Nowo wybrany wójt Jarosław Chodorski w naszej rozmowie mówi wszystkim tym, którzy martwią się jego brakiem doświadczenia w samorządzie, że martwią się niepotrzebnie.
Jak wójt planuje przekonać do siebie radnych, jakie ma priorytety programowe, czego nauczył się prezesując w Fundacji Trzciany, czy zamierza zatrudnić wicewójta i pracować po godzinach jako fryzjer, co oznacza dla jego wyborców to, że jest człowiekiem wierzącym – o tym w naszym wywiadzie. Rozmawiała Agnieszka Mosakowska.
W trakcie kampanii wyborczej rozmawialiśmy o tym, o co pytają pana mieszkańcy Jabłonny. Wtedy powiedział mi pan, że w zasadzie mało ma pan pytań dotyczących programu, ale dużo odnośnie tego jakim jest pan człowiekiem. Jak pan myśli dlaczego?
Ludzie chcieli wiedzieć, z kim mają do czynienia, czym się zajmowałem, kim jestem.
Dlaczego to interesuje ich bardziej od programu wyborczego?
Pewnie dlatego, że nikt już nie ufa programom wyborczym, najczęściej tworzonym na potrzeby kampanii. Ludzie chcieli, aby wójtem został ktoś komu można zaufać i z kim można się spotkać. Nawet po ogłoszeniu wyników wyborów, ciągle spotykam się z ludźmi. Zapraszają na herbatę, a ja korzystam z tych zaproszeń, dopóki oficjalnie nie rozpocznę swojej pracy jako wójt i czas mi na to nie pozwoli. To są ważne rozmowy. Chcę być do dyspozycji mieszkańców. Nie chcę spoglądać na innych z góry, zasiąść na fotelu wójta i tylko siedzieć w urzędzie. Moim celem jest dotarcie do mieszkańców i budowanie prawdziwej relacji z nimi. Zamierzam organizować spotkania dla mieszkańców w konkretnych tematach i celach.
Będzie pan dobrym wójtem?
Jestem przekonany, że nie zawiodę tych, którzy oddali na mnie głos.
A jakie cechy pana zdaniem powinien posiadać dobry wójt?
Uczciwość, rzetelność, konsekwencja w dążeniu do celu, umiejętność komunikacji z mieszkańcami, z pracownikami. Zaznaczam przy tym, że priorytetem dla mnie jest właśnie uczciwość. Mam czystą kartę.
Co pan myśli o utworzeniu w ramach nowej Rady „nieformalnego klubu 9 radnych”?
Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać.
Czy słowa w skierowanym do pana liście „kto nie wie dokąd płynie, temu wiatry nie sprzyjają” potraktował pan jak zarzut?
Jestem dobrym żeglarzem i wielokrotnie kapitanem okrętu. Kiedy dobry żeglarz płynie do celu, to nie ważne skąd wieje wiatr, bo i tak trzyma się obranego kursu.
W którym kierunku pan płynie?
We wtorek ślubowanie, w środę pierwszy dzień pracy w urzędzie. Na początku zapoznam się z bieżącymi sprawami. Główną potrzebą mieszkańców z jaką zwracano się do mnie przez ostatnie pięć tygodni był problem z kanalizacją i wodociągiem. To jest moim priorytetem. Kolejnym jest budowa gimnazjum, czyli kontynuacja CEKS.
Czy zamierza pan konsultować z radą budżet przed poddaniem go do głosowania?
Oczywiście, nie wyobrażam sobie innego scenariusza. W środę zobaczę prowizorium, do końca tygodnia sam się nad nim zastanowię i przeanalizuję, a potem zasięgnę opinii rady na ten temat.
W radzie znajdują się dwie osoby z pana komitetu. Jedną z nich jest Teresa Gałecka a drugą nowy radny Wojciech Nowosiński. Pani Gałecka zadeklarowała się w „nieformalnym klubie 9 radnych” a pan Nowosiński nie. Co oznacza ta układanka wyborcza?
Nie wiem
Traktuje pan to w kategoriach zdrady?
Nie. W najbliższym czasie spotkam się z panią Teresą i będziemy na ten temat rozmawiać.
To będzie pierwsza rozmowa po sesji inauguracyjnej?
Tak. O nieformalnym klubie dowiedziałem się na radzie i przyznam, że było to dla mnie zaskoczenie. Każdy z 15 radnych miał takie same cele w swoim programie wyborczym jak ja. Wszyscy chcieli budować wodociągi i kanalizacje. Chciałbym, aby współpraca ułożyła mi się pomyślnie z każdym z nich. Nie muszę mieć za „wszelką cenę” większości, aby móc forsować swoje pomysły. Chciałbym, aby nasza współpraca opierała się na konsultacjach i kompromisach. Byłbym zaskoczony, gdyby radni byli w tej kadencji jedynie maszynką do głosowania. Mamy podejmować mądre decyzje.
Co myśli pan o 100 dniach „względnego spokoju” obiecanego przez radę?
Nie wiem, ponieważ nie do końca rozumiem czego rada oczekuje podczas tych 100 dni.
Realizacji obietnic wyborczych…
(śmiech)
Przekonał pan do siebie mieszkańców. W jaki sposób przekona pan do siebie radę?
Przede wszystkim będę próbował rozmawiać. Nie chciałbym, aby w radzie były jakieś podziały. Członkowie rady muszą mieć świadomość, że to społeczeństwo ich wybrało i to dla niego pełnią tak zaszczytną funkcje. Muszą również zdawać sobie sprawę z tego, że jeżeli będą się zachowywać w niegodny sposób, to mieszkańcy ich za to rozliczą. Należy pamiętać o tym, że Jabłonna nie jest tym samym miejscem, co 10 lat temu. Żadna określona grupa nie ma w radzie monopolu na władzę. Zostaliśmy wybrani, aby wspólnie działać dla jej dobra, a nie po to by licytować się, kto jest silniejszy. Nie pozwolę sobą manipulować. Monopol na władzę się skończył. Do tej pory w Jabłonnie wójt miał monopol, a radni byli jego maszynką do głosowania. Dlatego skład rady traktuję jako nadzieję, że władza będzie mądrze kontrolowana.
Jednym z zarzutów niektórych radnych przeciwko pani wójt Oldze Muniak było to, że nie informowała rady o wszystkich istotnych dla gminy sprawach. Czy pan zamierza wprowadzić jakieś zmiany w tej kwestii?
Tak, jak najbardziej. Chciałbym komunikować się i konsultować z radnymi we wszystkich istotnych sprawach, jak również usprawnić komunikację pomiędzy urzędem, mieszkańcami i radnymi. Będę dążył do tego, żeby mieszkańcy mieli możliwość dowiedzenia się, co się dzieje w urzędzie i co się dzieje na sesjach rady gminy, zanim zapadną decyzje. Nie każdy wchodzi codziennie na stronę Urzędu Gminy. Są inne sprawdzone narzędzia komunikacji, takie dzięki którym mieszkańcy zostaną dobrze poinformowani. Będziemy z nich korzystać.
Czy to prawda, że zamierza pan zrezygnować z wicewójta?
Nie zamierzam rezygnować z wicewójta. Nie chciałem, aby była to decyzja polityczna, polegająca na wyborze takiej osoby przed wyborami. Rozważam kilka kandydatur. Wybiorę osobę z dużym doświadczeniem w samorządzie i doświadczeniem korespondującym z moim priorytetem, jakim są wodociągi i kanalizacja.
Bardzo prawdopodobne jest, że pseudonim „fryzjer” już pozostanie. Jak się pan do tego odnosi?
Teraz to raczej jest odbierane bardzo pozytywnie. Ja się nie wstydzę tego, że lubię to robić i jest to moja pasja. Do teraz zajmowałem się fryzjerstwem w ramach umowy o pracę. Nie będzie to już możliwe, ponieważ funkcja wójta wymaga pełnego zaangażowania. Nie wyobrażam sobie jednak, że nie będę tej pasji kultywował w kręgu rodzinnym i przyjacielskim.
Kiedy skończył pan studia w 2010, nie dążył pan do tego, aby zmienić zawód?
Były inne formy zatrudnienia np. nauczyciel w szkole. Traktowałem to jednak raczej jako przyjemność, a nie sposób na utrzymanie rodziny. Nie uważam, że praca w salonie fryzjerskim urąga mi jako człowiekowi z wyższym wykształceniem. Ja wiem, że mam wyższe wykształcenie, wiem również, że praca jest wartością samą w sobie.
Jak pracę w salonie fryzjerskim udawało się połączyć z prowadzeniem fundacji, której jest pan założycielem i prezesem?
Praca w fundacji to praca społeczna. Uwielbiam to robić, ale nie czerpię z niej żadnych dochodów. Praca jako menadżer sieci salonów fryzjerski, a w jednym z nich pracuję, pozwala na utrzymanie mojej rodziny.
W komentarzach zarzucają panu, że żyje pan z 1% podatku.
Fundacja Trzciany zaczęła pozyskiwać 1% dopiero od zeszłego roku i do tej pory nie mam jeszcze informacji, jakie przychody ma ona z tego tytułu. Głównym celem pozyskiwania 1% jest budowa centrum rehabilitacji. Działania fundacji będą nadal kontynuowane. To co było motywem założenia fundacji to względy osobistymi, ponieważ jestem ojcem niepełnosprawnego syna. To, że w wieku 5 lat jeszcze nie mówił zmotywowało mnie również do studiów logopedycznych. Poprzestałem jednak tylko na pierwszym roku, ponieważ już na tym etapie zdobyłem wiedzę wystarczającą mi do tego, aby mu pomóc. Mój syn i wiele zdobytych doświadczeń wiążących się z jego niepełnosprawnością sprawiły, że dostrzegłem obszary potrzeb, z których wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Jeździłem z nim po różnych ośrodkach rehabilitacyjnych po całej Polsce. Można by długo o tym opowiadać. Świadomość ogromnej rzeszy osób potrzebujących, sprawiła, że postanowiłem otworzyć fundację, której głównym celem jest wybudowanie centrum rehabilitacyjnego. Teraz współpracujemy z innymi fundacjami, które mają swoich podopiecznych. Fundacja Trzciany prowadzi także świetlice pozaszkolne, częściowo finansowane z budżetu gmin. Pierwsza świetlica powstała w Nowym Dworze Mazowieckim. W tej chwili uzyskaliśmy również pozwolenie na budowę centrum rehabilitacji w Trzcianach.
W jaki sposób pana syn skorzystał na fundacji?
W żaden sposób jeszcze nie skorzystał.
Nie brał udziału w zajęciach organizowanych w świetlicach?
Zdarzało się. Jest mieszkańcem gminy Jabłonna. Nie jest tak, że ja fundację stworzyłem dla syna. On był po prostu motorem mojego działania. Fundacja nie jest polem do uprawiania prywaty.
Czy jest pan dumny z tego, że zajmuje się tego rodzaju działalnością?
Dopiero w ostatnim czasie dostrzegłem, że chyba tak.
Usłyszałam kiedyś, że dobrymi uczynkami można szybko wybudować w sobie pychę. Co pan o tym myśli?
Nigdy nie miałem wysokiego mniemania o sobie i wydaje mi się, że posiadam dużo dystansu do swojej osoby.
Nie bierze pan do siebie negatywnych komentarzy?
Czasem, kiedy czytam komentarze pod swoim adresem, mam ochotę zabrać głos. Jednak jak zacznę, to obawiam się, że zawsze będę musiał to robić. Gdy czytam nieprawdę na swój temat, to sprawia mi to przykrość. W końcu jestem zwyczajnym człowiekiem.
W jaki sposób poszukiwał pan ludzi do współpracy w fundacji?
Udało mi się zachęcić do współpracy osoby, które znałem i którym mogłem zaufać. Cały zarząd i Rada fundacji działa społecznie, więc trudno by było w tej sytuacji brać pod uwagę kwalifikacje. Liczyły się dobre chęci, bo nikt tutaj za swoją pracę nie bierze nawet złotówki. Kto ile może czasu poświęcać, tyle poświęca. Są też osoby, które realizują pewne projekty, jak prowadzenie świetlic – one otrzymują wynagrodzenie. W przypadku doboru tych osób Zarząd Fundacji brał pod uwagę przede wszystkim ich kwalifikacje i doświadczenie.
Które z doświadczeń z fundacji będzie chciał pan wykorzystać jako wójt?
Kilkadziesiąt realizowanych przez nas projektów, było finansowanych przez gminy, powiaty lub województwa. Jest to ważne doświadczenie w pozyskiwaniu środków zewnętrznych. Większość złożonych przez nas wniosków została rozpatrzona pozytywnie. Na pewno prezesura w fundacji nauczyła mnie konsekwencji w realizacji celów. Umiejętność rozmowy z ludźmi była również szlifowana na poszczególnych etapach jej tworzenia. To bardzo ważne dla wójta. Przyniosła ona także spodziewane efekty podczas kampanii wyborczej. Przebrnięcie przez szereg procedur dotyczących funkcjonowania fundacji było także dużym wyzwaniem. Słyszałem często głosy przerażenia – jak ty sobie z tym poradzisz? Dokładnie tak samo jak teraz. Dałem radę i wierzę, że historia się powtórzy.
Jak chce pan zapełnić lukę wynikającą z braku doświadczenia w samorządzie? Czy będą wysoko wyspecjalizowani pracownicy?
Wszyscy którzy martwią się moim brakiem doświadczenia w samorządzie, martwią się niepotrzebnie. W gminie pracuje wielu specjalistów, których należy zmotywować do tego, aby dobrze realizowali swoje zadania. Zatrudnienie dodatkowych osób wykwalifikowanych w niektórych dziedzinach, takich jak: pozyskiwanie środków zewnętrznych, czy budowa kanalizacji i wodociągu nie podlega dyskusji. Bez sztabu specjalistów nie możliwe jest osiągnięcie zamierzonych celów. Póki co, chcę pracowników gminnych poznać i nie wydaje mi się, aby potrzebna była rewolucja.
Ma pan zaufanie do ludzi, którzy pracują teraz w Urzędzie Gminy?
Nie znam ich, więc nie mogę mieć do nich zaufania. Powtarzam, chcę tych ludzi poznać. Nie mogę w swoich decyzjach opierać się na tym, co ktoś powiedział. Jeśli pracownicy UG będą chcieli rzeczywiście ze mną współpracować, to na pewno dojdziemy do porozumienia.
Dlaczego zdecydował się pan kandydować?
Oczekiwali tego ode mnie mieszkańcy. Ci którzy znają mnie z mojej działalności społecznej mówili, że powinienem spróbować. Pomyślałem, że to dobry cel, że mógłbym coś zmienić w gminie Jabłonna. Na początku tego roku zapadła taka decyzja i konsekwentnie dążyłem do celu.
Jak zareagowała pana rodzina?
Dzięki niej osiągnąłem sukces. Zanim podjąłem decyzję konsultowałem ją z całą czteroosobową rodziną, która przyjęła to z entuzjazmem. Wiązało się to jednak z tym, że żona musiała przejąć pewne obowiązki np. odrabianie lekcji. Oprócz zawożenia dzieci do szkoły, ze wszystkim musiała radzić sobie sama. Wytrwała i z tego powodu należy jej się wielki szacunek.
Co z doniesieniami, że po godzinach pracy w urzędzie, będzie pan robił fryzury w salonie?
Nie będę, (śmiech). Nie jestem w stanie pogodzić pełnienia urzędu wójta z fryzjerstwem. Ale jak już mówiłem rodzina i znajomi w wolnych chwilach mogą na mnie liczyć pod tym względem.
Co myśli pan o tym, że wiele osób wykorzystuje jako zarzut przeciwko panu to, że jest pan człowiekiem wierzącym?
Nie powinno nikomu przeszkadzać to, że jestem wierzący, bądź niewierzący. Jestem rozczarowany ludźmi, którzy ten argument wykorzystują, aby mnie zaatakować, bądź deprecjonować. Dla każdego rozsądnego człowieka wiara nie stanowi przeszkody w sprawowaniu władzy i w podejmowaniu mądrych i istotnych decyzji. Tutaj często mylimy dwa pojęcia – tolerancja i akceptacja. Możemy coś tolerować, ale wcale nie oznacza to również tego, że trzeba to akceptować.
Są podejrzenia, że ocenia pan człowieka przez pryzmat jego wiary bądź niewiary w Boga. Ludzie obawiają się, że będzie pan brał pod uwagę tylko to kryterium dobierając sobie współpracowników.
Nie, w ogóle nie będę brał tego kryterium pod uwagę. Najważniejsze dla mnie będą kompetencje i doświadczenie. Jako człowiek wierzący, staram się przede wszystkim być uczciwy. Nieuczciwe byłoby kierowanie się kryterium, o którym pani wspomniała, podejmując tego rodzaju decyzje. Myślę, że wartości jakie czerpię z wiary, mogą tylko pozytywnie przełożyć się na moją pracę.
Chce pan pozostać tym samym człowiekiem?
Tak