Do tragicznego w skutkach wypadku w Jabłonnie doszło w ubiegły czwartek (3.01.2012) około godziny 16.55 na przejściu dla pieszych, na wlocie obwodnicy Jabłonny od strony Legionowa. Samochód dostawczy potrącił dziecko, niestety pomimo reanimacji poniosło ono śmierć na miejscu.
Tego dnia panowała fatalna zimowa pogoda, lał marznący deszcz, było już ciemno. Około 16.55, 10-letni uczeń szkoły w Jabłonnie wracał po zajęciach do domu. Wysiadł z autobusu na przystanku Szarych Szeregów. By dotrzeć do domu musiał pokonać ruchliwe skrzyżowanie tuż za wlotem obwodnicy Jabłonny, na granicy z Legionowem. Nie działała sygnalizacja świetlna. Nie świeciły latarnie. Chłopczyk pokonał pierwsze przejście dla pieszych na drodze prowadzącej na Pola PAN, potem przeszedł dwupasmową jezdnię prowadzącą z Jabłonny do Legionowa. Pozostało mu do pokonania ostatnia jezdnia. Niestety, najprawdopodobniej przez nieuwagę, wszedł wprost pod najeżdżający od strony Legionowa samochód. Auta w tym miejscu mogą jechać 50 km/h. Chłopiec został uderzony lewym reflektorem i lewą częścią maski auta dostawczego, jadącego lewym pasem w kierunku Warszawy. Auto zatrzymało się około 50 metrów od skrzyżowania. Na miejsce wezwane zostały policja i pogotowie ratunkowe. Podjęto próbę reanimowania. Niestety, chłopiec zmarł.
Kto ponosi winę
Winę za śmierć dziecka ponosi na pewno kierowca dostawczego auta. To on potrącił dziecko, chociaż jak nieoficjalnie mówią policjanci, przy tego typu uderzeniu (lewym bokiem auta) winę za zdarzenie najczęściej ponosi pieszy. Tak mogło być i w tym przypadku. Nie ustalona pozostaje prędkość, z jaką poruszał się bus. Śledztwo, które odpowie m. in. na to pytanie będzie prowadziła legionowska prokuratura. Jak udało nam się ustalić na miejscu wypadku, w tej sprawie jest dwóch świadków: mężczyzna – pasażer oczekujący na autobus i kobieta, która jechała w tym samym czasie ul. Zegrzyńską. Pojawiło się także pytanie, czy gdyby w trakcie tragicznych, czwartkowych zajść działałaby sygnalizacja świetlna i działało oświetlenie ulicy to czy wypadek w ogóle miałby miejsce? Jak doszło do tego, że sygnalizatory nie działały i kto ponosi odpowiedzialność za ich poprawne działanie?
Dlaczego nie działały sygnalizatory?
Za stan techniczny urządzeń na odcinku Zegrzyńskiej, gdzie w czwartek doszło do wypadku, ponosi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. To ona jest zarządcą DK 61. – Dzień przed wypadkiem nasz patrol z oddziału w Bożej Woli kontrolował ten odcinek Drogi Krajowej numer 61 i nie odnotowano awarii sygnalizacji świetlnej. W przypadku oświetlenia drogi, jej brak nie został wykryty, ponieważ patrol przejeżdżał w ciągu dnia, a na tym odcinku drogi latarnie działają automatycznie, przy wykorzystaniu czujników zmierzchu – informuje Małgorzata Tarnowska, Rzecznik GDDKiA. W piątek rano UG Jabłonna zgłosił usterkę do GDDKiA, oddział w Bożej Woli. – Dzisiaj na miejsce zdarzenia został wysłany technik (rozmawialiśmy z rzecznik w piątek 4 stycznia), który wykrył awarie, dokonał napraw – mówiła Tarnowska. Faktycznie, 4 stycznia działała zarówno sygnalizacja świetlna jak i latarnie. Tuż po wypadku czytelnicy naszego tygodnika zwracali nam uwagę, że przyczyny wypadku, być może uda się wyjaśnić dzięki zapisom zamontowanych na tym skrzyżowaniu kamer. Jednak, jak poinformowała nas rzecznik GDDKiA, na przejściu nie są zamontowane kamery, a jedynie czujki wykrywające ruch pieszych, regulujące w ten sposób sygnalizację świetlną.
Czy można było uniknąć tragedii?
W sprawie wypadku trwa postępowanie prokuratorskie. Nie wiadomo, czy do odpowiedzialności pociągnięty zostanie także GDDKiA. W sprawie przesłuchany został kierowca busa (w trakcie wypadku był trzeźwy) i jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, zwolniony do domu. Brak działającej sygnalizacji świetlnej nie zwolni go od odpowiedzialności za wypadek. To on powinien dostosować prędkość do panujących na drodze warunków oraz zwolnić przed przejściem dla pieszych. Jednak, nawet policja zwraca uwagę, że gdyby tego dnia działała sygnalizacja świetlna i oświetlenie jezdni, to każdy pieszy byłby bardziej widoczny na jezdni. Być może wtedy nie doszłoby do tragedii.
g.k.