisko, grząski piach i trochę górek. Dzień przed startem okazało się, że strumyk na 26-tym kilometrze wylał i zrobiło się rozlewisko ok. 300 metrowej szerokości i głębokości 80 cm. Dodatkowa atrakcja zarówno dla biegaczy jak i duathlonistów. Ogólnie trzeba przyznać, że po za małymi niedociągnięciami impreza przygotowana profesjonalnie.

Wojtek. Jesteś wzorem dla wielu biegaczy. Tak trzymaj! Serdeczne gratulacje. Po setce czas na… Alpy?

Andrzej Głowacki – 91 miejsce – 14:00:57

III Zielonogórski Ultramaraton Nowe Granice pokonałem w czasie 14 godzin i 57 sekund. Było to kolejne wyzwanie dla mnie i nie liczył się czas tylko ukończenie – tak sobie założyłem w celach na 2017 rok. Organizacja na dobrym poziomie. W biurze zawodów można się było odnaleźć bez problemów, punkty żywieniowe zaopatrzone tak, że żal było je opuszczać. Oprawa biegu – flary przy starcie robiły wrażenie początku czegoś niezwykłego. I po biegu after patry – trochę jedzonka i picia, zespół na żywo i tańce. Trasa bardzo wymagająca. Jakby dodać kilka przeszkód to śmiało można by było zakwalifikować ultramaraton do biegów przeszkodowych. Las, górki, błoto, rozlewiska, zryte przez dziki drogi, różna nawierzchnia (trochę asfaltu, trochę „kocich łbów”, trochę chodników ale najwięcej terenu – drogi polne, piaskowe, leśne, błotniste…). Chociaż pogoda okazała się dla biegaczy łaskawa. Lekki mrozik przy poranku wiązał błoto, nie padało a nawet na trochę wyszło słońce. Ale i tak największą przeszkodą był dystans. Kilometry wlokły się potwornie. Jak już dotarłem na punkt kontrolny na 62 kilometrze do pokonania został jeszcze zaledwie dystans maratonu… Załamka. Do takich biegów należy przygotowywać się nie tylko fizycznie – bo tam gdzie kończy się fizyka zaczyna się psychika. Duża satysfakcja z ukończenia biegu na razie równoważy się z bólem nóg i mięśni brzucha, ramion… Na razie nie deklaruję ponownego startu w tym biegu.

Andrzej jesteś wielki. Widząc Twoje i Mateusza przygotowania (te wielokilogramowe plecaki na parkrunie), można śmiało stwierdzić, że jesteś w czubie ultrasów naszego powiatu!

Artur Nowak – 17 miejsce – 7:45:56

Najszybciej na mecie był Artur Nowak, który wziął udział w konkurencji duathlonu:

Zaczęło się niewinnie: siostra mówi: słuchaj mamy w lutym III ADB Ultramaraton Zielonogórski, możesz machnąć duathlon – wystartujesz? Nie zastanawiałem się długo i wystartowałem. Założyłem, że pierwsze 15 km przebiegnę w tempie poniżej 6 min\km, po zmianie dyscypliny na rower miałem cisnąć „ile fabryka dała” a ostatnie 15 km biegu miałem przebiec w godnym tempie. No helooooł przecież dam radę – myślałem. Jestem mocny -myślałem – tak ciężko przepracowałem zimę. Miało więc być miło, ale moje wyobrażenia do pięt nie dorosły rzeczywistości!  Relacje organizatorów z trasy zapowiadały trudne warunki, zdjęcia je nawet dokumentowały, tyle że powaga wyzwania mimo tego jakoś do mnie nie docierała… Że będzie trudno zrozumiałem na odprawie, gdy organizatorzy poinformowali o 300-metrowej szerokości rozlewisku na 26 km trasy. I jak tu teraz powiedzieć, że ja to jednak chyba nie jestem gotowy? Bojki asekuracyjnej i kąpielówek przecież nie zabrałem . W sobotę o 6 rano, wspólnie z innymi 400 zawodnikami stanąłem na świeżo ośnieżonej linii startu i poszło! Początek fajny. Podążając za nieśmiertelnym hasłem stanowiącym, że „trening musi zostać odbyty…” – realizuję plan. Pierwsze 15 km biegnę w tempie 5.30 – znaczy jest świetnie! Trasa jest fajna, ośnieżona, lekko zmrożona i pofałdowana, ale sucha. Wszyscy zadowoleni… Problemy zaczęły się od 17 km i trwały nieprzerwanie do 103! Radość uleciała gdy na owym 17 km władowałem się w straszliwy piach…u podnóża sporej góreczki. Potem było jeszcze ciekawiej, bo co i rusz na trasie czekały na nas: błoto (o jakże chciałbym zapomnieć owe 700 metrów grzęzawiska między polami truskawek), piach, podjazdy (co za sadysta wymyślił taką górę na 70 km, przeszkody wodne, koleiny…dużo zamarzniętych kolein!!!!, (które raz, wespół z grawitacją okazały się ode mnie silniejsze), bruki (po jednym z odcinków do dziś dzwonią mi zęby) i błoto…(ale o nim już było. Na trasie nawet momenty pozornego odpoczynku okazywały się pułapką, bo rower puszczony na zjeździe samopas, fundował rzadko spotykane emocje! Posłuchajcie, z 73 km roweru, asfaltem poprowadzono może z 5 km! Także tego… potrenowałem rower… Dość powiedzieć, że przy zmianie dyscypliny tj. na 88 km byłem tak zmęczony, że nie rozpoznałem przyniesionych mi przez Moją Ewunię reklamówek. Naprawdę chciałbym zapomnieć ostatnie 15 km biegu. Samotnego biegu (o przepraszam, mój kolega Skurcz Łydy mógłby się poczuć zapomniany) gdy w głowie tłuką się myśli : „Stań!” i „Biegnij dalej!” Wygrało to drugie – nie stanąłem nawet na moment, nie szedłem nawet – biegłem cały czas! Czy warto było? Nie mam cienia wątpliwości, że tak! Tych kilka sekund ekstatycznej radości na mecie waży o niebo więcej niż cały kilkugodzinny ból. Niby wynik nie jest ważny, ale bardzo chcę się pochwalić, że w kategorii duathlon indywidualny uplasowałem się w połowie stawki z czasem 7 godzin 47 min!
A potem był godzinny masażyk (brawo organizator!!!) , after-party, muzyka na żywo i tańce do północy. Za rok wracam! Bo było fantastycznie, a także dlatego, że jeśli mam zrobić TO, co ulęgło mi się w głowie, muszę się nauczyć sprawniej pokonywać zmęczenie. Także tego…trening został odbyty!!!

Artur jesteś kozak. Biję brawo i chylę czoła. Rowerem po tych bajorkach – pierwsza klasa. Podziwiam i kibicuję.

Galeria Głowackich