„Te zmiany są krzywdzące dla dzieci” – napisała do nas czytelniczka w liście, którego treść publikujemy poniźej. Autorka listu jest nauczycielem i rodzicem. Ma więc ciekawe spostrzeźenia, doświadczając tej sytuacji zarówno od strony wiedzy zawodowej, jak i przez wraźliwość rodzica. Wcześniej pracowała w Warszawskiej Akademii Medycznej (obecnie WUM), póżniej w warszawskim V LO im. ks. Józefa Poniatowskiego. Jako studentka w ramach wolontariatu pracowała z autystycznym chłopcem – podopiecznym fundacji Synapsis.
Moje dziecko uczęszcza do legionowskiej dwójki, do klasy integracyjnej. Jest dzieckiem bez orzeczenia, z naboru. To ja zdecydowałam, źe mała będzie w klasie integracyjnej. Zdecydowało o tym kilka czynników: po pierwsze selekcja pozytywna, tj. do tej klasy kwalifikowane są dzieci o zdolnościach większych niź przeciętna – a moja córka jest nieprzeciętnie zdolna, po drugie obecność w klasie drugiego pedagoga – zawsze na plus. Po trzecie, przebywanie z dziećmi „integracyjnymi” wyrabia wiele umiejętności społecznych, ćwiczy empatię i dobrze pojętą tolerancję. Po czwarte wreszcie – gdyby nie pedagog wspomagający, który zdiagnozował u mojego dziecka pewne niewielkie zaburzenie i zdecydował się raz w tygodniu prowadzić z nią IS, mała miałaby pewnie większe problemy z przyswajaniem niektórych umiejętności. IS to ulubione zajęcia mojej córki, szybko dały wspaniałe rezultaty i choć moje dziecko bez nich teź by sobie poradziło, to jednak jestem ogromnie wdzięczna pani pedagog, bo po prostu zawczasu usunęła problemy, jakie mogłyby się pojawić w przyszłości. A TO JEST NIE DO PRZECENIENIA.
Ze szkodą dla dzieci
Z zawodu jestem nauczycielem. Propozycję zmian w organizacji klas integracyjnych oceniam jako pomysł zły, głupi, niekompetentny i bardzo szkodliwy społecznie. Na podstawie zaproponowanych zmian wnoszę, źe twórcy i sygnatariusze tego projektu są zwolennikami wykluczenia edukacyjnego i w efekcie społecznego dzieci z orzeczeniami o dysfunkcji. Jest bardzo krzywdzący dla dzieci juź objętych systemem edukacji zintegrowanej, a wręcz grożny dla tych, które mogłyby uczęszczać do takich klas, ale nie będą z powodu bezduszności i niekompetencji urzędniczej. Dzieci cięźko upośledzone (np. umysłowo) uczęszczają do specjalnych placówek, gdzie z konieczności kładzie się nacisk na inne obszary edukacji niź w typowej szkole rejonowej.
Szkoły specjalne
Dzieci dysfunkcyjne, uczęszczające do klas integracyjnych w szkołach „normalnych” mają kontakt z dziećmi zdrowymi, uczą się od nich wielu rzeczy przez sam fakt przebywania z nimi i dzięki temu lepiej się rozwijają, uczą się funkcjonowania w społeczności dziecięcej. Ma to znaczenie terapeutyczne dla wielu z nich. Jeźeli klasy integracyjne nie będą tworzone, dzieciom z orzeczeniami o dysfunkcjach np. społecznych czy emocjonalnych moźe grozić wypadnięcie z systemu edukacji. Chodzi o dzieci, które nie są upośledzone umysłowo i które intelektualnie mogą poradzić sobie w statystycznej grupie rówieśniczej z większą lub mniejszą pomocą pedagoga wspierającego. Oczywiście są szkoły specjalne, ale one mają często z konieczności inaczej rozłoźone akcenty edukacyjne i zwykle duźo niźszy poziom nauczania niź szkoła rejonowa.
Nauczanie indywidualne
Dlaczego grozi im wypadnięcie z systemu edukacji? Dzieci o które walczymy są sprawne intelektualnie, ale orzeczenia o dysfunkcyjności mogą sprawić, źe dyrekcja odmówi przyjęcia takiego dziecka do szkoły. Nie wiem, czy ma prawo, ale wiem teź, źe takie przypadki się zdarzają. Jeźeli nawet zostanie przyjęte do „normalnej” klasy, to pozbawione wsparcia, jakie daje drugi pedagog, moźe mieć ogromne trudności edukacyjne i społeczne, prawdopodobnie pojawią się u niego problemy emocjonalne i wychowawcze. Pozostawienie takiego dziecka bez pomocy spowoduje nasilenie się problemów, a próby rozwiązywania ich metodami niedostosowanymi do jego potrzeb (np. wysyłanie do pedagoga szkolnego) będą nieefektywne. A problemy dziecka będą się pogłębiać. Moźe pojawić się wtedy propozycja tzw. nauczania indywidualnego, ale to fikcja, bo po pierwsze nauczyciel przychodzi do ucznia raz na kilka dni (w najlepszym wypadku), często po południu i sam juź zmęczony po kilku lekcjach. Nawet jeśli tego dnia ma tylko „indywidualnego”, to praca w domu często nie sprzyja skupieniu u dziecka, które jest np. bardzo nadpobudliwe i wszystko je rozprasza. Takie dziecko wie, źe obok jest kuchnia, pokój z telewizorem, zabawki, mama – to wszystko rozprasza. Takźe nauczyciela. Poza tym taki system izoluje dziecko, uniemoźliwia tworzenie więzi społecznych w grupie rówieśniczej. Istnieje grożba, źe dzieci te w ogóle nie będą edukowane, bo jak to stwierdził jeden z rodziców dziecka z orzeczeniem „do szkoły specjalnej są za mądre, a do normalnej za głupie”. Moźe się równieź pojawić propozycja dowoźenia dziecka do placówki specjalnej/mającej oddziały integracyjne/inne propozycje ale PO CO? Dowoźenie dziecka dysfunkcyjnego do (zwykle) daleko połoźonej placówki po pierwsze wyrywa je z lokalnej grupy dziecięcej: ono swoich kolegów i koleźanek z klasy nie spotyka na podwórku. To bardzo utrudnia tworzenie więzi społecznych osobom, które i tak juź jakieś utrudnienia mają. Po drugie jest dla dziecka i rodziców męczące i czasochłonne. To wszystko nie jest bez znaczenia dla osiąganych wyników. Wyników, z których jest rozliczany i uczeń, i nauczyciel.
Kim jest asystent?
Ograniczenie czasu pracy pedagoga wspomagającego i wprowadzenie jakiegoś „asystenta”, który nie musi być nawet pedagogiem, źe nie wspomnę o „specjalnym” jest de facto równoznaczne z likwidacją klasy integracyjnej. Po pierwsze: nauczyciel prowadzący zajęcia albo będzie realizował materiał, albo będzie „walczył” z dzieckiem dysfunkcyjnym (biegającym, rozpraszającym się, nadpobudliwym etc.). Nie da się zrobić tych dwóch rzeczy jednocześnie, tj. jedna osoba nie da rady realizować programu nauczania i udzielać (najczęściej bardzo duźej) pomocy dziecku dysfunkcyjnemu. Po drugie z oczywistych powodów na takiej zmianie tracą uczniowie bez orzeczeń. Po trzecie wreszcie: ów tajemniczy asystent. Jakie uprawnienia musiałby mieć? Jeźeli nie byłby pedagogiem specjalnym, to jakie musiałby mieć umiejętności i wykształcenie? Wreszcie: jakim regulacjom prawnym podlegałaby jego praca? Wiadomo „pod co” podlega nauczyciel, a taki asystent?
Wycofane obietnice ratusza
Mam więc pojęcie o tym, jakie spustoszenia w edukacji i ogólnym rozwoju dziecka z dysfunkcjami moźe, a właściwie na pewno spowoduje, decyzja o wyrwaniu go z grupy, którą zna i rozdzielenie go z pedagogiem, któremu ufa i który wie juź, jak najefektywniej mu pomóc. „Wyrwanie z grupy” dotyczy obietnicy ratusza, źe w dwójce powstaną gimnazjalne klasy integracyjne, z której to obietnicy ratusz juź usiłuje się wycofać. Skóra mi cierpnie, gdy pomyślę o tych dysfunkcyjnych dzieciach, które musiałyby radzić sobie w tak dzikim środowisku, jakim jest społeczność gimnazjalna. Stwierdzenie o dzikości środowiska gimnazjalnego nie jest z mojej strony deklaracją wrogości, a jedynie stwierdzeniem faktu: młodzieź gimnazjalna JEST bardzo trudną grupą, to nie tylko moje stwierdzenie. Myślę, źe warto tu wyrażnie i dobitnie powiedzieć, źe jeźeli w gimnazjum przy szkole nr 2 od razu nie powstanie klasa integracyjna, to mam przekonanie graniczące z pewnością, źe nie powstanie w ogóle i w efekcie zostanie całkowicie zlikwidowane nauczanie zintegrowane – takźe w podstawówce. Jeźeli dzieci z obecnej klasy szóstej integracyjnej nie będą miały moźliwości kontynuowania nauki w takim gronie, w jakim funkcjonowały do tej pory, to te bez orzeczeń jakoś sobie poradzą (lepiej lub gorzej), a te dysfunkcyjne – juź nie. O luce w systemie edukacji juź pisałam. Dlatego sądzę, źe nie wystarczy walczyć o zachowanie klas integracyjnych tylko w szkole podstawowej, niezbędne są równieź klasy integracyjne w powstającym gimnazjum. To jest jedna i ta sama sprawa. Oczywiście ratusz moźe próbować wmówić nam coś przeciwnego, ale to nie będzie prawda, a najlepiej wiedzą o tym rodzice dzieci dysfunkcyjnych.
Strach rodziców
Co do zmian i ich niejasności, to dla mnie teź są one niejasne. Budzą we mnie poczucie zagroźenia, lęk, źe jakiś urzędnik nie będący pedagogiem, bez wiedzy merytorycznej, nie mający pojęcia o problemach dzieci dysfunkcyjnych będzie w ich sprawie podejmował bezduszne i krzywdzące decyzje. Złości mnie równieź fakt, źe straci na tym i moje dziecko, które choć bez orzeczenia, wynosi z takiego kształcenia wiele dobrego – przede wszystkim w rozwoju emocjonalnym: ona po prostu LUBI chodzić do szkoły, chętnie spotyka tam swoją klasę i – co bardzo waźne – swoje nauczycielki.
Agnieszka Godlewska