Legionovia Legionowo remisuje z Limanovią Limanowo

Legionovia-Legionowo

fot. archiwalne

Legionovia Legionowo po raz czwarty z rzędu zdołała wywalczyć ledwie jeden punkt w meczu o mistrzostwo II ligi grupy wschodniej. Tym razem drużyna prowadzona przez trenera Marka Papszuna zremisowała bezbramkowo na własnym stadionie z Limanovią Limanowa, podobnie jak Legionovia, beniaminkiem II ligi.

 

Dla zespołu z Legionowa był to ostatni mecz przed własną publicznością w rundzie jesiennej. Już od pierwszych minut gry do walki ruszyły oba zespoły. Drużyna gości zaprezentowała bardzo dobre przygotowanie kondycyjne, stawiając wysoko poprzeczkę piłkarzom z Legionowa. Mecz był zacięty ale chaotyczny. Gracze Legionovii w pierwszej połowie dominowali na boisku i byli częściej przy piłce, lecz nie potrafili tego zupełnie wykorzystać. Wysoki pressing stosowany przez obie strony sprawił, że akcje często kończyły się przy środkowej linii boiska. W drużynie Legionovii wyróżniał się Paweł Wolski, który jednak nie miał wsparcia reszty drużyny albo sam marnował sytuacje. Kiedy było trzeba strzelać, to „Wolak” nie strzelał, a kiedy już to robił, to za słabo, aby pokonać bramkarza. Jedyny wniosek jaki nasuwa się po pierwszej połowie jest taki, że albo piłkarzy było na placu za dużo, albo boisko było za małe do mądrego rozegrania piłki.

Flaki z olejem

Od początku drugiej połowy przyjezdni chcieli popisać się błyskotliwością w grze, ale mecz szybko powrócił na te same tory, po których wlókł się w pierwszej odsłonie. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos. Wyraźnie widać było brak instynktu strzeleckiego u Wolskiego, choć chęci do gry odmówić mu jednak nie można. Z cała pewnością należy stwierdzić, że jest to jeden z najbardziej perspektywicznych zawodników drużyny Papszuna – brak mu tylko ogrania. Mecz ożywił się w końcowych minutach, oba zespoły chciały rzutem na taśmę zdobyć trzy punkty, ale raz po raz nadziewały się na pozycje spalone. Był to zdecydowanie jeden z najgorszych występów Legionovii przed własną publicznością. Pozostaje mięć nadzieję, że ładniejsze widowisko zobaczymy wraz z lepszą pogodą pod koniec marca.

Jarek Piwnikiewicz