Biegiem w Powiecie. Cz. 64. Jak to na Rzeźniczku było… relacja Adama i Patryka

19433733_10207579682809920_1845482454_n

Patryk i Adam po Rzeźniczku w bardzo dobrych humorach (fot. Piotr Siliniewicz)

O świetnym występie w Rzeźniczku Adama Pożarowszczyka i Patryka Kościelskiego (obaj Ministerstwo Głupich Kroków Legionowo) pisałem TUTAJ. Teraz czas na relację samych zainteresowanych, czyli Adama i Patryka, którzy zajęli odpowiednio 7 i 9 miejsce w imprezie.

Poniżej relacja:

Adam Pożarowszczyk:
Tym razem w Bieszczady jechałem z Patrykiem Kościelskim, którego udało się przekonać do startu jeszcze w ubiegłym roku podczas jednego z parkrunów. Cisna (miejscowość startu oraz mety, gdzie mieliśmy także swoją kwaterę), przywitała nas w czwartek promieniami słońca – postanowiliśmy wykorzystać prawdopodobnie ostatnie zupełnie ładne popołudnie na trening po trasie biegu. Następnego dnia w biurze zawodów w Cisnej odebraliśmy pakiety startowe.

W sobotę rano pobudka o 5:45, około 6:50 po lekkim śniadaniu i weryfikacji ekwipunku wyruszamy na miejsce startu honorowego. Ładujemy się do Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej i przed 7:30 wyruszamy na miejsce startu. Przez kolejne 30 minut możemy podziwiać cudowny obraz budzących się do życia Bieszczadach oraz niepewne miny pozostałych biegaczy. Po wyładowaniu się z kolejki, pojawia się komunikat, że „start ostry” odbędzie się o 8:30. Ustawiamy się z Patrykiem mniej więcej w 2-3 rzędzie. Warunki na starcie prawie idealne: nie pada poza kilkoma pojedynczymi kroplami deszczu, do tego około 12 stopni ciepła. Lekki wiaterek. O godzinie 8:32 następuje odliczanie: 10, 9, 8, …1 i BUM! Mirek Bieniecki (szef całego zamieszania) strzela na wiwat z gwintówki – ruszamy do VI Biegu Rzeźniczka…

Pierwsze kilometry prowadzą najpierw asfaltem, a potem dobrej jakości, dość szeroką drogą szutrową. Po około kilometrze, pomimo niezbyt mocnego tempa (otwarcie ze średnią ok. 4:10), krystalizuje się czołówka złożona z kilkunastu zawodników. Rozglądam się, ale rozpoznaję w zasadzie tylko jedną postać, Roberta Farona – biegnie spokojnie na drugim miejscu. Przez głowę przemyka mi myśl – główny faworyt biegu. Pierwszą cześć zawodów postanowiłem przebiec zachowawczo, żeby zostawić jak najwięcej sił na kluczowe podejścia po półmetku. Do 8 km trapiły mnie problemy z krążeniem, drętwienie stóp, piekące łydki spowodowały, że oddałem kilka pozycji i postanowiłem podbiegać/podchodzić jeszcze bardziej zachowawczo. Od 5km biegliśmy razem z Patrykiem. Na szczęście od momentu, kiedy pojawiły się zbiegi, dolegliwości minęły. Po złapaniu rytmu zaczęliśmy odzyskiwać pozycje na zbiegach. Na półmetku zajmowaliśmy już miejsca 7 i 8.

Podejście pod Okrąglik dłużyło się niemiłosiernie, ale udało się dotrzeć na szczyt bez większych kryzysów. Po 19 kilometrze zgubiłem Patryka na zbiegach. Po Małym Jaśle na 22km przestałem się oglądać za siebie i gnałem do mety. 2 km przed metą doszedłem na 30-40m zawodnika z 6 miejsca, ale niestety przeszarżowałem na trudnym technicznie odcinku i upadek na kolano zakończył marzenie o poprawie miejsca. Na mecie zameldowałem się z czasem: 2:41:47 – 9 minut lepiej niż rok temu. Do tego 7 miejsce. Pierwsza dziesiątka! Patryk wpadł na metę na 9 miejscu, z czasem 2:46:37 – świetny bieg, super debiut na trudnej trasie! Sportowo bardzo udany start – wszystkie cele osiągnięte. Obecnie obkładam kolano lodem i czekam aż zejdzie opuchlizna.

Co do samego biegu, jako imprezy, tutaj mam mieszane uczucia. Cały czas jest ta sama świetna trasa i klimatyczne momenty (genialny start z dowozem bieszczadzką kolejką leśną). Jest jednak pewne ale… postępująca komercjalizacja biegu. Nie mam nic do tego, jako samego zjawiska – ale sposób wprowadzania zmian i niektóre konsekwencje niezbyt mi się podobają. Rzeźniczek od pierwotnej odsłony, był z założenia ostatnim biegiem, rozgrywanym zaraz po Biegu Rzeźnika. Na trasie jak i na mecie z reguły pojawiało się mnóstwo zawodników, którzy dzień wcześniej kończyły Rzeźnika. Doping był zawsze ogłuszający, a szpaler kibiców na ostatniej prostej przeszedł już do legendy. W tym roku biegów pojawiło się tyle, że chyba tylko ORG orientuje się w tym wszystkim. Wkradł się lekki chaos organizacyjny. Na zakończeniu pojawiło się mniej osób, z powodu rozciągnięcia całej imprezy na ponad tydzień.
Imprezę nadal polecam. Nadal jest fajnie. Liczę, że niedociągnięcia zostaną zniwelowane z czasem. Do tego warto by było się zastanowić nad tak agresywnym poszerzaniem imprezy. Sam jestem ciekawy, gdzie to nas wszystkich zaprowadzi…

Patryk Kościelski:
Rzeźniczek 2017 był moim pierwszym startem w górach. Czułem respekt przed nowym wyzwaniem, ale nie zamierzałem odpuszczać, a gdy przed startem spiker zaprosił do pierwszych linii zawodników z czasem z maratonu poniżej 3 godzin poczułem się pewniej. Ruszyłem z pierwszą grupą, trzymając komfortowe tempo i pilnując, aby nie zacząć za szybko. W miarę biegu wyprzedziłem kilku rywali, dobrze współpracując z Adamem Pożarowszczykiem. Zbiegając za nim uczyłem się tego nie łatwego zadania i chyba nie wychodziło mi to najgorzej. Niestety pogoda i asfaltowe buty nie pozwoliły mi na pełen luz i bezpieczeństwo na zbiegach. W drugiej części po kilku wywrotkach i nie widząc nikogo za sobą postanowiłem nie ryzykować i zdecydowanie odpuściłem na zbiegach, tak aby cało dobiec do mety. Wydłużony dobieg sprawił, że głośny doping kibiców dawał wiele radości na finiszu. Na mecie unikatowy medal, rozmowa z prowadzącym zawody o moich wrażeniach z biegu i wizyta w ambulatorium w celu przemycia ran na nogach. Dobiegłem na 9 pozycji, tracąc jedno miejsce na ostatnich 3 kilometrach w dół. W kategorii wiekowej uplasowałem się na drugim miejscu. Jestem zadowolony ze swojego wyniku i samopoczucia po biegu. Panująca atmosfera i wspaniałe okoliczności przyrody przemawiają za kolejnymi biegami w górach, a najbliższy już we wrześniu (Patryk Kościelski i zawodnicy z Wieliszew Heron Team i Grupy Biegowej CHTMO pobiegną w Karkonosze Trial pod koniec września).