Nie mogła patrzeć na zaśmiecony chodnik. Emerytka sama kupiła kosz na śmieci. Nikt nie pomógł…

All-focus

Kosz na śmieci, fot. GP (archiwum)

 

Niedawno moja koleżanka z LUTW otrzymała nowe mieszkanie znajdujące się w nowoczesnym bloku na pięknej posesji i w bardzo dobrym punkcie miasta. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden istotny mankament całego przedsięwzięcia, o czym szybko się przekonała.

Posesja znajduje się przy ruchliwej ulicy i wzdłuż niej przechodzi dużo ludzi. A ludzie, jak wiadomo, brudzą, mają mnóstwo śmieci, których chcą się szybko pozbyć i chcieliby te śmiecie gdzieś wyrzucić. Najlepiej do kosza na śmieci. I tu zaczyna się cały, wcale nie błahy, problem. W najbliższej okolicy nie ma ani jednego kosza na śmieci. Trzeba pozbyć się ich w koszach znajdujących się na okolicznych przystankach autobusowych, które wiadomo są od siebie dość oddalone, zwłaszcza dla pieszych. Tak więc pod ogrodzeniem jej posesji leżało coraz więcej śmieci: pustych opakowań po napojach, torebek po słodyczach, butelek, puszek, gazet i wszystkiego, co akurat ludziom chciało się wyrzucić. Tak wprost na ziemię, wzdłuż całej drogi.

 

 

 

Nikt nie pomógł

W czym problem, można by pomyśleć, przecież takie śmieci leżą, jak wiemy z doświadczenia, wszędzie. Jednak mojej koleżance te walające się i nigdy niesprzątane śmieci przeszkadzały. Dowiedziała się, że chodnik znajduje się na terenie zarządzanym przez GDDKiA i jest sprzątany dwa razy w roku, miasto ani wspólnota nie zrobi tego i koniec. Koleżanka pomyślała, że gdyby stał tu kosz na śmieci to ona sama będzie sprzątała, bo już wprost patrzeć nie mogła na ulicę zawaloną odpadkami. Pytała wszędzie, dzwoniła też wszędzie: do GDDKiA, do Urzędu Miasta, do Spółdzielni mieszkaniowej, rozmawiała z administracją osiedla i wspólnotą mieszkaniową. Nikt nic nie mógł zrobić, nikt nie był zainteresowany poprawą higieny i estetyki tego miejsca, czyli postawieniem kosza na śmieci, nawet gdyby ona sprzątała sama.

Wzięła sprawy w swoje ręce

I wiecie, jak zakończyła się ta historia? Koleżanka za własne pieniądze (emeryturę) kupiła w Internetowym sklepie solidny betonowy kosz, który został postawiony w dogodnym dla wszystkich miejscu. Teraz sama wymienia zapełnione plastikowe worki, śmieci wyrzuca i nareszcie może spokojnie patrzeć przez okno swojego mieszkania. Hmm… nie wiem tylko, czy na tym ma polegać inicjatywa lokalna mieszkańców? I ciekawe, kogo ona wyręczyła?

PS. Tu wspomnę o właścicielach psów, którzy pod groźbą surowej kary muszą sprzątać po swoich psach i również nie mają gdzie pozbyć się swoich „kłopotów” nosząc je setkami metrów, więc jak myślę są bardzo wdzięczni za ten niespodziewany dar losu w postaci kosza na odpadki.

T. Stasiak