Legionowo. Naprawiali tu buty od 35 lat. Pandemia spowoduje zamknięcie zakładu?

Szewc-husarska-Legionowo

Pan Dariusz Kołak, który prowadzi zakład szewski przy ul. Husarskiej w Legionowie (fot. GP/kg)

Zakład szewski przy ul. Husarskiej 12 w Legionowie istnieje już od ponad 35 lat. Nowe życie otrzymały tu buty już niejednego pokolenia. Teraz z powodu pandemii i braku klientów nad firmą wisi widmo upadku. Rozmawiamy z właścicielem zakładu, panem Dariuszem, o jego początkach pracy w zawodzie, prowadzeniu zakładu i obecnej sytuacji.

 

 

Kamil Jagnieża: Kiedy został Pan szewcem?
Dariusz Kołak: W maju 1985 roku zakład na ulicy Husarskiej objął mój ojciec. Następnie w 1990 roku do ojca dołączył mój starszy brat i we dwóch go prowadzili. W 1991 roku ojciec otworzył swój zakład na Jagiellońskiej 2 a brat został tutaj sam w zakładzie na Husarskiej. W 1994 roku brat zaproponował mi pracę w zakładzie, ponieważ on miał wtedy tyle pracy, że terminy na naprawę butów były trzytygodniowe. Nie miałem wtedy akurat pracy. Myślałem o znalezieniu czegoś bliżej Warszawy lub w samej stolicy. Jednak przyjąłem ofertę brata i zatrudniłem się u niego w maju 1994 roku. Podjąłem tę pracę i nauczyłem się zawodu szewca. Początkowo miało to być zajęcie tylko na jakiś czas. Myślałem, że w międzyczasie znajdę sobie coś innego. Jednak, pomimo tego że nie jest to najbardziej prestiżowy zawód, to schowałem swoje ambicję „pod koc”, ponieważ przychodzi czas, kiedy ma się dom, rodzinę i myśli się tylko o tym. Było dużo pracy w zakładzie, a jeżeli dużo pracy to i dobre pieniądze, więc nie szukałem wrażeń i tak minęło 26 lat pracy.

 


Jak wyglądała historia zakładu przy ulicy Husarskiej 12 w Legionowie?
W 1994 roku ja zatrudniłem się u brata jako pracownik i blisko 23 lata pracowaliśmy razem. W lutym miną trzy lata, kiedy brat zrezygnował z pracy w zakładzie z tego powodu, że było coraz mniej pracy. Mieliśmy takie ustalenie, że pierwszy z zakładu odejdzie ten, który znajdzie inną pracę. Można też powiedzieć, że trochę się wypalił w tej pracy. Pracował w tym zakładzie dłużej niż ja. Również zdrowie mojego brata dawało o sobie znać, między innymi kręgosłup i szyja zaczynały mu doskwierać. W pracy szewca głowa musi być prawie cały czas pochylona. Dodatkowo był jeszcze klej, którego opary również są wdychane. Dochodzi ścieranie gumy przy obrabianiu fleków, gdzie wytwarza się pył i to wszystko też się wdycha. Dopóki są jeszcze z tego godziwe pieniądze, to człowiek nawet przy ciężkiej pracy tak o tym nie myśli. Jednak, w ostatnich latach zarobki spadły, więc brat odszedł z zakładu i od 3 lat sam prowadzę ten biznes. Brat miał chyba przeczucie rezygnując w tamtym czasie, ponieważ z każdym miesiącem było coraz mniej pracy, w końcu przyszła pandemia koronawirusa w marcu tego roku i wtedy nastąpił totalny krach.


Panie Dariuszu, kiedy trzy lata temu pozostał Pan sam w zakładzie, jak wyglądały terminy, ile czasu trzeba było czekać na naprawę i odbiór butów?
Jeżeli chodzi o pracę szewca to trzeba wspomnieć na wstępie, że jest to praca sezonowa. Najmniej pracy jest w lato, ponieważ ludzie chodzą w sandałkach, klapkach lub japonkach. Takiego obuwia się przeważnie nie naprawia, jeżeli się zepsuje, to jest wyrzucane. Zawsze najwięcej pracy jest na wiosnę i na jesieni, kiedy jest sezonowa zmiana obuwia. Wtedy, jak przychodzą takie miesiące jak marzec lub kwiecień, to jest bardzo dużo pracy. Następnie przed pierwszym listopada wszyscy już chcą mieć buty cieplejsze i jest również sporo pracy. Trzy lata temu terminy na odbiór potrafiły być do dwóch tygodni. Dziennie przyjmowałem od dziesięciu do piętnastu par butów do naprawy.
Kiedy zaczął Pan odczuwać kłopoty w związku z pandemią koronawirusa i kolejnymi wprowadzanymi obostrzeniami?
Do połowy lutego tego roku było jeszcze w miarę normalnie. Odkąd zaczęła się pandemia, to z dnia na dzień praktycznie wszystko się zakończyło. Byłem w zakładzie jeszcze przez dwa tygodnie odkąd został wprowadzony totalny lockdown, ale nawet jedna osoba w tym czasie się nie pojawiła. Zrozumiałem, że jeżeli obowiązuje zakaz wychodzenia z domów, jedynie do apteki czy po chleb, wtedy nikt nie zaryzykuje, żeby przyjść do szewca. Z początkiem marca zakład był zamknięty jak również cały kwiecień, dopiero otworzyłem go ponownie od początku maja. Przez ten czas, kiedy zakład był zamknięty, nie było żadnych telefonów od klientów i zapotrzebowania na moją pracę.


Czy korzystał Pan z tarczy antykryzysowej?
Pomimo zamknięcia zakładu wszystkie opłaty trzeba było robić. Wystąpiłem o zawieszenie ZUSu i w ten sposób z tej tarczy skorzystałem. Jednak skończyła się tarcza, a klienci nadal nie przychodzili. Tarcza antykryzysowa, z której skorzystałem, wystarczyła mi na dwa i pół miesiąca. Dlatego, zaraz po majówce otworzyłem zakład i niestety nie było tak, żeby klienci czekali na mnie, to ja musiałem czekać na klientów.
Jeżeli sytuacja w najbliższym czasie się nie poprawi, rozważa Pan zamknięcie swojego zakładu?
Daję sobie czas do lata, jeżeli nadal nie będzie klientów, to w lato najłatwiej będzie chyba o jakąś inną pracę. Chociaż z moim wyuczonym zawodem szewca nie będzie mi łatwo znaleźć innego źródła zarobku. Tyle lat poświęciłem pracy szewca i znam się na tym, więc trudno będzie znaleźć inną, która byłaby pokrewna. W te wakacje przyszło do mnie kilka osób, które mówiły, że to jest ich pierwsze wyjście na dwór, ponieważ bały się wychodzić. Rzeczywiście zauważyłem, że dużo stałych, starszych klientów nie pojawia się u mnie i domniemam, że takie osoby nie wychodzą z domu z takimi potrzebami jak pójście do szewca. Czemu ja nie mam pracy? Ludzie do tej pory przeważnie dochodzili do stacji, buty się zużywały, ścierały się fleki, to teraz jak są w domach na pracy zdalnej, to nie mam czego naprawiać. Przeważnie teraz pozamykane są biura, jak np. w Warszawie i Ci ludzie są w domach. Moimi klientami są w dziewięćdziesięciu procentach kobiety, to one przeważnie muszą przebywać w domu i obuwia nie przynoszą do naprawy.

 


Jedna z mieszkanek Legionowa, która od lat przynosiła buty do naprawy, po tym jak usłyszała, że z powodu koronawirusa nie ma Pan praktycznie klientów, nagłośniła Pańską ciężką sytuację w mediach społecznościowych. Czy ta akcja jakoś pomogła?
Pani zamieściła wpis w środę wieczorem i już w czwartek od rana był ruch w zakładzie jak za dawnych lat. Był bardzo duży odzew na wpis tej Pani. Przyszło dużo klientów, którzy pojawili się u mnie pierwszy raz, po przeczytaniu właśnie tej informacji na portalu społecznościowym. Osoby te często szukały w szafie starszych butów i postanowiły je przynieść do naprawy. Powiem szczerze, że jeszcze w miniony poniedziałek, zanim nie zrobiło się o moim zakładzie głośno, zarobiłem za cały dzień pracy trzydzieści trzy złote. Jednak opłat dziennych, czyli lokal, ZUS, jak to wszystko się podzieli przez dni pracy to mam ponad sto złotych. Taka sytuacja niestety ciągnęła się już od kilku miesięcy.


Czy zaskoczył Pana duży rozgłos i zainteresowanie Pańską historią po apelu w mediach społecznościowych?
Bardzo mnie to ucieszyło i jestem zdumiony tym, że taka jest siła mediów i że klientka sama z siebie się zainteresowała. Pani bardzo się wzruszyła, kiedy na pytanie jak idzie praca odpowiedziałem, że wcale, ponieważ nie ma jej obecnie w ogóle. Powiedziałem również, że jak tak dalej pójdzie, to do wakacji będzie musiała sobie szukać nowego szewca. Wtedy Pani stwierdziła, że musi coś z tym zrobić jak tylko wróci do domu i zrobiła. W czwartek, pierwszy dzień po nagłośnieniu mojej sytuacji, to było rewelacyjnie. Pracą szewca zajmuję się od tylu lat, to potrafię i wydaje mi się, że dobrze to robię. W tamtym roku, jedna firma robiła badania tutejszego rynku i przyznany został mi tytuł w konkursie „Orły Szewstwa”. W zakładzie wisi dyplom i statuetka. Zostałem tym sposobem doceniony w Legionowie jako najlepszy szewc. We wpisach na portalach społecznościowych nie ma opinii osób, które twierdziłyby, że nie potrafię naprawiać butów. Oczywiście mogły zdarzyć się wpisy, że długo robię lub liczę drogo, ale nikt nie podważył moich kwalifikacji, dlatego ja się nie boję pracy. W zakładzie przy ulicy Husarskiej 12 pracuję od poniedziałku do piątku od godziny dziesiątej do godziny osiemnastej. Liczę na to, że ten dobry dzień w pracy (czwartek – przyp. red.) po nagłośnieniu mojej obecnej sytuacji w internecie nie będzie jednorazowym wydarzeniem i mieszkańcy Legionowa o mnie nie zapomną.
Panie Dariuszu, dziękuję za rozmowę.