Świąteczna rozmowa z Sewerynem Topczewskim o sukcesie poetyckim i wierze

seweryn-topczewski

Seweryn Topczewski to mieszkaniec Dąbrowy Chotomowskiej. Rozmowa o jego sukcesie poetyckim, którym jest zajęcie pierwszego miejsca w ogólnopolskim konkursie „Malowanie słowem”, przekształciła się w dyskusję o wartościach i wierze.

Może to czar i moc zbliżających się świąt? Chciałoby się powtórzyć za Św. Matką Teresą z Kalkuty: „Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie”… Miłość do poezji, do żony i dzieci, historia nawrócenia i dotyku Boga – o tym w naszym wywiadzie.
Niecały rok temu wygrał Pan ogólnopolski konkurs poetycki z cyklu „Malowanie słowem”. Wzięli w nim udział poeci z całej Polski i nie tylko. Osiągnięcie jest tym większe, że drugiego i trzeciego miejsca w ogóle nie przyznano. Spodziewał się Pan takiego obrotu spraw?

Dostałem zaproszenie od organizatora konkursu. Należało stworzyć ekfrazę do jednego z obrazów Mieczysława Czychowskiego. Miałem na to zaledwie kilka dni. Spośród trzech obrazów wybrałem jeden, który przedstawiał wierzby. Ich gałęzie przypominały mi wyciągnięte ręce. Na dwa – trzy dni przed ostatecznym terminem zgłoszeń usiadłem wieczorem, napisałem wiersz i go wysłałem. Nie pierwszy raz startowałem w konkursie poetyckim, ale nigdy nie zdobywałem żadnych znaczących wyróżnień. A już na pewno nie spodziewałem się głównej nagrody. To było dla mnie niezwykle miłe zaskoczenie, które bardzo mnie zmotywowało. Potem przypomniałem sobie, że kiedyś pisałem podobne utwory o obrazach mojego ulubionego malarza Salvadora Dali.
Dali był kiedyś moim ulubionym malarzem.

Ja uwielbiam go do dzisiaj.
Potrafi Pan pisać wiersze. Niektóre są niesamowite. Jednak nie wydał Pan żadnego tomiku poezji, nie jest pan sławnym poetą. Czy warto to robić?

Tak. Poezja od początku była moim sposobem wyrażania emocji. Mogłem za jej pośrednictwem wypowiedzieć coś, o czym nie chciałem mówić nikomu. Swoje uczucia zamykałem w strofach. W szkole średniej pisanie stało się moją pasją. Wiele wspaniałych osób, które stawały na mojej drodze pielęgnowały we mnie przekonanie, że warto tę pasję pielęgnować. Na pewno duży wpływ na moje pisanie miał Szekspir, który od najmłodszych lat mnie fascynował. Hamlet siedział mi w głowie razem z jego wierszowanymi strofami.

 
Już w szkole podstawowej przeczytał Pan Hamleta?

Najpierw jako dziecko obejrzałem film. Może nawet do końca go nie rozumiałem. Pamiętam zaskoczenie mojego taty, kiedy zastał mnie – 5 latka podczas oglądania (śmieje się). Do dziś jest to moja ulubiona sztuka. Fascynuje mnie forma rymowana, prozą nie umiem pisać. Kompletnie mi to nie wychodzi.
Na pana stronie jest kilka opowiadań.

Tak. Jeśli proza, to najczęściej dlatego, że prosiły mnie dzieci. Poezja natomiast siedzi w moim sercu bardzo mocno. Może mam to w genach. W pewnym momencie, myszkując po domu doszukałem się kilku notesików z utworami mojej mamy. Napisała je dla taty. Dziś również zdarza jej się okazjonalnie napisać jakiś wiersz. Na pewno wpływ na to miał również fakt, iż rodzice bardzo interesowali się teatrem. Poznali się w teatrze amatorskim. Zamiłowanie do sztuki, poezji mam po prostu w sercu.
Czym się Pan zajmuje zawodowo?

Zajmuje się obsługą techniczną nieruchomości.
Lubi Pan swoją pracę?

Tak lubię.
A jednak nie kocha jej Pan, tak jak poezję?

Rzeczywiście. Miłością do pracy nie pałam, ale lubię swoją pracę (śmieje się)
Nie czuje pan niespełnienia z tego powodu, że nie może się Pan żyć z tego, co Pan kocha?

Nie. Choć kiedyś czułem. Bardzo marzyłem o wydaniu tomiku. Chciałem żyć z poezji. Nie udało się. Nie zawsze zajmowałem się tym co teraz. Kiedyś np. pisałem zagadki do miesięcznika dla przedszkolaków i wierszyki dla dzieci. Współpracowałem z miesięcznikiem „Mamy Przedszkolaka” przez cztery lata. Za sobą mam wiele różnych doświadczeń.
Czy pisanie pomaga Panu w życiu?

Czy pomaga? W jakimś sensie na pewno. Wielokrotnie łapię się na tym, że wracam do jakiegoś wiersza po dłuższym czasie i odkrywam go na nowo. Okazuje się, że to, co chciałem komuś w nim przekazać, do mnie samego bardzo mocno dociera. Zdarza się, że moje własne wiersze potrafią mnie „obudzić” wewnętrznie.
Jak gdyby żyły niezależnie od Pana… Skąd są myśli w nich zawarte?

Myślę, że to natchnienie. Bardzo często coś mnie inspiruje, czasem muzyka. Przykładem mogą być teksty Floyd–ów, które są bardzo poetyckie. Kiedy patrzę na moje poczynania poetyckie z perspektywy czasu, to wszystko układa się w jedną całość. Tak jakby to było jakieś przeznaczenie.

Miałem wspaniałą polonistkę w szkole średniej, która z całego serca mi dopingowała.
Tak, mówił Pan, że pozwalała Panu pisać wiersze podczas lekcji.

Siedziałem w pierwszej ławce i pisałem (śmieje się).
W jaki sposób próbował Pan wydać swoje wiersze?

(wzdycha ciężko) Wysyłałem moje utwory do różnych wydawców, ale nie było zainteresowania.
Dziś, bardzo trudno jest wydać poezję. Mieszka Pan w Dąbrowie Chotomowskiej od 10 lat. Wiem, że w Szczecinku kilka razy miał Pan wieczory autorskie. Czy w gminie Jabłonna również?

W Jabłonnie niestety to nie miało miejsca. W Szczecinku udało się dzięki „dobrym duchom”, które spotykałem na swojej drodze. W międzyczasie pani Danuta Wawiłow jeździła po Polsce i otwierała tzw. Kluby Ludzi Artystycznie Niewyżytych. Jednak to Krystyna Mazur, również poetka, zajmowała się naszym bezpośrednim prowadzeniem. Bawiliśmy się z nią nawet w teatr. Kiedyś napisałem scenariusz na podstawie snu koleżanki i zrobiliśmy z tego przedstawienie pantomimowo – baletowe. To pani Krysia namówiła mnie na pierwszy wieczorek autorski.
Był stres?

Ogromny. Niesamowite przeżycie. Wielkim zaskoczeniem dla mnie była pełna widownia. Oczywiście salka była nieduża, ale około setka zgromadzonych osób robiła na mnie ogromne wrażenie.
Tylko Pana wiersze były wtedy prezentowane?

Tak, tylko moje. Część z nich czytałem, część deklamowałem. To było dla mnie ogromne przeżycie, a reakcja ludzi była niesamowita. To wydarzenie bardzo mnie pokrzepiło. Już pół roku później miałem drugi wieczorek poetycki. Na trzecim była już obecna wybranka mojego serca. Wszystkie tego rodzaju spotkania były taką kropką nad „i”, wyrazem akceptacji mojej pasji przez innych ludzi.
Dlaczego w gminie Jabłonna nie miał Pan żadnego wieczoru autorskiego? Nie próbował Pan zainteresować swoją twórczością np. GCKiS?

Była kiedyś rozmowa na ten temat, ale pomysł się rozmył.
Chciałby Pan, aby do tego doszło?

Chciałbym. Zwyczajnie, brakuje mi tego. Chodzi też o to, że teraz chciałbym opowiadać coś innego. Wtedy moje wiersze mówiły o rozterkach człowieka poszukującego miłości, nadziei…
Teraz też miłość jest dla Pana wartością. Powiem więcej nie tylko miłość, ale także małżeństwo. W czasach powszechnych rozwodów i wolnych związków Pan napisał w jednym z wierszy, że jest gotowy bronić małżeństwa niczym Don Kichot. „Słońce Panu w nim co dnia wschodzi”. Jakby tego było mało, utwór zadedykował Pan żonie. Nie jest Pan „nowoczesny”, oczywiście w pozytywnym sensie.

Rzeczywiście wielką wartością dla mnie jest małżeństwo i rodzina. Zawsze o tym marzyłem. To jednocześnie wielka odpowiedzialność – odpowiadam za żonę, za dzieci. Muszę również zmieniać samego siebie po to, aby ich nie ranić, a przynosić radość. Chciałbym, aby mieli we mnie oparcie, a to ogromne wyzwanie i jednocześnie sens życia. Z żoną poznaliśmy się na studiach przed dwudziestu laty i mam wrażenie, że nasza miłość coraz bardziej dojrzewa. Wspólnie staramy się uczyć dzieci, że nie jest najważniejsze, co się ma, ile się ma, ale to jakim jest się człowiekiem dla siebie nawzajem. Powinniśmy się tym kierować w swoim życiu, bez względu na, czy ktoś ma wiarę w sercu, czy nie. Budowanie dobrych relacji międzyludzkich i szanowanie siebie nawzajem jest tym, co powinno być podstawą dla każdego.
Mówi Pan o wartościach, jednak teraz ludzie gonią za „efektem”. Wartości są mało efektowne, nie można ich zobaczyć, aby je dostrzec, trzeba poświęcić czas – poprzyglądać się im. Aby mieć je w sobie, potrzeba wysiłku. Komuś może się wydawać, że to jakaś abstrakcyjna idea.

Dla większości wartości to pieniądze. Nie ważne, że ktoś jest szczery, otwarty, szanuje zdanie innych.
Jakie ma Pan plany?

Może kiedyś uda mi się wydać jakiś tomik. Odkładam to jednak na odległy czas. Od pewnego momentu przestało to być dla mnie takie ważne. Tak naprawdę wystarczy mi to, że pisanie przynosi mi ogromną radość. To wielkie szczęście mieć taką pasję. Teraz chciałbym w swojej twórczości mówić przede wszystkim o wierze. Moje życie się zmieniło, ale już w dzieciństwie i wczesnej młodości przebłyski wiary do mnie trafiały. Moja mama pochodziła z rodziny katolickiej, tata nie. Kiedy na wigilię jeździliśmy do babci Oli, ogromne wrażenie robiły na mnie obrazy Jezusa i Maryi. Przed wieczerzą była modlitwa. Pewnie wewnętrznie zawsze poszukiwałem sakrum, dlatego było mi tam tak dobrze. Moim rodzicom dziękuję za to, że nauczyli mnie być porządnym człowiekiem. Choć nie edukowali mnie w kwestiach wiary, nauczyli wielu rzeczy, które są piękne i pomocne także teraz, kiedy wiarę odnalazłem. Opowieść o Synu Bożym musiała chociaż szczątkowo do mnie od mamy docierać – choć ja tego nie pamiętam.
Nie boi się Pan tego, że jeżeli Pana wiersze będą dotyczyły wiary, to odstraszy Pan ludzi?

Myślę, że nie. Oczywiście w dzisiejszych czasach otwarte mówienie o wierze jest bardzo trudne.
Ja nawet powiedziałabym, że to często temat tabu.

Niestety jest się często skazanym na epitety typu: moher, średniowiecze itp. Wszystkie sakramenty święte przyjmowałem dopiero jako osoba dorosła. Myśl o Bogu przewijała się i znikała. Kiedyś poszedłem na Mszę Świętą dla studentów. Poczułem pragnienie Boga i przyjąłem Komunię, mimo że nie byłem nawet ochrzczony. To oczywiście było świętokradztwo – wtedy tego nie wiedziałem. Moje życie układało się w taki sposób, że wszystko mnie prowadziło w kierunku Boga. Dopiero teraz to dostrzegam. Miałem w szkole średniej kolegę, który chciał zostać i został księdzem. Dużo rozmawialiśmy. To pewnie on przygotował grunt pod moje nawrócenie. Kiedy wreszcie przyjąłem sakramenty i poślubiłem moją żonę wydawało mi się, że żyjemy tak jak należy. Potem pojawił się kolejny impuls. Siostra żony namówiła nas na rekolekcje z o. Jamesem Manjackalem. Pojechaliśmy, choć na początku nie widzieliśmy zupełnie sensu, aby to zrobić. Te dni przestawiły nam zupełnie sposób myślenia. Zacząłem mieć prawdziwą nadzieję i dostrzegać Boga. Pojechaliśmy tam po sakramencie pokuty, ale codziennie musieliśmy spowiadać się, bo dostrzegaliśmy sprawy, które były dla nas wcześniej niewidoczne. Każdego dnia wydawało się, że posprzątaliśmy w naszych duszach, a potem okazywało się, że to nie koniec. Te rekolekcje tak odmieniły moje życie, że od razu chciałem pojechać na następne. Tam otworzyłem się ostatecznie na Łaskę Bożą. Wróciłem bez okularów na nosie.
Dlatego, bo tak Pan tam szalał z radości?

Nie, przestałem ich potrzebować. Zaświadczają o tym badania lekarskie. Dziś mam wrażenie, że pisanie jest dla mnie sposobem modlitwy, rozmowy z Bogiem. Wydaje mi się, że zawsze tak było, także wtedy kiedy Go nie znałem.
Zanim powiedział mi Pan o swoich wierszach, znałam pana z widzenia. Kiedyś, gdy byłam z moim synem w kościele, zobaczyliśmy Pana. Mój syn zapytał – mamo, czy ten pan jest chory? Mówiąc szczerze, często słyszę jak inne dzieci zadają swoim rodzicom podobne pytania. Czy to jest kłopotliwe? Czy Pan o tym myśli?

Czasami o tym myślę. Zdarzyło mi się, że podczas różańca starsza pani zwróciła mi uwagę, że zachowuję się nieodpowiednio (śmiejemy się).
Co się wtedy z Panem dzieje? Cały Pan drży.

To się zaczęło właśnie na rekolekcjach. Zaraz po tym jak zdjąłem okulary okazało się, że to nie jedyna widzialna łaska, którą obdarzył mnie Bóg. Zacząłem bardzo mocno drżeć, ktoś chciał wezwać lekarza. Powiedziałem, że nie potrzeba. Wtedy byłem pewien, że to nic złego. To tylko łaska. Zdarzają mi się oczywiście chwile, kiedy zaczynam się nad tym zastanawiać i dopadają mnie wątpliwości. Wiem, że tak musi być. Tak samo jak uczucie skrępowania, kiedy ta łaska mnie dotyka. Jestem taki sam jak inni, każdy może być obdarzony podobnym darem lub innym.
Ktoś mógłby pomyśleć, że to wcale nie łaska, ale ciężar.

Pewnie trudno to zrozumieć, jeśli się tego nie doświadczy. Jeśli przez dłuższy czas to się nie dzieje, mam momenty, że bardzo mi tego brakuje. Kiedy znów to do mnie przychodzi czuję wielką radość i wdzięczność. Zdarza się to podczas Mszy Świętej w jej bardzo mocnych momentach – podczas przeistoczenia, podniesienia, modlitwy Ojcze Nasz… Często spotyka mnie to po spowiedzi, albo podczas Drogi Krzyżowej.
Pana żona nigdy się tym nie martwiła? Nie obawiała się, że dzieje się coś złego?

Nie, bo widziała to na rekolekcjach. Nie czuję wtedy zmęczenia i żadnego bólu. To Duch Święty do mnie przychodzi. Wiele rzeczy, które się w naszym życiu wydarzyły, utwierdziło mnie w przekonaniu, że Bóg jest z nami i działa. Po rekolekcjach otrzymaliśmy nową siłę, nowy sposób patrzenia na życie, siebie nawzajem i sakrament, którym Bóg nas połączył. Żona jest dla mnie ogromnym wsparciem i podporą.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia – sprzątanie, gotowanie, ale również prezenty – cała ta zewnętrzna otoczka. Wielu ludzi pewnie marzy w głębi serca o tym, aby Bóg ich dotknął swoją łaską. Pewnie są również tacy, którzy się tego obawiają. Jeden z kapłanów podczas rekolekcji w Legionowie powiedział, jeśli w waszych sercach nie narodzi się Bóg, to co to będą za święta. Na czym powinniśmy się skupić, aby przeżyć prawdziwe Święta Bożego Narodzenia?

Podczas Świąt Bożego Narodzenia powinno nas interesować przyjęcie drugiego człowieka. Historia i miejsce narodzin Pana Jezusa pokazują nam jak bardzo jesteśmy zamknięci, jak mało w naszym życiu jest miejsca dla innych ludzi, a tym samym również dla Niego. Nie przyjmując ich, nie wybaczając, zachowując urazy nie pozwalamy mu przyjść do siebie. Święta Bożego Narodzenia są opowieścią o nadziei. Nadziei na to, że On jest wśród nas. Powinniśmy przyjąć Jezusa z ciepłem, z miłością, w każdym człowieku, którego spotkamy. Narodzenie Pana Jezusa „zaczęło” od nowa świat. My również możemy zacząć wszystko od nowa.

***

Powyższy wywiad dedykowany jest Ś. P. Babci Oli, wspominanej w rozmowie. Zmarła w dniu, kiedy prace nad tekstem zostały zakończone – 16.12.2016 r. – W tym roku zasiądzie do Wigilii przy najwspanialszym ze stołów – mówi Seweryn Topczewski.

Zdjęcie: Seweryn Topczewski z żoną Kasią, fot. archiwum prywatne