W 1926 r. prasa rozpisywała się o niechlubnym wydarzeniu w Wieliszewie, jakim była zalecona przez znachora próba „wyleczenia” chorej mieszkanki wsi, na którą miała rzucić złe czary inna mieszkanka Wieliszewa. Wydarzenie skończyło się w sądzie, a zaleconą terapię uznano za przestępstwo czynnej napaści i pobicia domniemanej czarownicy, za które sprawcy otrzymali wyroki.
W marcu 1925 r. zachorowała Apolonia Stachnik, żona Stanisława Stachnika, 37-letniego gospodarza z Wieliszewa. Objawy choroby według lekarzy nosiły wszelkie znamiona anemii i choroby nerwowej, które rozwijając się stopniowo, doprowadziły jej organizm do zupełnego wyczerpania. Od września Stachnikowa nie wstawała już z łóżka; wypowiadała niezrozumiałe i bezsensowne zdania, utraciła na pewien czas mowę i chwilami sprawiała wrażenie umysłowo chorej. Nie pomagały środki domowe ani wizyty u lekarzy; najpierw w Jabłonnie mjr. dr. Kucharskiego, a potem w Warszawie dr. Stępnia i w ambulatorium szpitala Przemienienia Pańskiego. Jednak wizyty i zabiegi nie przynosiły ulgi i dlatego Stachnik, straciwszy zaufanie do dyplomowanych doktorów, zwrócił się do wróżbitów i znachorów. Sławny znachor warszawski też nie pomógł, nadzieje rozbudził dopiero niejaki Ludwik Organowski, lat 75 mieszkaniec wsi Nowy Sielc powiatu makowskiego. Właśnie do niego – za namową Franciszki Ściechurowej – zwrócił się o poradę około 1.12.1925 r. Organowski po wypytaniu się o objawy choroby i zbadaniu moczu chorej „przez szkiełka” orzekł, że cierpienie Stachnikowej nie wzięło się samo z siebie, lecz jest zadane przez jakąś kobietę czarniawą i niedużą. Na wypędzenie czarów dał lekarstwo; składało się ono z płynu, mchu uskubanego z trzech krzyży przydrożnych, funta ałunu, trzech funtów soli, piasku z trzech dróg krzyżowych i święconej wody. Podczas kąpieli w tym płynie powinna się palić świeczka, broń Boże niepołamana.
Według znachora Stachnikowa miała sama powiedzieć podczas pierwszej kąpieli, kto sprowadził na nią czary i przyprawił o chorobę. Mąż zeznał w śledztwie, że rzeczywiście tak się stało, gdyż Apolonia zupełnie nie pytana powiedziała: Józka Zdunkówna (Sołtysowa, od nazwiska drugiego męża Pawła Sołtysa, a Zdunek panieńskie) mi to zrobiła, kiedy wpadła przy śniadaniu. Przypomniano sobie wówczas tę wizytę, która wywarła na nich niemiłe wrażenie, a także to, że według opinii niektórych mieszkańców Wieliszewa, jak Józefa Ponto, Franciszka Dubskiego, Piotra Zdunka, w rodzinie Sołtysowej – nie cieszącej się we wsi dobrą opinią – były już „czarownice”, jak np. Sylwesterka Żołkówna, której krwią leczono swego czasu Mariannę Zbrochównę. Zdesperowany Stachnik udał się z tymi rewelacjami do znachora. Ten zalecił dalsze kąpiele, a gdyby nie pomogły – powiedział – trzeba zastosować środek ostateczny; uderzyć Józefę Sołtys w twarz tak mocno, aby ją rozkrwawić, a następnie zebraną krwią posmarować chorej piersi. Stachnik opowiedział o wszystkim sąsiadom, a ci mu doradzili, by sprowadził „czarownicę” do swego domu i wykonał zalecenie znachora. 29.12.1925 r. udał się wraz ze swoją teściową Katarzyną Dubską do mieszkania Sołtysowej i zakomunikował, że jeżeli nie pójdzie do jego żony „odczynić chorobę”, to on sam wraz z braćmi i szwagrami ją przyprowadzi. Sołtysowa, oczywiście do chorej nie poszła i oburzona podejrzeniami poskarżyła się księdzu proboszczowi D. Prusińskiemu i policji.
Sołtysowa nie miała najlepszych notowań we wsi. Opowiadano, że była „mamcią” dla czartów. Według relacji ówczesnych świadków ludzie doznawali rozmaitych nieszczęść w jej obecności. Podobnież potrafiła zmieniać swój wygląd. Jeden z sąsiadów miał widzieć w jej mieszkaniu maciorę karmiącą siedmioro prosiąt, która miała przybrać ludzką postać. Zaklinając się na wszystko, miała błagać sąsiada o nie ujawnianie tego co widział. Przestraszony sąsiad nabrał któregoś dnia odwagi i w miejscowej karczmie po spożyciu okowity z kompanami miał opowiedzieć w wielkiej tajemnicy całe to zajście. Czarty na co dzień miały być przetrzymywane w ogromnych słojach przykrytych poświęconymi przedmiotami np. różańcem. W ten sposób „czarownica” mogła je kontrolować. Wyprowadzała je jednak na spacery. Wtedy miała wyczyniać diabelskie harce. Według relacji naocznych świadków potrafiły zawładnąć umysłem każdej napotkanej osoby.
Tymczasem Stachnik, 1.01.1926 r. z pomocą rodziny i sąsiadów napadł na dom „czarownicy”, a że ta nie chciała iść „po dobroci”, chcieli zawlec ją siłą. W domu Sołtysowej oprócz niej samej, znajdowali się dwaj jej synowie Władysław i Andrzej, córka Stanisława, siostra Julia Wrzesińska i szwagierka Antonina Zielińska. Siostra podejrzanej zaczęła oblewać napastników wrzątkiem, a synowie z siekierami wyparli ich na podwórze. Drugi atak wzmocniony innymi mieszkańcami wsi okazał się skuteczny, synom odebrano siekiery, a siostrę usunięto siłą z izby. Sołtysowa, widząc, że jest bezbronna i będąc pod wrażeniem groźnej postawy tłumu, który wrzeszczał: Bierzcie ją, bierzcie czarownicę!, zgodziła się iść do mieszkania Stachników. Tam dostała najpierw cios w klatkę piersiową, a gdy upadła, Stachnik ukląkł na niej i trzy razy – jak napisano w akcie oskarżenia – uderzył ją pięścią w twarz, podbijając oko, rozcinając jej wargi i wybijając dwa zęby. Do miski utoczono kilka „naparstków” krwi, a następnie pomazano nią piersi chorej, która głośno mówiła pacierz. Mąż pokropił wodą święconą zebranych, a teściowa okadziła mieszkanie. W tym czasie pobita Sołtysowa podniosła się z podłogi i poszła do domu.
Ostatecznie sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. Stanisław Stachnik przyznał się do podżegania i urządzenia zbiegowiska, a potem kierowania przez niego najściem na dom Sołtysowej. Przyznał się też do jej pobicia. Uczynił to – jak dodał – pod wpływem zmartwień z powodu choroby żony. Znachor nie przyznał się do podżegania.
Sąd 28.10.1926 r. skazał Stanisława Stachnika na 3 miesiące więzienia, a Ludwika Organowskiego na 6 miesięcy więzienia. Dwóm braciom Stachnika: Antoniemu i Janowi wymierzono po miesiącu aresztu z zawieszeniem na 2 lata. Taką samą karę sąd orzekł wobec siedmiu pozostałych (z Wieliszewa: Stefana Oktaby, Piotra Miętka, Bronisława Kochańskiego; z Łajsk Jana Oleksiaka, oraz ze Skrzeszewa: Józefa Ponto, Józefa Dubskiego, Leona Barszczewskiego), którym udowodniono czynny udział w zajściu; kilku dalszych oskarżonych sąd uniewinnił.
Ważniejsze źródła:
1. Z. Hofmokl-Ostrowski, Czary w Wieliszewie: proces na tle zabobonów w okolicach Warszawy, Warszawa 1927,
2. Prasa z 1926 r.