Kilka dni temu zmarła Ewa Scecewicz – radna pierwszej kadencji Rady Miasta Legionowo i społeczniczka, która była osobą skromną, ciepłą i zawsze gotową do niesienia pomocy innym. Poniżej prezentujemy wspomnienie o Ewie Scecewicz, które do naszej redakcji przesłał Józef Dziedzic, Radny Rady Powiatu Legionowskiego.
Wspomnienie o Ewie Scecewicz
Odeszła nagle, chociaż w czasie ciężkiej choroby. Jeszcze godzinę wcześniej na wózku inwalidzkim przemierzała okolice swojego bloku na Kozłówce starając się dostrzec potrzeby sąsiadów, osób mieszkających w okolicy. Niesłychanie skromna, dobra i ciepła kobieta. Zawsze bardzo uczynna i gotowa nieść pomoc osobom potrzebującym.
Robiła to od zawsze. W latach 1990 – 1994 była radną Rady Miasta Legionowo, ale wiedzieli o tym tylko nieliczni, nie chwaliła się tym, nie wracała do tego. Na te wspomnienia szkoda było jej czasu, ponieważ każdą rozmowę kierowała na tematy związane z Kozłówką. Była inicjatorką utworzenia Rady Osiedla Kozłówka, a także członkinią Legionowskiego Stowarzyszenia Promocji Samorządności NASZE MIASTO NASZE SPRAWY.
Pomagała ludziom dźwigającym brzemię kalectwa i choroby, nieudolności oraz słabości, dostrzegała je, ale nie ganiła, nie potępiała. Cieszyła się z każdej przeprowadzonej akcji charytatywnej, z produktów spożywczych dostarczanych z Caritasu lub magazynów żywności. Dla każdego było wiadome, że trafią one do najbardziej potrzebujących. W jej bloku, w pomieszczeniu gospodarczym, można było zaopatrzyć się w darmową żywność oraz ubrania.
Szczególnie dbała o dzieci. Hasło „Wszystkie dzieci nasze są” było wypisane na jej twarzy, a radość będąca następstwem jej działania – na twarzy dzieciaków, które wspierała. Dzieciaki – tak lubiła mówić, a słowo „dzieciaki” wypowiadała tak, jakby mówiła o własnej rodzinie. Stukała do wielu drzwi, chcąc uzyskać pomoc. Do władz miasta, starając się o plac zabaw i boisko – aby dzieciakom na terenie otoczonym ze wszystkich stron torami z nudów nie wpadały głupie pomysły do głowy, o świetlicę – w której dzieciaki mogłyby odrabiać lekcje i mieć wytchnienie od nieraz trudnych relacji rodzinnych. Tylko sobie znanymi sposobami zdobywała pieniądze od sponsorów, z Urzędu Miasta, od proboszcza na wspieranie potrzebujących, na wycieczki dla dzieci, wypady dalsze i bliższe, do kina, na mecze. Współorganizowała pikniki. Aby zdobyć pieniądze, organizowała przez parę lat wyrób ozdób świątecznych przez dzieci i ich rodziców, a następnie ich sprzedaż na kiermaszach na terenie Legionowa.
Niesłychanie poważana wśród dzieci i młodzieży. Pewnego razu, czując zagrożenie ze strony młodego człowieka, wypowiedziałem jej imię, a na jego dźwięk agresor z buldoga stał się barankiem.
Nigdy nie zabiegała o swoje sprawy oraz o splendor, próby pokazania szerszej społeczności jej dorobku były skazane na niepowodzenie.
Nie czekała aż ktoś załatwi, sama z niespożytą energią działała do końca swoich dni. Jeszcze tydzień przed śmiercią czyniła intensywne starania, by pociągi przejeżdżające kilkadziesiąt razy w ciągu doby w bezpośredniej bliskości Kozłówki przestały używać bardzo głośnego sygnału.
Każdy telefon, który odbierałem od Ewy, aż do końca jej życia, niósł w sobie nowy ładunek dobrej energii, ale jednocześnie wiedziałem, że na koniec dostanę nowe zadanie lub pytanie – co zrobiłem w sprawie, o której rozmawialiśmy w czasie poprzedniej rozmowy.
Niestety od środy 20 sierpnia telefon milczy.
Józef Dziedzic
Radny Rady Powiatu Legionowskiego