Plac zabaw

52045181c5957.jpg

Było, minęło, ale wróci za rok… piszę o Dniu Dziecka. Kiedy wracałam ulicami Legionowa 1 czerwca, widziałam duźą ilość młodocianych mieszkańców naszego miasta. Zwykle nie zwracam na to uwagi, ale tym razem nienaturalność niektórych scen dzieci wprawiła mnie w zdumienie. Najczęściej widywałam róźowo -podobne stworzenia z balonikami i zabawkami. Trzymały za rękę starsze kobiety, które uśmiechały się słodko do przechodniów. To niezastąpione babcie zabiegane i wiecznie niedoceniane. W sklepach z zabawkami spotkałam mamy, które nie ciągnęły swojego dziecka po ziemi. Nie odrywały teź rączek od witryn sklepowych, tylko z niewyobraźalną cierpliwością tłumaczyły, co mogą kupić w ten wyjątkowy dzień. Trochę gorzej wychodziło celebrowanie tego święta tatusiom. Oblegali legionowskie pizzerie i cierpieli w milczeniu, czekając w długiej kolejce na wypiekany specjał. Gdybym miała rentę, trochę wolnego czasu, okno w ruchliwym miejscu i zdrowie do przesiadywania na parapecie, to często oddawałabym się przyjemności obserwowania ludzi.
Patrząc na młodych, tupiących zabawnie obok dorosłych legionowian, zdałam sobie sprawę, jak bardzo róźni się dzieciństwo kolejnych pokoleń. Za czasów mojej babci dzieci biegały bez butów i majtasów. Wielką atrakcją było puszczanie kaczek na wodzie, zabawy w berka i gonienie źab w ogrodzie. Kaźdy dzieciak miał przydzielone określone obowiązki. Musiał paść gęsi, pilnować rodzeństwa, pomagać w kuchni. Kiedy krowa weszła w szkodę sąsiadowi, nie raz na wstydliwej części ciała pojawiały się czerwone pręgi. Taki system motywacyjny nikogo wówczas nie dziwił. Pokolenie mojej matki to czasy, kiedy wojna jeszcze rozsiadała się wygodnie po wsiach i głód zaglądał w oczy niejednemu pyzatemu dziecku. Kaźdy kęs chleba był na wagę złota. Dzieci pomagały bimber pędzić, uczyły się szybko chować w sianie w stodole i nie narzekały na dwie znoszone sukienki. Za czasów PRL-u moje dzieciństwo spędziłam na staniu w kolejkach za szarym papierem toaletowym i kawą „arabicą”. Uczyłam się matematyki na kartkach źywieniowych, a zamiast You Tube oglądałam przez okno walki pomiędzy studentami i ZOMO.
Dzisiaj, mimo lepszych warunków źycia, coraz mniej rozmawiamy. Teraz dzieci większość czasu spędzają przed telewizorem i komputerem. Gdyby stosować się do praw ewolucji, następne pokolenia, które pojawią się na planecie Ziemia, powinny być bledsze i mieć bardziej wyłupiaste oczy. Zielony odcień skóry, nadwaga i nieświeźy oddech to byłyby główne cechy malutkich Ziemian wychowanych na sterydach i glutaminianie sodu. Długie palce sięgające do klawiatury, krótkie przyssawki zamiast nóg to mógłby być efekt długotrwałego przebywania przed monitorem. Być moźe natura szykuje dla nas takie niespodzianki, jak świecący w ciemności ogon chwytny, którym moźna by sięgać po chipsy, nie przerywając gry.
Póki więc nasze odnóźa pozostają bez zmian, a mózgi funkcjonują w miarę przyzwoicie, oderwijmy nasze pociechy od telewizora i zabierzmy je na spacer czy plac zabaw. I tu wygłoszę pochwałę dla serockich radnych, którzy przed Dniem Dziecka postanowili osobiście sprawdzić kaźdą drabinkę, kaźdą zjeźdźalnię i karuzelę. Kaźda huśtawka została przetestowana przez radnego, a kaźde boisko przetestowane przez radną. Inaczej rzecz się miała w Legionowie, gdzie radni zasiedli przy stole z ciastami i omawiali stan placów zabaw. I jak tu nie chwalić? Na razie biegiem marsz na place zabaw przetestować je osobiście, bowiem, jak pisał Kępiński, „Źycia nie moźna traktować zbyt serio. Staje się wówczas nie do zniesienia ”.