O partyzanckich latach w Armii Krajowej pułkownika Kazimierza Przymusińskiego

kazimierz-przymusinski

Kazimierz Przymusiński

 

W drugiej części wywiadu rozmawiamy o partyzanckich latach w Armii Krajowej pułkownika Kazimierza Przymusińskiego. 

Oglądamy dokumenty, które pan pułkownik przyniósł ze sobą.
Kazimierz Przymusiński (KP): Tu jest najważniejszy dokument. Ja jestem w korpusie utworzonym przez Lecha Kaczyńskiego. On utworzył tzw. Korpus Weteranów Walk o Niepodległość Rzeczpospolitej Polskiej. I nie każdy coś takiego ma.
Tamara Stasiak (TS): Legitymacja numer 587.
KP: Jest nas około dziewięć tysięcy, ale wszyscy po kolei umierają (dodaje ze smutkiem). W tym Korpusie są żołnierze. Ja mam taką odznakę:
TS: (czyta, zachowano oryginalną pisownię): „HONOROWA ODZNAKA ŻOŁNIERZA 1 PUŁKU STRZELCÓW PODHALAŃSKICH ARMII KRAJOWEJ. Nowy Targ, Nowy Sącz, Limanowa, Gorlice”.
KP: Ten pułk był doskonale uzbrojony i każdy z nas miał mundur.
TS: A tu mam (TS czyta, KP wtóruje z pamięci) : „ODZNAKA ŻOŁNIERZY ARMII KRAJOWEJ 1 PUŁKU STRZELCÓW PODHALAŃSKICH, W SKŁAD KTÓREGO WCHODZIŁY I BATALION POR. ‘ANDRZEJA’, II BATALION KPT. ‘FILIPA’, III BATALION KPT. ‘MICHAŁA’, IV BATALION MJR. ‘LAMPARTA’ ORAZ SPECJALNE ODDZIAŁY KEDYWU”. Legitymacja nr 620. Na następnej stronie czytamy: „Kazimierz Przymusiński, PSEUDONIM ‘Jastrząb’, PRZYDZIAŁ ORGANIZACYJNY W LATACH 1939-1945 Placówka ‘Kuźnia’ I Bat. Z KOMP ‘Pazura’ 1943-1945. WYŻEJ WYMIENIONY BYŁ ŻOŁNIERZEM 1 PUŁKU STRZELCÓW PODHALANSKICH AK I JEST UPOWAŻNIONY DO NOSZENIA ODZNAKI PUŁKOWEJ. Podpisał Szef sztabu PSP AK „MACIEJ” ppłk JAN CIEŚLAK”.
KP: Ja brałem udział w dwóch akcjach przeciwko Niemcom.
TS: I opisał pan to we wspomnieniach?
KP: Tak. Na początku, w lipcu 1944r. nie było jeszcze Pierwszego Pułku. Był oddział bojowy pod dowództwem porucznika ‚Zawiszy’. Ja opisuję, jak mnie skierowano do partyzantki: Razem z kilkoma kolegami wybraliśmy się dziś na spacer. Poruszamy się wzdłuż rzeki Kamienica i napotykamy się na kilku uzbrojonych mężczyzn. Zbliżamy się do nich, są przyjaźnie nastawieni. Prowadzę rozmowę, z której wynika, że szykuje się jakaś akcja zbrojna przeciwko garnizonowi niemieckiemu stacjonującemu od około roku w Kamienicy. W związku z tym, że pracowałem w dyrekcji przedsiębiorstwa ‚Saturn’, od czasu do czasu byłem kierowany z pismami do biura garnizonu wojskowego. To dawało mi możliwość ustalenia, ilu żołnierzy hitlerowskich liczył garnizon. Według mojej oceny liczył około 35-40 żołnierzy. … Ja i moi koledzy spontanicznie zadeklarowaliśmy chęć wsparcia ich działań. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że trochę za późno, bo broni dla nas nie mają, że jesteśmy nieprzeszkoleni i niezaprzysiężeni. … I potem jeden z tych partyzantów mówi do mnie: ty taki jesteś dosyć obrotny, masz meldunek. Wziąłem kartkę z meldunkiem i bocznymi, dobrze sobie znanymi ścieżkami i bezdrożami dotarłem do legendarnego dowódcy partyzanckiego, por. ‚Zawiszy’: Przyjaźnie przyjął mój meldunek i kartkę. Wypytał mnie: kim jestem skąd pochodzę i podziękował za meldunek pozwalając pozostać w oddziale uzbrojonych, podległych mu ludzi, bez przydzielenia mnie do jakiegoś pododdziału. Razem z nimi potem poszliśmy wzdłuż rzeki Kamienica. Nazwa pochodzi od tego, że tam bardzo dużo kamieni było. I [rzeka] płytka była. Wychodzimy zza drzew, a tu widać wieżę kościelną. Z wieży zobaczyli nas Niemcy i zaczęli strzelać. Z karabinu maszynowego: Na rozkaz por. ‚Zawiszy’ natychmiast wbiegliśmy niżej, z trawnika do płytkich nurtów rzeki. Trzeba było przejść na drugą stronę rzeki. Niemcy nas nie widzieli. Nikogo nie trafili. Myśmy poszli dalej. W Kamienicy Dolnej por. ‚Zawisza’ ustawił lekki karabin maszynowy: produkcji polskiej, będący na wyposażeniu wojsk polskich w okresie drugiej Rzeczpospolitej i użyty w wojnie obronnej, kampanii polskiej 1939 roku. … Dowódca oddziału w ten sposób zabezpieczył się od grożącego uderzenia Niemców od strony płn.- zach., z garnizonu niemieckiego stacjonującego w dawnej szkole powszechnej, w rynku Kamienicy. Niemcy posiadali w swym garnizonie broń maszynową, automaty, karabiny, granaty ręczne i jeden samochód ciężarowy oraz bunkier. … Ponadto ‚Zawisza’ zorganizował zasadzkę na wypadek ewentualnego natarcia Niemców z centrum gminy Kamienica. Było to z punktu widzenia taktycznego znakomite posunięcie. Dziś jestem w stopniu pułkownika. Wysoko oceniam zmysł taktyczny i zdolności dowódcze por. ‚Zawiszy’. To był oficer z prawdziwego zdarzenia, odważny i zdolny do wykonywania każdego zadania bojowego. Ja nie miałem broni wtedy w ogóle. W pewnym momencie samochód jedzie, niemiecki. Ten od karabinu maszynowego próbuje strzelać, ale karabin zaciął mu się. Nie oddał strzału, samochód przejechał w kierunku zasadzki. Wtedy wyskoczyli ci, którzy mieli broń i strzelali do Niemców, a Niemcy do nas. Potem ktoś wrzucił granat do szoferki i zabił kierowcę. Samochód jeszcze jechał, zwolnił i stanął. Myśmy wyskoczyli i jeden z naszych wojaków zaczął wyciągać Niemców. Trzech nam uciekło, a kilku wzięliśmy do niewoli. Chyba sześciu rannych było. Jeden poprosił o wodę i myśmy mieli wodę, choć trzeba było ich zastrzelić, ale tego nie wolno było robić, bo wtedy cała wieś była narażona. Nie wiedzieliśmy co robić, trzeba było ich oszczędzić. Kilku się poddało, sześciu było zabitych, trzech uciekło. Było ich około piętnastu. Myśmy potem oceniali, że jeżeli liczebność garnizonu niemieckiego wynosi 35-40 osób, to 25 mogło zostać. Ja wtedy dostałem pierwszy karabin, tylko nie wiedziałem, co z nim robić: Po kilku minutach starszy ode mnie kolega objaśnił mi pokrótce budowę karabinu, sposób celowania i oddawania strzału. Tak więc, stałem się początkującym żołnierzem o praktycznie żadnym przeszkoleniu i doświadczeniu. Dopiero potem wyznaczono nam miejsce, gdzie mogliśmy strzelać. Starsi koledzy nas uczyli. Ja miałem siedemnaście i pół roku, a mój kolega ‚Pomsta’ szesnaście i pół. Potem mi zabrali broń i komuś dali, kto był bardziej przeszkolony i zaprzysiężony.

Pod wieczór dowódca postanowił, że jak się poddadzą [niemieccy żołnierze z garnizonu], to im daruje się życie, a jak się nie poddadzą, to ich zniszczymy, naturalnie walką. Wśród złapanych był Ślązak. On miał rodzinę i musiał być w Werhmachcie, nie mógł nic zrobić. Miał na imię Janek, Hans po niemiecku. On szedł po ciemku jedną drogą, a ja zaoferowałem pomoc i poprowadziłem część oddziału ścieżką przez park dworski, omijając wiejskie drogi. Podeszliśmy pod piekarnię, gdzie byliśmy jakieś 100-150 m od Niemców. Od strony Łącka szedł ‚Zawisza’. Hansa wypuścił przodem. Hans powiedział do Niemców „Nie strzelajcie, jestem Hans”. Hans podszedł do Niemców i mówi, że: oni mają granatniki, są dobrze uzbrojeni, jest ich znacznie więcej niż nas, nie mamy żadnych szans i żeby się poddać. Gdy się poddamy, wszystko oddajemy tylko zachowujemy rzeczy osobiste i oni gwarantują, że was nie zabiją. Ich była garstka, poddali się. Ja potem z innymi wpadłem tam i zobaczyłem tych Niemców. Niemcy szerzyli propagandę, że są nadludźmi, a to byli zwykli przestraszeni ludzie. Tak przestraszonych ludzi ja nigdy w życiu nie widziałem. Co oni mogli sądzić: stoją, ciemno jest, tu jak duchy my skaczemy wokół uzbrojeni, a oni bez broni, w każdej chwili mogą być zabici. Ja się im wcale nie dziwię. To nie byli Niemcy tacy, jak na froncie, to były trzecie rzuty, zwykli ludzie, którzy gdzieś mieli znajomka, jakiegoś oficera. Nie poszli walczyć ”z Iwanem”, tylko byli w siłach na terenie Generalnej Guberni. Potem myśmy tych Niemców rzeczywiście puścili wolno. Ich dowódca stał obok. Podszedłem do niego i on mnie poznał, psia kość. Tak źle patrzył na mnie, tak jak ja bym go zdradził wtedy. On mnie znał, bo ja pracowałem jako robotnik w kamienickim tartaku. Wysyłali mnie z pismami z biura od zarządcy tartaku. Ten dowódca był w stopniu oberleutnanta. Pamiętam, jak on mówił do żołnierzy: bądźcie spokojni, das ist polisher Werhmacht. A rano latali po wsi i szukali: polish banditen. Tak się sytuacja zmieniła. Niemcy wtedy stacjonowali w szkole, do której ja chodziłem. Gdy żona zorganizowała tam wycieczkę…
Hanna Przymusińska (HP): Sześć lat temu…
KP: …to ja byłem jako przewodnik.
HP: tak, do tej pory wspominają tę wycieczkę i mówią „ nie możesz jeszcze raz zrobić, jak ten Kazio stał i opowiadał: ‚tu stali, tu zrzuty, amerykański samolot’…” Opowiedz jeszcze o tych Amerykanach…
KP: A… któregoś dnia byłem na placówce Kuźnia: W organizacji Armii Krajowej placówka była najniższym ogniwem. Podczas służby w placówce uczyliśmy się rzemiosła wojskowego. Codziennie odbywały się pobudki, apele poranne i wieczorne, i szkolenie. Szkolenie wojskowe obejmowało zasadnicze przedmioty: regulaminy wojskowe, szkolenie strzeleckie, taktykę, i musztrę. Szkolili nas przeważnie podoficerowie, głównie przedwojenni żołnierze zawodowi. … Po kilku dniach szkolenia złożyliśmy przysięgę na wierność rządowi londyńskiemu na ręce ppor. ‚Gryfa’. Z Kuźni zostałem w grudniu przeniesiony do drużyny gospodarczej do kaprala ‚Łazika’ (Jan Wąchała). 15 grudnia 1944r. trzech jego chłopaków jechało wozem kierowanym przez miejscowego gazdę i: …nie zwrócili uwagi, co się dzieje z tyłu za wozem. Tymczasem zbliżała się do nich hitlerowska ‚buda’ – samochód ciężarowy wypełniony 20-25 żołnierzami niemieckiej straży granicznej. Nie mieli żadnych szans. Nie było żadnej roślinności, żeby się schować. Zginął wtedy ‚Łaziczek’, ‚Rokita’ zginął i jeszcze trzeci, nie wiem, jaki miał pseudonim. Niemcy szukają: było trzech, a jest dwóch. Zostawili zabitego, ‚Łaziczka’ ciężko rannego zabrali, próbowali coś z niego wycisnąć na Gestapo. Umarł po drodze. Wiosną zaczęło strasznie śmierdzieć. Tam była kładka, a pod nią leżały zwłoki, obok karabin. To był ‚Rokita’, który tam się schował. Albo zamarzł, albo był ciężko ranny. Ja tego żołnierza jako pierwszego przyjmowałem do partyzantki. Jego i jego brata ‚Borutę’. I w ten sposób dowiedzieliśmy się, jak zginął mieszkaniec Limanowej, skąd pochodził.

Gdy byłem w tym oddziale, to my często byliśmy przy zrzutach. Były dwa zrzutowiska: jedno ‚Polanki’ i drugie ‚Wilga’- dosyć daleko, tam byłem dwa razy, ale nic nie przyleciało. A w tym to przylatywały samoloty i myśmy naprawdę dość dobrze chronili. Nawet Rosjanie byli zaniepokojeni, że my tyle broni mamy, co to będzie, jak ich armia wejdzie. Bali się nas.
TS: To były samoloty amerykańskie?
KP: To był albo polski samolot, albo angielski. Opowiem, jak to wyglądało: był zrzut 27 grudnia 1944 roku, ja byłem z kolegą, najpierw zrzucili zasobniki, które sczepiły się ze sobą. Kolega mówi „to gdzieś się schowajmy”, ja mówię „stój, bo jak ma cię zabić, to wszystko jedno gdzie.” Myśmy już dużo więcej przeżyli i wiedzieliśmy, jak to jest. Potem zaczęli zrzucać ‚Cichociemnych’. Sześciu zrzucili. Skakali ze spadochronami. Ja sobie jednego upatrzyłem i robiłem to, co on. Jak on tu, to ja tu. Źle zrobiłem, bo on mógł mi na głowę wskoczyć. W pewnym momencie pokazała się ściana drzew i spadochron mnie nakrył. Patrzę, a on podporucznik, Ziemię całuje.
TS: To był Polak?
KP: Polak. Ja byłem w mundurze, on też . Uścisnęliśmy się. Ja mówię, że „chyba ci odbiło, bo tu są wszędzie Niemcy naokoło”. Ten oficer mnie zapamiętał, był bardzo przyjazny. Miał za zadanie tworzyć nowe oddziały, ale już miał mało czasu, bo to był koniec grudnia, początek stycznia.
TS: Pan był do końca wojny w partyzantce, do maja 1945 roku?
KP: Nie ja byłem do 20 stycznia, bo 19 stycznia 1945r. było rozwiązanie Armii. I każdy dostał odprawę, 20 dolarów dostaliśmy. Mam dokument, jedyne świadectwo, jakie mam (‚Imienny wykaz stanu ludności pocztu 202’). Ale zanim nas rozwiązali, to myśmy 13 stycznia stoczyli walkę z Niemcami: Po walce dowódca 1 psp AK, mjr/ppłk ‚Borowy’ (Adam Stabrawa) wydał rozkaz, w którym m.in. pisał: ‚W dniach 13 i14 stycznia 1945r. 1 batalion stoczył walkę z Niemcami usiłującymi zlikwidować obóz 1 batalionu oraz spacyfikować wieś Szczawa. Wspaniała postawa żołnierzy wszystkich stopni batalionu przekreśliła zamiary nieprzyjaciela. Czterokrotny szturm Niemców załamał się w ogniu batalionu. Zdecydowana postawa żołnierzy batalionu zmusiła nieprzyjaciela do odstąpienia od dalszej walki. Nieprzyjaciel nie uzyskał żadnych wyników. Uderzyli na nasz batalion, pięć batalionów niemieckich na jeden batalion polski.
TS: Ile osób liczy batalion?
KP: To różnie bywa. Tam były cztery bataliony straży granicznej i jeden – strzelcy alpejscy. Ci byli przygotowani do walki w górach. Ich było około sześciuset, a nas trzystu dziesięciu. Nie idzie przełamać, zwłaszcza że byli dobrze przygotowani. Oni na rozkaz działali, a my o życie walczyliśmy. Ja byłem na posterunku, miałem taki duży zielony płaszcz. Zszedłem z posterunku i zaczęli do mnie strzelać z karabinu maszynowego. Proszę sobie wyobrazić! Nie trafili i dlatego tu siedzę dzisiaj. Padamy na ziemię, bo kilku chłopaków nas było. I co dalej? Wycofujemy się? Ale oni strzelali i mogli nas zabić. Inaczej musieliśmy zrobić. Ja kierowałem tymi starszymi ludźmi. Potem pytałem kolegę, pułkownika: ‚powiedz mi, dlaczego my byliśmy tacy odważni?’ – ‚bo nie mieliście żon i dzieci’. Proste i tak było rzeczywiście. Budynek, w którym ja byłem, to był tak zbudowany: tu do podłogi wymurowany, bo tak zbocze szło, a tu pół metra najwyżej. Jak kopnąłem deskę, deska opadła i powstała dziura i tam wyskoczyliśmy. I Niemcy chyba nas zobaczyli, bo zaczęli znowu strzelać. A w górach są drogi prawie, jak okop. To my zalegliśmy tam i potem musieliśmy głowy chować, bo co piąty pocisk był świetlny, a to było nad ranem… potem nas zostawili.
HP: A Amerykanie?
KP: To było pod koniec grudnia 1944. Patrzymy, oficerowie amerykańscy wchodzą w mundurach (śmiech) do nas. Nic nie rozumieli, młodzi ludzie, ale znalazł się wśród nich trzydziestoparoletni porucznik, który doskonale mówił po polsku, ale mówił starą polszczyzną, tak jak starzy górale mówili. Pochodził z Polski, rodzina osiedliła się w Stanach. On poszedł do wojska i został zastępcą dowódcy samolotu. Superforteca B52 miała załogi dziesięciu ludzi i on przyprowadził ośmiu, sam był dziewiąty. Nie wiedzieliśmy, co z kapitanem, prawdopodobnie zginął. Historia była taka: bombardowali Niemcy i w pewnym momencie artyleria przeciwlotnicza trafiła w silnik, więc lecieli na jednym silniku. Postanowili przedrzeć się na wschód do sojuszników – Rosjan, ale koło Nowego Targu zaczął się palić ostatni silnik. Dostali rozkaz: „skakać”. I wszyscy wyskoczyli w okolicy Ochotnicy. Jeden z naszych żołnierzy przyprowadził ich do nas i oni byli do końca wojny z nami. Cały czas byli z nami i wszystko robili, tak jak partyzanci.
HP: Czyta fragment wspomnień płk Przymusińskiego :
19 stycznia ‚Łazik’ zapoznał nas z informacją o rozwiązaniu Armii Krajowej. Mamy się ujawnić nowej władzy i być w gotowości do stawienia się na rozkaz, o ile taka potrzeba zaistnieje. Każdy z nas otrzymał z kasy pułkowej po 20 dolarów na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb. Moje dolary wręczyłem matce, kiedy wróciłem do rodziny. Tak zakończyła się moja partyzancka droga w szeregach Armii Krajowej. Ujawniłem się, zdałem broń i amunicję 5 lutego 1945r. w Urzędzie Gminy Kamienica. Rodzina, do której wróciłem, wraz ze mną po kilku dniach wyjechała do Wielkopolski. Kpr ‚Łazik’ (Jan Wąchała), pośmiertnie awansowany na ppor. AK, wezwał nas, swoich dawnych żołnierzy na naradę, oczywiście nielegalną, w rozumieniu ówczesnych władz. … Jeden z moich kolegów wspomniał, że w Szczawie jest człowiek, który cieszy się, że nareszcie nastąpi sprawiedliwość ludowa. Kolejny były żołnierz ‚Łazika’ ripostował: „To co, idziemy go rozwalić?’” pomyślałem z goryczą, przecież naszym zadaniem – żołnierzy AK była walka z okupantem hitlerowskim i ochrona naszych rodaków. Po jego słowach zrozumiałem, że to prosta droga do bandytyzmu i tutaj nie ma dla mnie miejsca.
TS: Żeby nie przekroczyć cienkiej linii między walką a bandytyzmem?
HP : Tak.
KP: Część walczyła o Polskę. Była taka Siedzikówna (…ze stron Polskiego Radia: 70 lat temu, 28 sierpnia 1946 r., władze komunistyczne wykonały wyrok śmierci na niespełna 18-letniej Danucie Siedzikównie, ps. Inka, sanitariuszce 5 Wileńskiej Brygady AK. Wyrok wykonał 28 sierpnia 1946 r. dowódca plutonu egzekucyjnego z KBW. Wraz z „Inką” stracono Feliksa Selmanowicza, ps. Zagończyk). Ona walczyła o Polskę. Należy jej złożyć głęboki ukłon. Ona należy do tych 15-20% tych, co mieli Polskę w sercu. Nie można deprecjonować walki tych, którzy pod sztandarami chłopskimi szli i ci, którzy w AK byli. I wielu innych, którzy byli na zachodzie, Armia Maczka, Andersa.
HP: Na koniec chcę powiedzieć, że mąż przez to, że w AK był, że się ujawnił, to…zacytuję: Osobiście wróciłem do polskiego wojska, lecz dopiero po dwóch latach wytężonej nauki w gimnazjum i liceum. Popełniłem błąd, że po powrocie do Wielkopolski ujawniłem się i później, podczas służby wojskowej nie miałem przed sobą kariery usłanej różami. Kiedyś dotknęły mnie represje obniżenia stopnia oficerskiego. Wielu Akowców zostało wtrąconych do więzień i było prześladowanych. Na szczęście po zmianach politycznych w Polsce po 1989 r. sytuacja zmieniła się na lepsze.
TS: O czasach powojennych porozmawiamy w trzeciej części naszego spotkania. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Cytaty wyróżnione pochyłym drukiem pochodzą ze wspomnień płk Kazimierza Przymusińskiego:”Okruchy wspomnień młodego partyzanta z okresu działalności w Ruchu Oporu, 1/1 psp VII. 1944- II. 1945r.”
Rozmawiała Tamara Stasiak,