Zdzisław Wasilewski – bohater z rikszą. Od 27 lat niesie pomoc potrzebującym

Zdzisław-Wasilewski-riksza

Zdzisław Wasilewski ze swoim podopiecznym, fot. GP/kc (archiwum)

4 marca br. w sali widowiskowej legionowskiego ratusza oficjalnie rozpoczną się V Dni Osób Niepełnosprawnych. Tego dnia przyznany zostanie order „Przyjaciel Niepełnosprawnych Miasta Legionowo i Powiatu Legionowskiego”.

Jedną z osób, która otrzyma order jest 72-letni mieszkaniec Legionowa, Zdzisław Wasilewski. Pan Zdzisław  od 27 lat bezinteresownie pomaga potrzebującym osobom na terenie Legionowa i bez wątpienia zasługuje na to wyróżnienie. W to, co robi, wkłada wiele serca. Jest niezwykle skromną osobą, która nie szuka rozgłosu. Postanowiliśmy porozmawiać z Panem Zdzisławem o rozpoczęciu przez niego działalności jako wolontariusz oraz o pomocy niepełnosprawnym osobom.

Od kiedy działa Pan jako wolontariusz?

Wszystko zaczęło się w 1989 r., kiedy poszedłem na rentę.

A czym Pan się zajmował wcześniej?

Wcześniej znajdowałem dorywcze prace. Miałem wyuczony zawód obróbka skrawaniem. Jednak ze względu uszkodzenie oka musiałem przestać go wykonywać. Ale z pracą wtedy było łatwo, zawsze można było ją zmienić i wykonywać coś innego. Pracowałem w kilku zakładach. Człowiek się wszystkiego uczył. Jak się chce pracować, to się zawsze coś znajdzie.

A od czego zaczęła się Pana przygoda z wolontariatem?

Umieściłem w przychodni na 3 Maja w Legionowie ogłoszenie, że mogę pomóc innym. Zgłosił się do mnie człowiek, którego żona miała stwardnienie rozsiane. Trzeba było się nią zaopiekować, karmić ją i dawać pić. A mogła pić tylko przez słomkę. Nie chodziłem tam codziennie, tylko wtedy kiedy jej mąż potrzebował załatwić jakieś sprawy na mieście. Później skontaktowałem się z PCK przy ul. Mickiewicza.

Zostawił Pan tam swój numer i ludzie mogli się do Pana zgłaszać?

Tak. Zostawiłem tam swoje namiary, jeśli trzeba byłoby komuś pomóc. Głównie rozwoziłem drewno mieszkańcom. Przygotowywałem drzewo, ciąłem je na kawałki i zawoziłem. I tak przez kilka lat. Z czasem rozwinęło się to na szeroką skalę, miałem ponad 60 osób, którym pomagałem. Nie w jednym czasie, ale ciągle zgłaszał się ktoś nowy w miejsce osób, które odeszły. Później moją „działalność” przejęła pomoc społeczna. Niestety niedawno z racji swojego wieku trochę zaniechałem tego, bo to jednak jest jakiś wysiłek. No mam już swoje lata. (Śmieje się) W międzyczasie należałem również do Caritasu przy kościele „na górce”. Tam przygotowywałem paczki świąteczne, rozwoziłem je, czy pomagałem przy organizacji zbiórek. W tym czasie były również momenty, że pomagałem mężczyźnie, który mieszkał w okolicach 3 Maja. Właściciel mieszkania nie zgadzał się na to, aby np. w czasie mrozów włączyć piecyk, żeby nie doszło do pożaru. I on siedział tam pod trzema kołdrami. Przywoziłem mu wtedy obiad i gorącą herbatę. Podjąłem się też sprzątania przy jednej z piekarni w Legionowie. Nie brałem za to pieniędzy, tylko dostawałem pieczywo. Miałem sporo podopiecznych, szczególnie dzieci. Brałem więc bułki i przywoziłem je dzieciom. Przez kilka miesięcy zaprowadzałem także jednego z mieszkańców do kościoła. Zawsze od rana na mnie czekał, jak wiedział, że mamy się tego dnia spotkać. Mogę powiedzieć, że w zasadzie co tylko mogłem, to robiłem.

Działa Pan teraz w wolontariacie?

W Legionowie powstało Senioralne Centrum Wolontariatu. Zapisałem się tam. Razem z innymi członkami przeszliśmy różne szkolenia. Teraz to dla mnie duże zobowiązanie. Jesteśmy podzieleni na grupy. Mamy osoby, które to wszystko prowadzą. Bardzo dobrze się to zapowiada. Kilka dni temu byliśmy w DPS „Kombatant” w Legionowie. Podopieczni, z którymi się spotkaliśmy, chcieliby zwiedzić Legionowo, bo są zamknięci w czterech ścianach. A trochę się tutaj zmieniło. Ja akurat mam taką rikszę, zrobioną na bazie wózka inwalidzkiego, więc będę mógł ich wozić.

Skąd pomysł na zrobienie takiej rikszy?

Rikszę zrobiłem dzięki osobie, u której pierwszy raz pojawiłem się jako wolontariusz. Po jej śmierci członek jej rodziny oddał mi wózek inwalidzki. Przez jakiś czas u mnie leżał. Pewnego dnia wpadłem na pomysł, żeby coś z tego zrobić. A ja jestem taki trochę majsterkowicz. Tylko żałuję, że tak późno to zrobiłem. Ale można na tym i kogoś i coś przewieźć. Muszę też przyznać, że nie jest to taka łatwa sprawa tym jeździć. Pierwszy raz, jak zrobiłem próbę sąsiadowi, to wjechałem w bramę. Wjeżdżając nawet na krawężnik można się przewrócić. Lepiej jest jechać z kimś niż samemu. Mam też OC na ten mój pojazd, w razie jakby doszło do jakiegoś wypadku. Ale mam kamizelkę, że jestem wolontariuszem, więc kierowcy na mnie uważają.

Kogo Pan wozi swoją rikszą?

W lato woziłem mężczyznę, który miał wrzody na nogach. Musiał on jeździć zmieniać opatrunki dwa albo trzy razy w tygodniu. Pomagam mu jeszcze w takich podręcznych pracach. Zawożę mu drzewo na rozpałkę czy załatwiam węgiel. Jeśli czegoś potrzebuje, to dzwoni do mnie. Z kolei na ul. Daliowej mam też niewidomego mieszkańca, któremu pomagam. Latem wychodzimy razem na spacery, jeżdżę z nim po Legionowie, żeby złapał trochę powietrza. Mam także trójkę osób mieszkających przy ul. Mickiewicza. Razem mieszkają na 11 m2. Jest tam mężczyzna, którego partnerce zanika wzrok, boi się wychodzić na zewnątrz. Razem z nimi mieszka jeszcze jedna kobieta. Po wypadku nie może stanąć na nogę i niestety pewnie nigdy już nie będzie w pełni sprawna. Od kilku miesięcy jeżdżę do Domu Dziennego Pobytu w Legionowie i przywożę im obiad. Teraz staram się o zmianę mieszkania dla nich, bo latem jest tam straszny zaduch. Niestety od miesiąca ze strony urzędu nie ma żadnego odzewu. Ale bardzo ciężko jest cokolwiek wyprosić.

Bardzo się Pan przejmuje losem tych osób.

Ludzie, którym pomagam, mają rodziny. Ale nikt się nimi nie interesuje. Zostali pozostawieni sami sobie. Z kolei u niewidomego Pana mieszkającego na ul. Daliowej kiedyś doszło do pożaru. Mieszkanie się nie spaliło, ale wszystko było okopcone. Starałem się o remont tego mieszkania. Zacząłem drążyć ten temat.  Niestety było bardzo ciężko. Tłumaczono mi, że nie ma wolnych mieszkań. Później rozmawiałem z prezydentem Piotrem Zadrożnym. Zaprosiłem go do mieszkania, żeby zobaczył, jak to wygląda. To było akurat przed wyborami. Kilka dni później w mieszkaniu pojawiło się chyba z 6 osób. Obejrzeli mieszkanie i uzgodniliśmy, co ma być zrobione. Przenieśli tego mężczyznę do innego mieszkania i wyremontowali lokal. Dopilnowałem, żeby mój podopieczny tam wrócił. Mieszkanie wyglądało ładnie, jednak nie zrobiono kanalizacji, o którą też prosiliśmy. Ten Pan nadal musi się załatwiać do kubełka.

A czy teraz ma Pan dużo osób, którym Pan pomaga?

Teraz pomagam 5 osobom. Szczególnie tym mieszkającym przy ul. Mickiewicza. Przywożę im obiady, zabieram ich pranie. Nie zostawiłbym ich teraz. Jak zrobi się cieplej, to jak już mówiłem, chciałbym organizować przejażdżki podopiecznym z DPS „Kombatant”. Traktuję moich podopiecznych jak członków rodziny. Jakby przyszło mi nic nie robić, czegoś by mi brakowało. Kocham robić to, co robię.

Dziękuję Panu za rozmowę i życzę wszystkiego dobrego.

Osoby, które potrzebują pomocy, mogą skontaktować się z Panem Zdzisławem Wasilewskim pod numerem telefonu 22 784 86 25.