Pan płk Kazimierz Przymusiński jest obecnie honorowym prezesem Koła Powiatowego Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych w Legionowie. Do niedawna był prezesem Koła, ale stan zdrowia nie pozwala już na pracę w ZKRP i BWP.
Rozmawiam z panem pułkownikiem i jego żoną, panią Hanną Przymusińską, sekretarzem Zarządu Koła Powiatowego ZKRP i BWP w Legionowie, wiceprzewodniczącą Oddziału Rejonowego Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów w Legionowie, a dodatkowo już od czterech lat ambasadorką Fundacji „Dr Clown” 2016r.
Związek Kombatantów
Związek Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych rozpoczął swoją działalność w 1990r. jako kontynuator ZBoWiD (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację) powstałego w 1949r. wskutek zjednoczenia 11 istniejących w tym czasie, działających od 1945r. organizacji kombatantów i więźniów obozów hitlerowskich. Organizacja ta przekształciła się rozszerzając swoją formułę i stała się, jak czytam na stronach internetowych: „organizacją kombatancką o charakterze wielośrodowiskowym, zrzeszającą obywateli polskich, którzy walczyli o wolność, suwerenność i niepodległość Ojczyzny w formacjach Wojska Polskiego, sojuszniczych armii państw koalicji antyhitlerowskiej, podziemnych organizacji ruchu oporu oraz byłych więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych i stalinowskich łagrów”. Powiatowe Koło ZKRP i BWP w Legionowie ma swoją siedzibę przy ul. Zegrzyńskiej 29/7.
Pan Kazimierz Przymusiński był żołnierzem Armii Krajowej, w latach 1944 – 1945 walczył w Pierwszym Batalionie Pierwszego Pułku Strzelców Podhalańskich na terenach obecnego Województwa Małopolskiego w okolicach miejscowości Kamienica koło Łącka. Po wojnie był oficerem Wojska Polskiego, na emeryturze przez dziesięć lat pracował w Zegrzu Południowym w Wojskowym Instytucie Łączności, a także zajmował się działalnością w Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych.
Kazimierz Przymusiński (KP): Związek Bojowników O Wolność i Demokrację przekształcił się w 1990 roku w związek trochę inny, mianowicie byli wszyscy członkowie i podopieczni, ale też byli więźniowie polityczni. Tego przedtem nie było. Ja byłem od końca 1952r. członkiem ZBoWiD, a później automatycznie przeszedłem do ZKRP i BWP, choć mogłem wstąpić do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Ja przecież walczyłem w Armii Krajowej, ale ponieważ w tym nowym Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych jest także miejsce dla AK-owców pozostałem w tym związku. Tu mam przed sobą oryginalne dokumenty Pierwszego Batalionu Pierwszego Pułku Strzelców Podhalańskich napisane przez mojego dowódcę porucznika „Andrzeja”. To był wspaniały dowódca, oficer przedwojenny. Ja go spotkałem po wojnie. Patrząc na jego możliwości i jego zdolności dowódcze w czasie walki, uważam, że dzisiaj powinien być generałem. Ale pani wie, co było z AK-owcami?
Tamara Stasiak (TS): Byli tępieni…
Morderstwa, zatrzymania. Mnie się udało, bo byłem bardzo młody i nigdzie się nie ujawniałem. I na tym dokumencie też jestem. Ja miałem siedemnaście i pół roku wtedy. Tu są żołnierze, którzy należeli do batalionu.
TS: Co to jest za skrót?
KP: To jest pseudonim.
TS: A tu?
KP: To jest „strzelec”.
Hanna Przymusińska (HP): „Jastrząb”, strzelec.
TS: Kazimierz Przymusiński, pseudonim „Jastrząb”.
KP: I byłem przyjmowany przez dowódcę pierwszego batalionu osobiście. Przyprowadził mnie dowódca Drużyny Gospodarczej, kapral „Łazik”. I on mnie polecał do porucznika „Andrzeja”.
TS: A co tu jest napisane?
HP (czyta): Wykaz stanu ludności pocztu 202…
KP: Bo tu jest taki wykaz: oni dostali z kasy pułku 860 dolarów i te dolary zostały rozdysponowane między nas.
HP ( czyta): Dwudziesty, zero cztery, czterdzieści pięć…
KP: Ja dostałem dwadzieścia dolarów wtedy. I nawet sądziłem, że ci młodsi dostali mniej, a dowódcy więcej. Okazało się później, jak czytałem po wojnie różne wspomnienia, że wszyscy dostali jednakowo.
TS: Skąd się one wzięły w kasie pułku?
KP: A…były przesyłane przez zrzuty. Pamiętam, byłem na takim jednym zrzucie, staliśmy z kolegą pod szałasem. I on mówi uciekamy, a ja mówię stój, jak ma cię trafić, to nieważne gdzie cię trafi. Stój spokojnie i czekaj na swoje przeznaczenie. I rzeczywiście dwa spadochrony się sczepiły i leciały jak bomba na nas. A ponieważ ja byłem niejednokrotnie bombardowany, to wiedziałem jak to wygląda. I to upadło od nas jakieś pięćdziesiąt metrów.
TS: Ale może zaczniemy od początku.
KP: Bardzo proszę.
TS: Kiedy pan się urodził?
KP: Urodziłem się w 1927 roku, piątego lutego w Jarocinie Poznańskim. Dziś tam są koncerty jarocińskie. To jest miasto powiatowe.
TS: Kiedy pan wstąpił do oddziału partyzanckiego Armii Krajowej?
KP: A, to była długa droga. Ja mieszkałem z rodzicami i z bratem, bo ja miałem młodszego brata Zenona. Do mojego szóstego roku życia mieszkaliśmy w Jarocinie. Tata dostał pracę, jako urzędnik pocztowy w Poznaniu. Był 1933 rok. Cała rodzina się przeniosła do Poznania. Wszystko było bardzo dobrze, ale w 1939 roku wybuchła wojna. Niemcy 1 września 1939 roku zastosowali tzw. bombardowania peryferyjnych dzielnic miasta, nie samego centrum, ale żeby zastraszyć ludność. Ja z bratem wyszedłem nad ranem obejrzeć pierwsze bombardowania. To była jedna bomba, jeden budynek. Jak wracaliśmy to zapędzili nas do schronu i wtedy zaczęło się prawdziwe bombardowanie. Leciały samoloty i całe dzielnice były zbombardowane: Łazarz, Starołęka, za wyjątkiem centrum. U nas w domu żadna szyba nie była cała. Wszystkie były zniszczone. Całe szczęście , że bomba padła w ogrodzie obok, jedna czy dwie nawet. Myśmy założyli te szyby na nowo i mieszkaliśmy do 19 grudnia 1939 roku. Wtedy przyszli do nas Niemcy, cztery osoby: jakiś żołnierz, jakaś kobieta, urzędnik niemiecki i żandarm niemiecki. Powiedzieli, że mamy 10 minut czasu i mamy stąd wychodzić.
TS: Poznań należał do Generalnej Guberni.
KP: Oczywiście. Ponieważ ojciec nie chciał podpisać Volkslisty, żeby być Volksdeutshem i opływać w dostatki. Mówił nie, ja jestem Polakiem i nie podpiszę żadnej listy, mimo że wychowałem się w Niemczech, bo ojciec urodził się w Dortmundzie i tam nauczył się niemieckiego, i tam chodził do szkoły. Ja też znam język niemiecki, praktycznie wszystko rozumiem. Uczyłem się dwa lata w gimnazjum niemieckiego i na studiach też był niemiecki.
HP: Ale do szkoły chodziłeś na Podkarpaciu?
KP: Do czerwca 1939 roku ukończyłem pięć klas szkoły powszechnej. Wtedy była szkoła powszechna. Potem w 1940 i 41 roku Niemcy dopuścili jeszcze parę klas, ale potem mieli w zamyśle, że każdy Polak i każdy obcokrajowiec może mieć najwyżej cztery klasy. To mieli być pariasi. Gdy nas wysiedlili z Poznania, w grudniu 1939r. to nas umieścili w obozie Głowno pod Poznaniem. Tam byliśmy parę dni.
TS: Dużo ludzi było w tym obozie?
KP: Oj, sporo. Ile dokładnie trudno powiedzieć. Ludzie z poznańskiego. Potem, po paru dniach kazali nam się ubierać i wygonili do wagonów bydlęcych, towarowych. Nie było mowy, żeby Polaka porządnie przewieźć. Wozili nas po Polsce. Ja w pewnym momencie patrzę: jesteśmy w Skierniewicach, później całą noc nas wieźli i wylądowaliśmy w Limanowej. To było dawne województwo Limanowskie, a obok Nowosądeckie. Tam czekały podwody z gospodarzami i nas wywieźli około 20 km do Kamienicy koło Łącka. Tam był nasz pobyt na całe sześć lat. Ja tam miałem wtedy dwanaście i pół roku.
TS: Co robił pana ojciec?
KP: Był bezrobotny.
TS: To z czego żyliście?
KP: Z tego żyliśmy, co mieliśmy ze sobą.
TS: Ludziom, którzy nie przeżyli tego wszystkiego, jest bardzo trudno wczuć się w tę atmosferę, zrozumieć jak to mogło być, co wy wtedy przeżyliście.
KP: Dzisiaj, jak ja patrzę na młodzież, to oni wielu rzeczy nie rozumieją. Nie są w stanie zrozumieć.
TS: Bo nie maja podstaw, żeby zrozumieć. Właśnie takie opowieści jak ta, opowieści ludzi, którzy to przeżyli i wciąż pamiętają przybliżają współczesnym tamte sytuacje.
KP: Trzeba było widzieć te krowy, niewypasione, niewydojone, cierpiące. Widzieć zabitych ludzi, być samemu pod bombami… to nie jest takie proste. I muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o indywidualny patriotyzm, bo dzisiaj się dużo mówi o patriotyzmie, kiedy Polska odzyskała wolność w 1918 roku i do 1939r. to rodzina i szkoła i Kościół naprawdę wpajali nam patriotyzm.
TS: Dzisiaj, gdy się czyta napisane wtedy książki, nawet dla dzieci, to widać, że są one od początku przepojone patriotyzmem.
KP: Oczywiście. Taki patriotyzm, jaki był wtedy, chyba nigdy już nie będzie. Wracając do tamtych, wojennych lat w Kamienicy, to myśmy musieli jeździć po górach do górali, żeby parę ziemniaków zdobyć. I tych parę ziemniaków mama potem gotowała, smażyła. Smażenie placków jak się odbywało? Był piec i na piecu ziemniaki z mąką jęczmienną się prażyły, bez tłuszczu.
TS: Takie podpłomyki?
KP: Tak i to się jadło, chleba nie było. Chleb to był rarytas wtedy. Czy dziś ktoś to zrozumie?
TS: Dziś tony jedzenia się marnują.
KP: Ja nie mogę patrzeć na to. Jak się zdobyło chleba, bo górale robili chleb, to się robiło w nim dziurkę i tam wkładało ser. Mama robiła krzyż i kroiła chleb jak ciasto. Nam rodzina czasami przysyłała ubrania i ojciec oddawał te ubrania za kawałek słoniny. I muszę powiedzieć, że myśmy żyli dosyć spokojnie do czterdziestego czwartego. Jak było potem, to opisałem we wspomnieniach.
TS: I mogę zacytować fragmenty?
KP: Oczywiście.
TS: Mam pytanie jak to jest z pamięcią , bo pan ma „z pierwszej ręki” pamięć wydarzeń, wojny, partyzantki. A dziś żyje już czwarte pokolenie powojenne.
KP: Chociaż to opowie człowiek, co to przeżywał, to żadna książka tego nie odda.
TS: Próbują…
KP: Oczywiście, bo nie ma innej możliwości. Moje pokolenie…
HP: Mój mąż jest jednym z ostatnich żołnierzy I Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej.
KP: My co roku jeździmy na tzw. odpust do Szczawy. Szczawa to jest wieś w gminie Kamienica koło Łącka w województwie Małopolskim. Dlaczego Szczawa? Tam zaprzyjaźniony ksiądz Leon Królczyk jest proboszczem i jest kustoszem Muzeum Pamięci Pierwszego Batalionu Pierwszego Pułku Strzelców Podhalańskich. Tam są zdjęcia oryginalne przedwojennych oficerów, jest zbiór pamiątek… Ja też tam coś dałem…
HP: Dałeś też jeden egzemplarz swoich wspomnień: „Okruchy wspomnień młodego partyzanta z okresu działalności w Ruchu Oporu, 1/1 psp VII.1944- II.1945r.”
KP: Ja poszedłem do partyzantki 30 lipca 1944r. właściwie popychany patriotyzmem, którym nas zarażali nauczyciele, księża i rodzina. Każdy zdawał sobie sprawę, że pójście na udry grozi śmiercią, tortury i śmierć. Na początku wydawało się to przygodą, ale to nie jest przygoda. Wojna to jest straszną rzeczą. Nikomu nie życzę.
TS: Na dzisiaj zakończymy wspominanie. W następnym miesiącu porozmawiamy o latach spędzonych w AK, a także o czasach powojennych. Bardzo dziękuję za rozmowę.