Nasz dzisiejsza rozmówczyni na co dzień pracuje w Urzędzie Miasta i Gminy w Serocku gdzie w działania promocyjne samorządu wplata liczne elementy lokalnej historii i tradycji. Rozmawiamy z Agnieszką Woźniakowską, autorką książki „Tako rzecze dwurzecze, serockie gawędy o dawnych zwyczajach” – fascynującej podróży przez świat naszych matek, babek i prababek.
„Tako rzecze dwurzecze, serockie gawędy o dawnych zwyczajach” to pierwsza publikacja o takiej tematyce dotycząca powiatu legionowskiego, z jaką się spotkałem. Wiem także, że jest częścią większego projektu dotyczącego kultury i tradycji ziemi mazowieckiej, a przede wszystkim serockiej. Skąd takie zainteresowania u autorki i pomysł na książkę?
Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że ową miłość do ludowości mam w sobie zupełnie naturalnie, że jest częścią mnie, w zasadzie od zawsze i dość wcześnie uświadomiona. Jeśli ktoś chce sprawić mi prezent, wie, że najcudniejsze są te, które oscylują wokół polskiego folkloru. Mam wrażenie, że tę miłość wyssałam z mlekiem mamy, która pochodzi ze wsi. Naturalnie więc opowieści o jej młodości przenikały moją codzienność. Od najmłodszych lat wakacje i różne wolne dni spędzałam u babci pod Zatorami. Poniekąd nie mieliśmy innego wyboru – rodzice pomagali dziadkom w pracach na polu, w żniwach, czy kiszeniu kapusty. Mam w pamięci wiele obrazów, w których widzę siebie – małą dziewczynkę, którą dziadek – siedzący na przylepce kaflowego pieca – trzymał na kolanach i opowiadał najróżniejsze historie. Pamiętam też dziadka ze strony taty, który wyplatał kosze z wikliny. Potem z tymi malutkimi łubiankami chodziliśmy na wykopki, albo do lasu na grzyby. Brzmi sielankowo, chociaż wiem, że dla rodziców i dziadków to nie był łatwy czas…
Treść uporządkowała Pani dzieląc ją pod kątem pór roku. Dlaczego taki wybór?
Zależało mi na tym, żeby wrócić swoją opowieścią do najdawniejszych czasów, umiejscowić ją – w części – w codzienności słowiańskiej, którą nasiąkła polska wieś. A Słowianie mieli swoje wielkie święta, które w dużej mierze determinowała natura – pory roku, cykl księżyca, różnego rodzaju zjawiska przyrodnicze. Każda pora roku miała więc swoje wielkie święto: wiosna – jare gody, lato – noc Kupały, jesień – święto plonów i zima – szczodre gody. W książce Jarym Godom nie poświęciłam dość uwagi, ze względu na fakt, że ciekawsze opowieści snuły się wokół tradycyjnych Zapustów.
Czy tradycje, które Pani opisuje, to wszystko, co chciała Pani opisać? Jakie było kryterium doboru?
Tak, w publikacji ujęłam wszystkie tradycje, które chciałam czytelnikom przybliżyć. Publikacja była jednym z elementów projektu „Rola Folklora – czyli serockie poszukiwania ludowej obrzędowości i gawędy o dawnych zwyczajach” realizowanego w 2019 roku. Pierwszym zaś było przeprowadzenie cyklu warsztatów teatralnych i wokalno-muzycznych, w efekcie których powstały piękne widowiska obrzędowe poświęcone zapustom, nocy Kupały, dożynkom i szczodrym godom. Wyjątkowość opowieści moich bohaterów skierowała moją uwagę także na inne tematy i jeszcze mocniej rozpaliła tęsknotę za ich zatrzymaniem. Kto wie, może uda się w przyszłości zebrać je także na kartach i posłać w świat…
Chciałabym w tym miejscu jeszcze podkreślić, że publikację zdobią fotografie z widowisk Roli Folklora oraz zdjęcia, które zrobiłam na wsiach i w skansenach, aby przybliżyć czytelnikom dawne kąty izb.
Książka, to nie tylko opisy tradycji i kultywowanych na tym trenie zwyczajów, ale przede wszystkim rozmowy z mieszkańcami. W jaki sposób udało się Pani ich znaleźć?
Mam wrażenie, że od początku temu projektowi towarzyszyła jakaś magia. On się zresztą nie zrodził z dnia na dzień, bowiem jako Referat Komunikacji Społecznej serockiego urzędu prowadzimy owe poszukiwania lokalnej obrzędowości od lat. W ten proces włączyli się lokalni regionaliści, udało nam się objąć także troską wiejskie zwyczaje, choćby przez dotarcie przed kilkunastu laty do działań Kół Gospodyń Wiejskich i wspieranie ich działalności. W 2016 roku natomiast została w Serocku otwarta Izba Pamięci i Tradycji Rybackich, w której oprócz stałej ekspozycji organizowane są różnego rodzaju prelekcje i spotkania. Przed dwoma laty zorganizowaliśmy tam cykl wykładów poświęconych polskiej obrzędowości i pomysł, żeby ruszyć z tymi obrzędami w miasto, zrodził się naturalnie. Poczuły go także Ania Kutkowska, która w Roli Folklora odpowiedzialna była za poprowadzenie warsztatów teatralnych, i Bogusia Segiet, która przygotowała grupę wokalnie i muzycznie. Warsztaty skupiły wokół obrzędowości mieszkańców gminy, którzy niosą w sobie miłość do folkloru, natomiast duża liczba publiczności poszczególnych widowisk jest pięknym dowodem na to, że ten projekt miał sens.
Wracając jednak do pytania – konkretni bohaterowie, to w dużej mierze uczestnicy naszych obrzędowych spotkań i osoby, które mają duży szacunek do swoich życiowych doświadczeń oraz kultywują dawne tradycje po dziś dzień. Pozostali znaleźli się wśród znajomych mieszkańców konkretnych wsi.
Czy chętnie opowiadali o sobie, swoich rodzinach? Co było najtrudniejszego w tych rozmowach?
Czy chętnie opowiadali o sobie, o swoich rodzinach… Nie, niosę w sobie do nich ogromną wdzięczność, że podarowali mi swoje zaufanie i wpuścili do domów z dzieciństwa… Z całą pewnością nie było im łatwo mówić o sobie, ponieważ w większości ich młode lata przypadły na czasy powojenne, kiedy – co tu dużo mówić – polskim rodzinom nie było łatwo, a mieszkańcom wsi najszczególniej… Nie wszystkie rozmowy były więc łatwe, bo często wracały w nich emocje towarzyszące temu, co w rodzinach moich bohaterów stało się podczas wojny, a także to, jak ich rodzice, na ogół przecież młodzi ludzie, musieli odnaleźć się w nowej, powojennej, wciąż jeszcze niespokojnej rzeczywistości. Zabrzmi górnolotnie, ale te ich wspomnienia nie pozostały bez znaczenia także dla mnie. Uwrażliwiły mnie jeszcze mocniej na szacunek do naszych babć, dziadków, do historii naszej Ojczyzny, która składa się z milionów właśnie takich indywidualnych historii rodzin, wspólnot… Przyniosły mi ogromną pokorę wobec moich najbliższych, których niewypowiedziane dzieje gdzieś tam w tych opowieściach odnalazłam. I to jest chyba najcudniejsze w tej publikacji, że z pewnością wybrzmią w niej Państwu znajome głosy i znane historie.
Ale – i to też jest dla mnie cudowne – w moich rozmówcach nie ma żalu. Towarzyszy im przekonanie, że nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, te wszystkie trudności ukształtowały ich życiowe wybory, decyzje, ich jako dorosłych ludzi. Opowiadając o rodzinnych zwyczajach towarzyszyła im radość, nostalgia i ogromny sentyment. Wszyscy stwierdzili, że nie zamieniliby tamtych lat na żadne inne i dziś chętnie by do tej rzeczywistości ze swojej młodości wrócili, aby pokazać swoim dzieciom, wnukom, jak ważna jest troska o swoje dziedzictwo i jak istotne poczucie wspólnoty. Dziś, w dobie tego, co dzieje się na świecie, w dobie epidemii, te ich słowa wybrzmiewają z jeszcze większą mocą, i tak… mam ciarki, jak do nich wracam…
Czy któraś z tych historii szczególnie utkwiła Pani w pamięci? Dlaczego?
Pamiętam dokładnie wszystkie historie. Wszystkie są dla mnie tak samo ważne, każda z nich niezwykła. Wszystkie pełne pokory i owiane zamyśleniem bohaterów – co w nich może być takiego ciekawego… Ci ludzie są ciekawi, oni są opowieścią sami w sobie, chciałabym, aby to mocno wybrzmiało, że Ci piękni ludzie są ogromnym skarbem dla naszej społeczności. Z pewnością w każdym mieście, miasteczku i wsi są takie skarby i cudnie byłoby, gdybyśmy je odkryli i zatrzymali to, co niosą najcenniejszego – miłość do swojego miejsca i swoje piękne wspomnienia.
Jedno zdarzenie szczególnie zostało mi w pamięci, kiedy pojechałam posłuchać Pani Cecylii i jej siostry Karoliny. Znamy się od lat, to założycielki dosińskiego koła gospodyń wiejskich, wielu gminnym projektom towarzyszyły, przy każdej okoliczności sypały opowieściami o dawnej wsi jak z rękawa. Obie pełne radości, choć każda mocno doświadczona przez los. Kiedy opowiedziały mi o swoim dzieciństwie jakoś pod koniec sierpnia, umawiałyśmy się, że jeszcze przyjadę zrobić zdjęcia, kiedy będą szykować wieniec dożynkowy, jak co roku… Karolcia obiecała mi przygotować na to spotkanie swoje pyszne pierogi drożdżowe, chociaż sił w niej już było coraz mniej. Następnego ranka odeszła… I choć towarzyszył mi ogromny smutek z tego odejścia, to mam w sobie ogrom dziękczynienia do losu, że pozwolił mi złapać jej wspomnienia. Wiem, że pozostanę obecna w opowieściach tej rodziny jako ta, na którą Karolcia poczekała, aby przekazać jej swoją historię. Nie patrzmy na to ze smutkiem, jestem przekonana, że ona też nie chciałaby, żebyśmy tak na to patrzyli. Raczej doceniajmy Tych naszych bliskich, którzy niosą w sobie pierwsze rozdziały naszych rodzinnych opowieści… Wysłuchajmy ich, zatrzymajmy, dopiszmy swoje historie…
Co było najtrudniejszego w redakcji takich rozmów?
Książka zawiera w sobie trzy światy, które się w naturalny sposób przenikają: najdawniejszy – słowiański, który przybliża nam pochodzenie poszczególnych obrzędów i pierwotny kształt towarzyszących im symboli, zachowań, wierzeń; drugi – który próbowałam stworzyć za pomocą trochę takich baśniowych, sielankowych, opisów, i trzeci, w którym głos oddałam wiernie moim bohaterom. Oprócz wyjątkowości opowiadań, chciałam pokazać czytelnikom także piękno ich języka. Stąd – celowe – zachowanie ich gwary, osobliwości mowy… Dość szybko zorientowałam się, i to potwierdzili także regionaliści, że Serock nie miał charakterystycznych zwyczajów, tradycji czy gwary. Ale w moich spotkaniach z mieszkańcami dało się zauważyć, że dawniej taką naturalną granicą „mentalną” lokalnego społeczeństwa były Narew i Bug, czyli owo tytułowe dwurzecze, nad którym leży Serock. Mieszkańcy, którzy zamieszkują wschodnie miejscowości gminy, mają w mniejszym lub większym stopniu korzenie kurpiowskie – Kurpie Białe przecież są opodal stąd. Część zwyczajów więc, które kultywują od pokoleń w swoich rodzinach, nie są znane mieszkańcom „zza wody”, czyli z zachodniej części gminy. Różnice widać także w sposobie ich wyrażania się, takich, nazwijmy to „wstawek dialektowych”. Przenikają się więc w gminie Serock z pewnością kultura kurpiowska i warszawska, ale nie wpłynęły one na powstanie jakiejś trzeciej, osobliwej dla dwurzecza, kultury.
Czytając tę książkę odnoszę wrażenie, że podchodzi Pani do tych ludzi, do tych tradycji z wielkim szacunkiem – może nawet część z tych tradycji dla mnie opisanych jest jak jakiegoś rodzaju misterium. Czy tak jest faktycznie?
Dokładnie! Jeszcze raz to podkreślę – mam do tych Ludzi i do ich przeżyć, doświadczeń ogromny szacunek. Jestem przedstawicielem pokolenia, które już nie może pamiętać pierwszych powojennych lat, a o tych, towarzyszących przemianom politycznym albo się w domach nie mówiło, albo jako dzieci tego nie rozumieliśmy. Znam polską wieś. Mam przed oczami widok babć – jednej i drugiej, ze strony mamy i taty – które wstawały z pianiem koguta i od pierwszego kroku miały pełne ręce roboty. Widzę dziadków, którzy spiesznie jedli obiad, żeby zdążyć z oporządkiem przed zmierzchaniem. Jedna moja rozmówczyni powiedziała mocno wymowne słowa, że nie miała czasu na to, aby śpiewać swoim dzieciom kołysanki. Kiedy – jako młoda mama, która dziś próbuje z każdej chwili uszczknąć trochę czasu i poświęcić go jak najwięcej swoim dzieciom – wyobrażam sobie te moje bohaterki, czy moje babcie, myślę sobie, że musiały mieć bardzo trudno. Chyba w każdej kobiecie naturalna jest troska o swoje dzieci, miłość do nich, potrzeba spędzania z nimi czasu. A one tego czasu zwyczajnie nie miały… dziećmi zajmowały się babcie, aby ci, którzy mieli więcej sił, mogli zająć się tym, co przynosił każdy dzień – ogromem pracy – w polu, w gospodzie, w domu… Tak, mam do nich ogromny szacunek, bo z pewnością nie było to ich wyborem, ale koniecznością zapewnienia bliskim pożywienia i opieki. My dziś chyba nie do końca potrafimy sobie to wyobrazić… Kiedy słuchasz o tym, dopiero te emocje zaczynają się w tobie pojawiać i trudno wtedy nie znaleźć w sobie pokory wobec tych ludzi i wszystkiego, czego dziś my jesteśmy uczestnikami…
Tradycja to także kuchnia. W książce nie zabrakło przepisów. Skąd te receptury i czy przekonała się już może Pani czy są dobre?
Książka z lokalnymi przepisami ukazała się kilka lat temu, dzięki pracy mojej koleżanki, która kiedyś pracowała w naszym Referacie i z pewnością cudnie się uzupełnia z „Tako rzecze”. Nie chciałam więc przepisom przydawać w tej publikacji zbyt wielkiej uwagi, chociaż – mam nadzieję, że jeszcze wrócimy do kulinarnego dziedzictwa w swoich dalszych poszukiwaniach. Przepis na pierogi jest tradycyjny, znamy go w zasadzie wszyscy z Wigilii, ale jeśli ktoś nie zna Pępuchów, to polecam do posmakowania. Dziś znane są raczej jako racuchy i często wzbogacone szczególnie o jabłka, kiedyś jednak smakołyki robiło się w zasadzie z tego, co było pod ręką. I – wiemy to dziś dobrze, że każda gospodyni musiała mieć zapas drożdży. Opowieści o kuchni są w publikacji również wyjątkowe, bo właśnie w nich widać, z jakim szacunkiem odnoszono się nie tylko do pokarmów, ale także do wszystkich zdarzeń, które prowadziły do powstania poszczególnych produktów – wybijania oleju, przywożenia mąki od młynarza, pieczenia chleba, przygotowywania dań świątecznych, kiszenia kapusty czy przechowywania produktów, aby starczyły na okres zimowy. Pamiętajmy – zimy były wtedy naprawdę srogie, a gospodarze do dyspozycji mieli tylko konie z wozami zamienianymi na zimę w sanie, zmierzch nadchodził zawsze zbyt spiesznie, mróz był z roku na rok nazbyt wielki, a o sklepach – na wsi – nawet nikt nie przypuszczał, że mógłby zamarzyć… Czego więc owi gospodarze sami nie przygotowali i jeśli nie zabezpieczyli zapasów na zimę, czy trudniejszy czas, to mogli pozostać bez pożywienia na długie tygodnie i modlić się o dobre serce sąsiadów, którzy zapewne także nie mieli nadmiaru pożywienia. Takie czasy…
Gratuluję książki, bo moim zdaniem unikat. Czy książka jest gdzieś dostępna? Jak można ją kupić, dostać, przeczytać?
Bardzo dziękuję. Dziękuję także za ten wywiad, bo chyba pierwszy raz miałam okazję opowiedzieć o okolicznościach powstania publikacji. Żałuję, że nie mogę Państwu zaprezentować moich Bohaterów, że gazeta nie niesie głosów, wartością dodaną byłoby bowiem to, gdybyście Państwo usłyszeli, jak cudnie oni opowiadają, jak wyjątkowo intonują, jak się zamyślają, z jaką radością i pokorą opowiadają o swojej młodości, jak pięknych używają słów… Być może teraz, kiedy większość działań naturalnie przenosimy do sieci, uda się zrealizować jakiś projekt, w którym owo wysłuchanie Państwu umożliwimy.
Pozwoli Pan, że podziękuje jeszcze wszystkim, dzięki którym ta publikacja mogła powstać – moim Bohaterom przede wszystkim, mojej rodzinie, przyjaciołom, znajomym pracy, szczególnie mojej kierowniczce – Beacie Roszkowskiej, która nie tylko wsparła ten pomysł od samego początku, ale również dała mi wielką swobodę w jego realizacji. Serdecznie dziękuję.
Tymczasem książkę „Tako rzecze dwurzecze, serockie gawędy o dawnych zwyczajach” można otrzymać w serockiej Izbie Pamięci, pisząc na adres izbapamieci@serock.pl.
Mam ogromną nadzieję, że publikacja stanie się pięknym wstępem rodzinnych opowieści i zachęci Państwa do zatrzymywania wspomnień. Wszystkiego pięknego.