Jestem świeżo upieczoną mieszkanką Legionowa, mężatką, matką dwójki dzieci. Spełniło się moje marzenie: dom pod Warszawą, w spokojnym Legionowie. Lato było piękne, wkoło zieleń, sympatyczni sąsiedzi, dobra szkoła w pobliżu, było przyjemnie. Cieszyłam się każdym dniem. Ale dramat zaczął się, gdy przyszła jesień. Otóż pewnej nocy poczułam w domu smród dymu, otworzyłam okno, aby sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz. Przeraziłam się, ponieważ wokół budynku unosił się siwy, gryzący w oczy dym.
Pomyślałam, że to jakiś jednorazowy incydent, że to taka pogoda. Ale kolejnym nocom, ale też i dniom towarzyszył ten żrący smród. Przestałam wypuszczać dzieci na podwórko, bo zazwyczaj było zadymione. Droga dzieci do szkoły też stała się przykrością, ponieważ mijałam domy z kopcącymi się kominami. Wszędzie ten okropny smród. Zaczęłam jeździć nocą autem po Legionowie, ale wkoło było też sporo dymu. Potem przyszła zima i to już była tragedia, dzieci zaczęły kaszleć w nocy, pojawił się nieżyt nosa. W drodze do szkoły starsza córka skarżyła się na pieczenie oczu, mdłości. Poszłam do lekarza, a pediatra potwierdził moje podejrzenia: że dzieci wdychają zbyt duże ilości dymu i ich układ oddechowy nie daje rady tego przefiltrować, stąd kaszel i nieżyty nosa u wszystkich domowników.
Zaczęłam podpytywać ludzi o ten ciągły dym, najczęstsza odpowiedź: „ Tu tak jest”, „Uciekaj stąd Pani, bo szkoda dzieci”. Koleżanka skarżyła się, że jej syn od miesiąca walczy z kaszlem, chociaż nie miał infekcji wirusowej. Zaczęłam szukać w Internecie wiadomości na temat tak mocnego zadymienia miasta, okazało się, że ludzie faktycznie borykają się w Legionowie z bardzo zatrutym powietrzem, piszą Smogogród, Pekin Mazowsza. Starsza sąsiadka mówi, że wykończy ją tu ten dym, że ona już ledwo co oddycha od tego smogu. Załamałam się, ponieważ poczułam się jak mieszkanka terenu, gdzie powietrze jest poważnie zanieczyszczone. Ponadto stacja GIOŚ bardzo często pokazywała, że normy zanieczyszczenia powietrza są przekraczane o kilkaset procent, a w takich sytuacjach należy unikać przebywania na wolnym powietrzu. I jak tu chować dzieci?
Przyszła wiosna, powietrze się oczyściło, ale około godziny 18, gdy ludzie wracają z pracy, na ulice wraca żrący smród. Okres grzewczy kończy się w kwietniu, a ja zapomniałam co to świeże powietrze. Dzieci piją syropy wykrztuśne, leczymy wciąż pojawiające się nieżyty nosa inhalacjami. Kaszel, ból głowy, chore zatoki- biała gęsta wydzielina stały się naszą codziennością.
Przeklinam dzień, w którym pojawiłam się w Legionowie. To nie jest miejsce dla dzieci, to teren, który jest przez 7 miesięcy skażony węglowym dymem z komina, rakotwórczym benzoapirenem oraz innymi rakotwórczymi substancjami. I to ma wdychać moje dziecko przez ponad pół roku?
Jeżeli władze miasta nie pomogą uporać się mieszkańcom z tym problemem, nie wzbudzą świadomości o zagrożeniu smogiem, nie zaczną inwestować w zdrowe powietrze, to miasto tylko straci na prestiżu. Już teraz mówi się coraz częściej o emigracji ekologicznej. A badania dotyczące szkodliwości smogu są zatrważające. Młodzi ludzi będą stąd uciekać, bo są granice patrzenia na choroby dzieci, spowodowane smogiem.
/pisownia oryginalna, zdjęcie i początek tytułu od redakcji/