Witold Andrzej Domaszewicz: Nie czuję się na emeryta. Będę nim tylko statystycznie

witold_andrzej_domaszewicz

 

Witold Andrzej Domaszewicz to niezwykle zasłużona postać dla legionowskiego sportu. Jest cenionym nauczycielem wychowania fizycznego, wychowawcą w tym na koloniach i obozach Centrum Pomocy Pedagogiczno-Psychologicznej. Jest jednym z założycieli pierwszego Legionowskiego Klubu Piłki Ręcznej.

 

Szymon Kotlarewski: Jest Pan nie tylko nauczycielem wychowania fizycznego, ale też organizatorem wielu wydarzeń sportowych. Jak zaczęła się przygoda ze światem polskiego sportu? Jakie sukcesy Pan wspomina?

 

Witold Andrzej Domaszewicz: Na początku byłem zawodnikiem. Spróbowałem w swoim życiu kilku dyscyplin sportowych zaczynając od lekkoatletyki, a w szczególności piłka ręczna jest takim sportem, który uprawiałem zawodowo. Reprezentowałem kluby olsztyńskie. Grałem w dwóch AZS-ach, potem była Warmia Olsztyn, a karierę zawodniczą w piłkę ręczną zakończyłem krótkim epizodem w Hutniku Warszawa. Jako że grałem w klubie kolejarskim, mogę powiedzieć, że moim sukcesem, był udział w Mistrzostwach Europy Federacji Kolejarskiej, gdzie zagrałem przeciwko Željezničarowi Sarajewo. Byłem też sędzią związkowym piłki ręcznej, przez parę dobrych lat byłem sekretarzem generalnym Polskiego Związku Bokserskiego. Organizowałem m.in. : turnieje im. Feliksa Stamma, Mistrzostwa Polski, mecze międzypaństwowe Polska- USA oraz pierwszą galę bokserską w Legionowie. Brałem też udział w pierwszym spotkaniu świątecznym świata sportu z Prymasem, podczas którego przekazaliśmy od siebie dla Papieża dres reprezentacji Polski i rękawice, a Wanda Rutkiewicz dała swój czekan.

 

Zaczynał Pan od lekkoatletyki, potem był etap piłki ręcznej, który trwa przez całe zawodowe życie, a skąd w tym wszystkim wziął się boks?

Moja pierwsza praca była w Starcie Olsztyn. Organizowałem tam zawody, byłem sędzią i nie sprawiało mi to problemów. Zapytano mnie, czy znam się na boksie. Zażartowałem „co to za problem lewa, prawa i to wszystko”. Mimo to jednak zaproponowano mi stanowisko. Mówię „ panowie, nie znam dyscypliny, nie znam ludzi, jeśli środowisko mnie zaakceptuje, to zostanę”. Okazało się, że wkomponowałem się w ten świat bokserski.

 

 

 

 

 

Nie można też zapomnieć o założeniu przez Pana Legionowskiego Klubu Piłki Ręcznej. Jak wyglądała historia założenia klubu i w jaki sposób związał się Pan z Legionowem.

Mój związek z legionowskim sportem to 40 lat, ze szkolnym związkiem sportowym. Trafiłem do niego poprzez śp. Wojciecha Augustynowicza, który mnie namówił i wdrożył w tę strukturę. Ostatecznie wróciłem do Legionowa w 1993 roku i osiadłem najpierw w szkole numer 2 potem w siódemce. I cały czas przewijała się piłka ręczna. Jest to dyscyplina w miarę łatwa do promowania ruchu i sportu, także dlatego często z dzieciakami graliśmy i osiągaliśmy sukcesy. Z siódemką wyjechaliśmy nawet do Norwegii, gdzie przegraliśmy dopiero w finale. Ta piłka ręczna tak przewijała się do 2007 roku, gdzie prezes okręgu warszawskiego mnie namawiał, żeby jakoś to bardziej zorganizować. Ja wcześniej jeszcze z gimnazjum nr 2 startowałem w rozgrywkach klubowych pod szyldem Agrykola i jeździliśmy z dzieciakami na rozgrywki do Warszawy, a w 2007 z młodzieżą szkoły nr 8 zacząłem się bawić w piłkę ręczną. Ci młodzi piłkarze napierali, żeby coś stworzyć, jakiś klub i w 2007 otworzyliśmy pierwszą sekcję dzieci. Doszło do tego, że w 2009 roku już założyłem również seniorów i przy wsparciu legionowskiego MOSIR-u zaczęliśmy grać. Zorganizowałem dobrego trenera i tak zaczęliśmy powoli funkcjonować i awansować, w międzyczasie zorganizowałem zarząd i w 2012 roku zrezygnowałem, bo to już było zbyt dużo obowiązków dla mnie. Cały czas śledzę, co się dzieje i wspieram. Kilku moich zawodników gra na naprawdę wysokim poziomie.

 

W tej historii dużą rolę odgrywa szkoła. Skąd wziął się pomysł na bycie pedagogiem?

Kończąc liceum miałem takie przeświadczenie, że będę pracował w szkole, że jest to moja misja. Sprawiało mi to satysfakcję i wiedziałem że się w tym będę dobrze realizował i będę mógł jakoś dalej szerzyć swoją wiedzę i inspirować młodzież do dalszych sukcesów.

 

W jaki sposób Pan to robi?

Robiłem i dalej robię cykl spotkań z młodzieżą „Na olimpijskim szlaku”, na które zapraszam znanych sportowców, medalistów olimpijskich. Były także spotkania „ Sprawniejsi niż myślisz” ze sportowcami z niepełnosprawnością. Gościła u nas reprezentacja Amp Futbolu. To wszystko, żeby pokazać młodzieży, że ze swoją aktywnością, ze swoim życiem, nauką można coś zrobić ciekawego, pożytecznego. Każde z tych spotkań przekazuje wartości, takie uniwersalne, że warto w życiu mieć pasję, szukać swoich pięciu minut, niekoniecznie w sporcie. Może być to jakaś inna działalność.

 

A Pan jakim był uczniem?

Młodzież ma swój charakter. U każdego można znaleźć i wady i zalety. Teraz jak na to patrzę, to myślę, że jakbym poszedł trochę innymi ścieżkami, to mógłbym coś więcej osiągnąć, ale to nie jest tak, że jakoś specjalnie żałuję, bo to, co osiągnąłem w swoim życiu, jest świetne. Sport nauczył mnie wiele charakteru. Oczywiście w szkole jak każdy miewałem różne etapy. Są chwile, gdy młody człowiek jest w stanie się oddać całkowicie nauce, a czasem przypomina sobie też o życiu towarzyskim i kolegach. Generalnie ani nauka ani sport nie sprawiały mi żadnych problemów. Dużo zawdzięczam swojemu nauczycielowi z liceum, który mnie pchnął w kierunku piłki ręcznej. Stał się on takim przykładem dla mnie. Można powiedzieć, że wzorem do naśladowania. Uprawiałem lekkoatletykę, biegi średnie. W swojej kategorii wiekowej na Mazowszu byłem w jakiś sposób zauważalny, ale nie powiedziałbym, że byłem jakimś wybitnym talentem, o którego wszyscy zabiegali. Zdarzało mi się kończyć zawody w okolicach medalowych. Po którychś z nich pojawiła się notatka w gazecie i w tabeli wyników pojawiło się moje nazwisko. Koledzy pobiegli i mówią temu nauczycielowi „Domaszewicz jest w gazecie”. On spojrzał na mnie i powiedział, że o 16:00 widzi mnie na treningu piłki ręcznej. Pod rygorem, że albo będę uprawiał piłkę ręczną, a jak nie, to nie ma miejsca dla mnie w szkole. Przyszedłem na pierwszy trening, nie szedłem tam jakoś rozżalony tylko z podejściem, że może warto spróbować i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Z biegiem czasu stałem się zawodnikiem podstawowej siódemki. On się cieszył, ja się cieszyłem, zdobywaliśmy bramki. Kończąc liceum się popłakaliśmy, bo było nas kilku. On nas wyściskał my go wyściskaliśmy. Powiedział, że takich chłopaków jak my, to już nie będzie miał, bo zdobywaliśmy wszystko. Gdzie pojechaliśmy, wracaliśmy ze zwycięstwem. I na tej bazie zacząłem swoją karierę w piłce ręcznej.

 

Dla Pana szkoła była początkiem zawodowej przygody ze sportem, a jak to jest teraz, gdy z jednej strony mamy kampanie społeczne walczące z częstymi zwolnieniami z WF-u, a z drugiej strony młodzież często uczęszcza na siłownie, crossfit, bierze udział w biegach?

Organizm ludzki potrzebuje wysiłku. Wiele zależy od tego, co można młodemu człowiekowi zaoferować. Młodzież lubi rywalizację, więc organizujmy zawody między szkołami! Uważam, że sport uczniowski powinien być fundamentem całego sportu, a teraz organizacja życia sportowego spoczywa na klubach sportowych. Powinniśmy tak to zorganizować, żeby młodzież zaczynała przygodę ze sportem w szkole, a dopiero potem trafiła do klubów. Mnie boli to że np. Słowenia- kraj, którego liczba ludności jest zbliżona do liczby ludności samej Warszawy, jest wspaniała w piłkę nożną, koszykówkę, piłkę ręczną i w wielu innych sportach, a my mając tak wielką populacje nie potrafimy tego zorganizować tak, żeby być w sportowej czołówce światowej. Cieszymy się z takich pojedynczych pasjonatów, którzy się jakoś przebili. Sądzę, że obecny system jest wadliwy. Dobrze zorganizowana szkoła to więcej ludzi z pasją. Wiem, że można to w młodzieży zaszczepić. Po spotkaniu z kolarzami dwójka uczniów, którzy teraz chodzą do liceum sportowego, zdobywają medale na mistrzostwach Polski, a nawet Europy. Bardzo się cieszę, że ta pasja ich tak pochłonęła i wierzę, że z tej dwójki będzie olimpijczyk na Paryż.

 

Od wielu lat bierze Pan udział jako pedagog i trener w koloniach i obozach organizowanych przez Centrum Pomocy Pedagogiczno-Psychologicznej.

Z Prezesem CPPP Piotrem Zagajewskim znam się z nim łącznie już od siedemnastu lat. Najpierw był jakiś epizod wyjazdowy, a potem gdzieś nasze szlaki się przecinały i od kilku lat jeździmy wspólnie. Pan Piotr to dobry pedagog. Nawet dzieciakom z trudnym charakterem potrafi wskazać właściwą drogę. Wiem, że pomógł wielu osobom. Mieli wsparcie w Piotrze, wtedy gdy nie mogli znaleźć oparcia w rodzinie.

Kiedyś pojechaliśmy na obóz narciarski i obecnie wspieram go stale w tych działaniach związanych z obozami, koloniami. Ja zazwyczaj wakacje miałem zapełnione właśnie obozami sportowymi. Czasem sam je organizowałem, czasem jeździłem z Polskim Związkiem Tenisowym, czy klubami. Gdy przestałem jeździć, to Piotr zaproponował, żebym jeździł na obozy z CPPP i okazało się, że to, co oferuje młodzieży, jest przez nią akceptowane i daje mi satysfakcje.

 

Jest Pan dla tych dzieci surowym nauczycielem, czy dobrym wujkiem, który czasem przymknie oko na jakieś drobne przewinienia?

Przede wszystkim staram się zrozumieć drugiego człowieka, szczególnie młodego. Wracam w pamięci do czasów, gdy ja dorastałem, szukałem własnej drogi, miejsca i robię wszystko, aby wyczuć ten moment, kiedy trzeba być surowym, ale nie wolno z tym przesadzać, bo i w życiu, i sporcie najlepsze wnioski wyciągamy z porażek i na nich się uczymy, a nie na sukcesach. Żeby je osiągać, musimy przełknąć wiele przegranych. To jest wiadome, że człowiek błądzi i szuka. Cieszę się, że idąc ulicą wiele osób się do mnie uśmiecha, bo mnie pamięta. Cieszę się z sukcesu tych dzieciaków. Czasem pamiętam, że na kogoś były jakieś skargi, był niesforny, a teraz przeszedł przez wszystkie etapy tych poszukiwań i jest bardzo wartościowym człowiekiem. Niestety znajdą się osoby, które się pogubiły trochę, ale znaczna większość tych ludzi znalazła gdzieś swoją drogę.

 

Od września planuje Pan przejść na emeryturę. Ma Pan jakieś plany na zagospodarowanie wolnego czasu?

Nie czuję się emerytem. Będę nim tylko statystycznie, ale w życiu nie będę emerytem. Jest jakiś początek i koniec pewnych etapów w życiu i to jest nieubłagane. Myślę, że ten czas pracy zawodowej był bardzo owocny. Sukcesów dla Legionowa było naprawdę wiele: w piłce nożnej, w koszykówce, minikoszykówce, piłce ręcznej, lekkoatletyce, tenisie ziemnym. Mam kilka projektów w głowie. Ja zawsze muszę coś robić!

Z okazji 65. urodzin oraz 40-lecia działalności sportowej i pedagogicznej Centrum Pomocy Pedagogiczno-Psychologicznej wraz z redakcją naszej gazety, postanowiło uhonorować pana Witolda Andrzeja Domaszewicza wręczając mu pamiątkową statuetkę. Prezes CPPP Piotr Zagajewski opowiadając o działalności Centrum doskonale scharakteryzował swojego kolegę. „Andrzej dla naszych obozowiczów i rodziców jest ciepłym, dobrym człowiekiem, z ogromnym doświadczeniem życiowym, można powiedzieć, że trochę odpowiednikiem dziadka, który wysłucha i doradzi, a potem zabiega ich na boisku grając z nimi w gry zespołowe.”