Maraton Gór Stołowych. Morderczy start w upale

sgs

Tuż przed startem półmaratonu w Karłowie (fot. MM/GP)

W Karłowie, w sercu Gór Stołowych, odbył się jubileuszowy 10. Supermaraton Gór Stołowych. Od piątku do niedzieli odbyły się trzy biegi – SGS Vertical, SGS Ultra i SGS Light. Na Ziemi Kłodzkiej zaprezentowała się trójka biegaczy z naszego terenu. 

Karłów. Niewielka miejscowość u podnóża Szczelińca Wielkiego, najwyższego szczytu Gór Stołowych, należącego do Korony Gór Polski – 919 m n.p.m. Szczyt ten łatwo zdobyć. Wystarczy pokonać 665 kamiennych schodów, by znaleźć się na tarasie widokowym przy schronisku PTTK „Na Szczelińcu”. Tam właśnie znajdowała się meta trzech biegów wchodzących w skład Supermatatonu Gór Stołowych.

„Ultras” Przemek Zawadzki

W sobotę na trasie SGS Ultra, na dystansie 54km, z przewyższeniem 2400 metrów, pojawił debiutant w biegach górskich, Przemek Zawadzki z Jabłonny. DO mety na Szczelińcu dotarł po 8 godzinach, 56 minutach i 30 sekundach. Dało mu to 275 miejsce, na 437 zawodników, którzy dotarli na najwyższy szczyt Gór Stołowych. Morderczego dystansu, w gorącej aurze, nie ukończyło 61 biegaczy i biegaczek. Co do powiedzenia po starcie miał sam zainteresowany?

Uffff… Super Maraton Gór Stołowych ukończony. Wiedziałem że będzie ciężko, ale aż tak… Trudno nazwać to bieganiem. Tak skatowany po zawodach nie byłem nigdy. To co organizatorzy nam zafundowali na 2 i 4 odcinku to była masakra. Podejścia to była istna wspinaczka: ręce się napracowały. Człowiek głupi myślał, że jak były podejścia, to chociaż w dół będzie łatwiej. Srututu. Nie dało się zbiegać, co najwyżej schodzić, a czasami pełzać po kamieniach i korzeniach. Przy tym wspinaczka po schodach na Szczeliniec to był deser. Generalnie jestem bardzo zadowolony. Czas może nie jest rewelacyjny, ale zważywszy na fakt, że 61 (495 wystartowało) osób w ogóle nie ukończyło biegu, mogę być zadowolony. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że podczas tego szwendania powtarzałem sobie cały czas „Po raz k…. ostatni raz zapisałem się na coś takiego, nigdy więcej”. Wieczorem już stwierdziłem – „Jeden górski bieg zaliczony i chyba wystarczy”. W niedzielę podczas powrotu już zastanawiałem się jak i gdzie można tam urwać półtorej godziny. A dzisiaj już, niby przypadkiem, wyczaiłem następną fajną imprezę w górach – nie z takimi przewyższeniami, bo póki co… A tam żadnych postanowień.

„Połówkę” ukończyli – Tomasz Miernicki i Michał Machnacki

Dla obu start w Górach Stołowych był trzecią próbą w biegach górskich. Pierwszy biegał już w Runek Run na Festiwalu w Krynicy oraz w Karkonosze Trail (poniżej 3 godzin!!!). Teraz przyszedł czas na Góry Stołowe, które wydawały się łatwiejsze niż przynajmniej karkonoski start. Drugi miał na swoim koncie Półmaraton karkonoski i jego siódmą edycję, ukończoną w czasie 3:10:50 i Letni Bieg Biastów – 22km w czasie 2:15:05). Biegi w Karkonoszach miały również 1000 metrów przewyższenia, tyle samo co w niedzielnym biegu. Jednak trasa była znacznie trudniejsza do pokonania, co odbiło się na wynikach. Miernicki zajął 267 lokatę z czasem 3:23:24. Machnacki ukończył rywalizację na 402 pozycji z czasem 4:06:49. Swój start podsumował autor tekstu:

Jadąc w magiczne Góry Stołowe liczyłem się, że bieg będzie bardzo trudny. Jednak, mając w pamięci zeszłoroczne maszerowanie szlakami, na których odbyła się niedzielna rywalizacja, wiedziałem, że lekko nie będzie. Do tego meteorolodzy zapowiadali upały, co na pewno odbiło się na rezultatach. Liczyłem, że jest szansa na złamanie 3 i pół godziny, ale już na pierwszym punkcie kontrolnym na 7km miałem 10 minut w plecy. Tutaj jedynie mogę winić „korek” na zbiegu, gdzie można było spokojnie pobiec w dół, bez obaw o wywrotkę. Następnie już luźniej pod górę do Wodospadów Pośny, ale już powyżej ściana do ulicy Pasterskiej. Tu ciężko nawet się szło. O wiele łatwiej schodziło mi się ścianą z przełęczy między Szczelińcami do pierwszego punktu kontrolnego. To było najbardziej ostre zejście podczas półmaratonu i trzeba było uważać, by nie połamać karku. W piątek schodząc tędy, zastanawiałem się, czy nie zrobię sobie tutaj krzywdy. Po puncie kontrolnym wreszcie można było sobie pobiec… Do 10km jakoś szło, ale znów kamienie, upał i ostre podejście na Błędne Skały, na moment wyleczyły mnie z planowania kolejnych startów w moich ulubionych górach. Tu były momenty, że taki amator górski jak ja, mógł trochę potruchtać, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Po drugim punkcie kontrolnym… było mi już wszystko jedno. Patrzyłem na zegarek i wiedziałem, że zmieszczę się spokojnie w 5 godzinach, ale złamanie 3 i pół stało się nierealne. Pozostało powalczyć o trójkę z przodu. Niestety. Jeszcze liczyłem, że odrobię 6-8 minut na asfalcie do Karłowa i zmieszczę się poniżej 4 godzin. Nie było jednak czym oddychać, a nogi stawały się tak ciężkie, że… „Nie wejdę już po tych schodach, jak nie mogę już poruszać się po płaskim fragmencie…” Próbowałem podbiegać, ale zbytnio nie nadrobiłem czasu. Jeszcze przed skrętem na drogę prowadzącą do schodków miałem koło 15 minut, by zmieścić się przed końcem trzeciej godziny, ale wiadomo, że na Szczeliniec z marszu wchodziłem ostatnio… 15 minut, ale na świeżości na nie po pokonaniu ponad 20km… Schody to walka głowy z nogami, albo na odwrót. No i oczywiście pomoc innych, którzy ukończyli bieg i schodzili do Karłowa, bijąc brawo i zachęcając do wysiłku. Na mecie leżałem dobre kilkanaście minut, by dojść do siebie. Nawet poleciała łezka szczęścia, że mam to już za sobą. Sprawdziłem cukier – 159, nie jest źle, aplikowałem przecież słodkie żele i pepsi na punktach. Zejście było kolejną katorgą, potem jeszcze podróż do Golf&Spa Szczytna, gdzie wraz Tomkiem mieliśmy swoją wspaniałą bazę wypadową w tych okolicach i można było po świętować sukces!!! Kto jedzie za rok w magiczne Góry Stołowe?