Kiedy poprosiłam Witolda Modzelewskiego o rozmowę, zgodził się bez wahania. Miałam przy tej okazji możliwość zobaczenia wnętrza jego warsztatu samochodowego.
Co jakiś czas do biura wpadała uśmiechnięta żona, konsultując bieżące sprawy związane z firmą. Człowiek biznesu na czele rodzinnej firmy. Czy przewodniczący Rady Gminy Jabłonna równie sprawnie pokieruje pracami radnych, przekonamy się podczas trwania tej kadencji. O jego przeszłości, pasjach rozmawiała z nim Agnieszka Mosakowska.
Jak długo mieszka Pan w Chotomowie?
Minęło 36 lat. Rodzice przeprowadzili się tutaj z Gdańska, a ja razem z nimi. Miałem wtedy 15 lat. Całe dorosłe życie spędziłem w Chotomowie i jestem bardzo z nim związany. To jest moje miejsce na ziemi.
Żona również jest z Chotomowa?
Tak, to rodowita chotomowianka.
Jakie ma Pan najlepsze wspomnienie z tego miejsca?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Musiałbym wymienić kilka: ślub, narodziny dzieci, 87 rok, kiedy otworzyłem firmę w Chotomowie. To są moje najlepsze wspomnienia. Zawsze marzyłem o własnym warsztacie samochodowym. W szkole miałem profesora, który mówił, że miarą wartości mechanika jest jego własny warsztat. Zacząłem go budować w wieku 21 lat. Potem sam pracowałem po 16-18 godzin. Wszystko co mam, osiągnąłem ciężką pracą. Pracowników, którzy tu są, wyszkoliłem sam. W chwili obecnej mam wyszkolonych ponad 50 uczniów. Najdłużej pracujący mechanik obchodził w tym roku jubileusz 25 lat pracy .
Mówił Pan, że prowadzi Pan rodzinny warsztat samochodowy. Na czym polega ta rodzinna współpraca?
Pomaga mi żona i starszy syn, który przejął obowiązki szefa serwisu. Drugi syn też zaczyna się wdrażać w naszą działalność. Typowo rodzinna firma.
Pan zajmuje się tutaj zarządzaniem?
Przede wszystkim. Jednak naprawa samochodów to jest mój zawód i pasja. To coś, co kocham. Jak jest naprawiana skrzynia biegów, to nie ma mowy, żeby szef nie był przy naprawie. Jak widzę tysiące, miliony różnych śrubek i kółek to jest coś fantastycznego.
Co robi w firmie żona?
Żona jest biologiem z wykształcenia, ale tutaj zajmuje się administracją i księgowością. Nie jeden klient, który rozmawia z moją małżonką, jest zdumiony wiedzą, jaką posiada na temat motoryzacji.
Jak Pan spędza wolny czas?
Od wczesnej wiosny do późnej jesieni jeżdżę motocyklem. Czasem moja żona również mi towarzyszy. Jeździmy po całej Polsce.
Ma pan na to czas?
Na to musi być czas. To jest fantastyczna sprawa. Niech Pani spojrzy na tę kamizelkę. Każdy znaczek na niej to kilkaset przejechanych kilometrów. Tego nie można kupić w sklepie, trzeba po to jechać. Ta pasja trwa wiele lat, choć zdarzały się przerwy. Kiedyś uprawiałem również żeglarstwo, jednak ze względu na zniszczenia w ręku nie mogłem już tego kontynuować.
Podobna pasja, jak u wójta Jarosława Chodorskiego. Czy oprócz żyłki żeglarskiej ma pan coś wspólnego z wójtem?
Nie wiem. Krótko znam tego człowieka. Poza tym żeglarstwo to też jest dla mnie przebrzmiała sprawa. Lubiłem żeglować ekstremalnie, przy dużych wiatrach.
Jest pan zadowolony z wyboru dokonanego przez mieszkańców?
Co ja mogę powiedzieć po kilku tygodniach zarządzania pana wójta gminą. Poczekajmy.
Mówią, że ma Pan pieniądze, po co Panu polityka?
Bo sprawia mi to przyjemność. Od zawsze pełniłem gdzieś jakieś funkcje. Poczynając od szkoły, gdzie zdarzało mi się być gospodarzem klasy lub zastępcą. Kiedy miałem 23 lata miałem już własną firmę. Moja pozycja jest stabilna i naprawdę mogę już robić w życiu rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. Lubię, jak coś się zmienia, lubię coś tworzyć. Działam w samorządzie od 1998 roku z czteroletnią przerwą. Najpierw byłem radnym powiatu legionowskiego, w tym dwa lata w zarządzie. Później przez osiem zasiadałem w Radzie Gminy Jabłonna, potem była czteroletnia przerwa i od listopada jestem ponownie radnym.
Dlaczego w poprzedniej kadencji nie wybrano Pana na radnego?
Chyba za mało było we mnie pokory. Byłem zbyt pewny siebie i zrobiłem wszystko, co możliwe, żeby te wybory przegrać. To znaczy, że nie zrobiłem absolutnie nic. Myślałam, że z automatu otrzymam funkcję radnego, a to było błędne założenie. W tym roku przeprowadziłem skuteczną kampanię wyborczą, przede wszystkim rozmawiając z mieszkańcami. To jest jedyny sposób, aby wygrać w jednomandatowych okręgach wyborczych. Najpierw przeprosiłem wszystkich, przeciw którym zawiniłem. Nie liczyłem na ich głosy, ale chciałem zacząć z czystym kontem. Potem wręczałem osobiście ulotkę każdemu z mieszkańców w moim okręgu, jednocześnie pytając – co potrzeba? Kiedy np. pukałem do drzwi staruszki, ona czuła się dowartościowana tym, że poświęcam swój czas i pytam, czego potrzebuje. Jedna ze starszych pań powiedziała, że chciałaby mieć naprawioną latarnię w pobliżu swojego domu. Sprawa jest już załatwiona. Samo hasło na płocie plus ulotka nie gwarantują sukcesu. Zazwyczaj mieszkańców interesowała jednak kanalizacja i wodociągi. Obiecałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby dociągnąć wodociąg do Chotomowa.
Nie obiecywał Pan gruszek na wierzbie?
To nie są gruszki na wierzbie, my to musimy zrobić. Nie chodzi o to, że ja to obiecuje, ja sam tego potrzebuję. Chotomów to jedno wielkie szambo. Ja dzielę problemy gminy Jabłonna na kategorie. Problemy globalne jak budowa kolejnych placówek oświatowych i kanalizacja – to jest dla całej gminy, problemy lokalne np. przebudowa skrzyżowania Chotomowska – Partyzantów i problemy danego okręgu typu oświetlenie i chodniki. Trzeba znaleźć złoty środek, aby wszystkie te kategorie mogły w miarę równomiernie ruszyć do przodu. Nie można się skupić na jednej sprawie, tak jak to było do tej pory – tylko szkoła i nic więcej.
To zarzut w stosunku do byłej wójt Olgi Muniak?
Ja mam żal do tamtej kadencji i do pani Muniak o to, że nowa szkoła została podłączona do kanalizacji w Legionowie. Nie została doprowadzona kanalizacja z Jabłonny do nowej szkoły.
Pan by to zrobił inaczej?
Ja zrobiłbym wszystko, aby doprowadzić kanalizację z Jabłonny do CEKS – u, tym bardziej że dwie kadencje wcześniej wiele pracy i wysiłku włożyliśmy w to, żeby przebić kanalizację ul. Modlińską do ul. Chotomowskiej. Ta kanalizacja w ul. Chotomowskiej jest. Wystarczyło 1,5 km rury, żeby podłączyć szkołę do naszej gminnej kanalizacji. Moim zdaniem poszli na łatwiznę. Mogliśmy mieć kanalizację w granicach naszej miejscowości i moglibyśmy tę rurę ciągnąć dalej do centrum. Cztery lata budowano CEKS. Każdy doskonale wiedział o tym, że szkoła musi mieć podłączoną kanalizację. Mówienie o tym, że nie było na to czasu, zupełnie do mnie nie przemawia. Kończąc kadencję w 2010 r. przebito się pod Modlińską. Ja byłem absolutnie pewny, że CEKS będzie podłączony do tej kanalizacji. Ktoś coś zaniedbał.
Wracając do pana warsztatu, potrafi pan zarządzać ludźmi?
Myślę, że tak.
Czy to pomaga na stanowisku przewodniczącego rady?
Potrafię zarządzać małą firmą. Ja tutaj też mam problemy międzyludzkie. Takie same problemy są w Radzie Gminy Jabłonna. Ludzie są ludźmi i sposób zarządzania nimi jest bardzo podobny. Trzeba rozwiązywać konflikty zarówno tu jak i tam. Ważne jest, aby je z góry przewidzieć. Być może słowo konflikt nie jest adekwatne do rady, bo na dzień dzisiejszy nie ma tam żadnych konfliktów. Jednak 15 osób, to 15 charakterów. Musi być kilka odrębnych zdań. Trzeba to wszystko łagodzić i doprowadzać do konsensusu. Ja powiedziałem już na początku kadencji, że zrobię wszystko, żeby opozycji w radzie nie było i konsekwentnie będę do tego dążył. Uważam, że to jest coś, co niszczyło tę gminę przez wiele, wiele lat.
W demokratycznym kraju to chyba niemożliwe, aby opozycji nie było w ogóle?
Czy ktoś w radzie będzie przeciwny budowie kanalizacji?
Nie sądzę.
Wodociągom, chodnikom, drogom? Nie. Wszyscy chcemy dokładnie tego samego. Mamy różne zdania tylko w kwestii kolejności wykonywania poszczególnych zadań i priorytetów.
Pewnie w większości gmin jest tak, że radni dostrzegają podobne problemy, a jednak opozycja się utrzymuje. Można powiedzieć, że właściwie jest to konstruktywne.
Wie pani, to się zmieniło. Teraz są okręgi jednomandatowe. Każdy będzie odpowiadał przed swoimi wyborcami. Ta odpowiedzialność już teraz się nie rozmywa. Za cztery lata stanę przed tymi samymi mieszkańcami, którzy na mnie głosowali. Ja się stąd nie wyprowadzę. Nie zamierzam świecić oczami, że czegoś nie zrobiłem.
Ma pan satysfakcję z tego, że wybrano pana na przewodniczącego rady?
Dla każdego, kto mnie zna, jest oczywiste, że ja lubię przewodzić.
Mówią, że czekał pan na to stanowisko całe życie?
No nie! Bez przesady, to nie było największe marzenie mojego życia (śmieje się).
Co jest pana największym marzeniem?
To bardzo przyziemne marzenie – zdrowie. O! Pojeździć na amerykańskich autostradach motocyklem, to byłoby coś. Ja startując do rady nie miałem na celu zostać przewodniczącym.
Jednak szybko się to wyklarowało. Kiedy rozmawiałam z panem przed rozstrzygnięciem drugiej tury wyborów, już wtedy typował się pan jako najbardziej odpowiedni kandydat na to stanowisko.
Ja miałem propozycje zostania przewodniczącym rady od pani Muniak i od Pana Chodorskiego.
Zanim wybory zostały rozstrzygnięte?
Tak. Wójt Chodorski przed rozstrzygnięciem wyborów siedział dokładnie w tym samym miejscu co pani, kiedy mówił, że widziałby mnie na stanowisku przewodniczącego rady.
Jak pan na to zareagował?
Powiedziałem – nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Niedźwiedź biegał jeszcze po górach, poza tym do radnych należy inicjatywa w tej sprawie.
Skąd poparcie wśród radnych?
Znają mnie. Wiedzą, że jestem konsekwentny w działaniu . 8 lat temu startowałem na tę funkcję i otrzymałam taką samą liczbę głosów co pani Barbara Wołosiewicz. Na kolejnej sesji była dogrywka, w której nie brałem udziału. Pani Barbara wygrała i pełniła funkcję przewodniczącej bardzo dobrze.
Został pan wtedy wiceprzewodniczącym?
Nie. Wie pani, albo wszystko, albo nic.
Jest Pan silnym człowiekiem. Mówi się nawet, że przestawił pan wiadukt w Chotomowie?
Co to za problem przestawić wiadukt. Zadzwoniłem sobie do paru kumpli, wypiłem sobie kilka kaw z panami ministrami, dyrekcją PKP i przestawili tak jak chciałem (śmiejemy się).
A teraz poważnie, jak pan przekonał radnych do tej decyzji?
Rada podjęła tę decyzję, ja mam tylko jeden głos.
Jakich argumentów użył pan, aby przekonać radę?
Podniosłem swoje argumenty. Były wtedy dwa rozwiązania. Wiadukt, który jest w tej chwili, albo wiadukt na wprost do ul. Piusa. Tylko do ul. Piusa i to byłby koszmar komunikacyjny.
Według moich informacji druga wersja nie przewidywała, że wiadukt skończy się na ul. Piusa. Wersja B przewidywała następującą trasę wiaduktu: od ul. Kordeckiego przez Kolejową, z przebiciem do ul. Piusa oraz przebiegiem za budynkiem kościoła i włączeniem się w kierunku ul. Nowodworskiej na wysokości sklepu spożywczego.
A kto miałby zapłacić za odcinek od ul. Piusa do ul. Partyzantów? Trzeba by było wykupić parę hektarów ziemi. Kolej mogła wybudować wiadukt tylko do ul. Piusa. Od ul. Piusa do ul. Partyzantów musiałaby to wybudować gmina razem z powiatem. Kolej ani nie chciała, ani nie mogła tego budować.
Dłuższa wersja wiaduktu znajdowała się w planie zagospodarowania przestrzennego.
Oczywiście, była kreska na mapie. Przed 93 rokiem ktoś taką kreskę narysował. Wystarczyło zdobyć środki, wykupić teren, wybudować drogę.
Gminy nie było na to stać?
Wstępna kalkulacja mówiła o kilkudziesięciu milionach zł, jakie musiałaby ponieść gmina łącznie z powiatem. Poza tym teren za kościołem to bagno, które generowałoby koszty. Dlaczego nie podjęto uchwały o wykupie terenu, nie przygotowano środków na to, nie zawarto porozumienia z powiatem, nie zdobyto na to środków zewnętrznych i tego nie wybudowano. Łatwiej jest opowiadać głupoty o tym, że Modzelewski załatwił sobie wiadukt.
Jednak dla pana położenie wiaduktu jest korzystne.
Moi rodzice nabyli te grunty w Chotomowie, na których m.in jest mój warsztat samochodowy, kiedy miałem 3 lata. Mając 3 lata i bawiąc się w piaskownicy w Gdańsku nie planowałem jeszcze tutaj firmy. Musiałbym być wyjątkowo zapobiegliwym dzieciakiem.
Myśli pan, że te oskarżenia pojawiły się przez zawiść. Ludzie zazdroszczą panu Biedronki?
Ja od lat muszę się z tym liczyć. Nie robi to już na mnie żadnego wrażenia. Do wszystkiego da się przywyknąć. Najlepiej by było, żebym jeździł starym polonezem i pobierał zasiłek dla bezrobotnych.
Dlaczego fakt, że będzie na tym terenie Biedronka, trzymał pan w tajemnicy? Z obawy przed zawiścią?
W umowie, którą podpisałem, są pewne paragrafy, które nie pozwalały mi mówić o tym, co tutaj będzie.
Czy Biedronka sama zabiegała o to, żeby mieć sklep na pana terenie?
Miałem kilka pomysłów na ten teren. Jednym z pomysłów było wybudowanie tego typu obiektu i wydał mi się on najrozsądniejszy.
Nie chciał pan sklepu z polskim kapitałem?
Rozmawialiśmy z MarcPolem, negocjacje nagle zostały zerwane. Najprawdopodobniej zmieniła się ich koncepcja inwestowania. Bo to jest ryzyko zainwestować w tak małej miejscowości bez kanalizacji i wodociągów.
Pan, który prowadzi Feniks, nie miał do pana pretensji?
Znamy się ze Sławkiem ponad 30 lat. Sławek i Zosia prowadzą sklep delikatesowy, Biedronka to dyskont. One tak naprawdę się uzupełniają. Nie było żadnej fali protestów z powodu budowy Biedronki, wręcz przeciwnie. Po liczbie aut na parkingu widać, że mieszkańcy są zadowoleni. Wiele osób dziękowało mi za to, że ten sklep tutaj powstał. To nie było tak, że usiadłem i pomyślałem sobie – chciałbym mieć tutaj dyskont. Aby do tego doprowadzić, potrzeba było wiele pracy. Niełatwo jest „ściągnąć” do tak małej miejscowości takie marki jak Bosch, czy Biedronka. Jestem pewien, że Chotomów zyskał na tym, że mamy tutaj ten sklep. Ciągle idziemy do przodu. Naprzeciwko straży stał pusty budynek. Teraz już jest tam sklep całodobowy, punkt pocztowy. Za chwilę zaczną powstawać kolejne rzeczy. To jest środek wsi i środek biznesu. Tutaj przyjeżdżają klienci i z Olszewnicy, Kałuszyna, Jabłonny i z Legionowa – Przystanek. Jest to szansa, również dla innych, aby zrobić korzystne przedsięwzięcia.
Ma pan głowę do interesów?
Myślę, że tak, bo tak naprawdę nic innego w życiu nie robiłem. Kiedy miałem 23 lata państwo przestało mnie utrzymywać.
Planuje pan tutaj jeszcze jakiś biznes?
Tak, oczywiście. Jestem obecnie w trakcie negocjacji, ale na razie tylko tyle mogę powiedzieć. Ściągnąć tutaj inwestora, to poważny problem. Obawiam się, że teraz ktoś mi zarzuci, że jestem za kanalizacją i wodociągami tylko dlatego, żeby ułatwić sobie biznes.
A jak to jest z Biedronką, mają szambo?
Oczywiście. Mają bardzo kosztowne szambo zakopane pod ziemią.
Czy ten biznes, nad którym pan obecnie pracuje, to również handel?
Nie. Nie można ściągać tu zbyt wielu dyskontów. Mam bardzo fajny pomysł, tyle mogę powiedzieć. Mam już pod ten interes upatrzone grunty i dodam tylko, że nie są to grunty gminne. Jeśli tutaj nie wyjdzie, to przerzucę ten pomysł w inne miejsce.
Czy jest to dla pana przykre, kiedy oskarża się pana o prywatę?
Tak , oczywiście – choć można do tego przywyknąć.
Uważa się pan za bezinteresownego radnego?
A jaki interes może mieć mechanik w gminie?
Np. korzystna lokalizacja wiaduktu (śmiejemy się).
Tak, ktoś mi powiedział, że wiadukt już sobie zrobiłem. Usłyszałem – Modzelewski, ty już masz wiadukt, Biedronkę, warsztat. Teraz możesz iść na radnego, bo już niczego nie potrzebujesz. Może coś w tym jest, może ludzie mnie wybrali, bo wiedzą, że ja jestem niezależny finansowo i nie idę tam po to, żeby sobie coś załatwić. Diety radnego również nie potrzebuję.
Skoro nie potrzebuje pan diety, to może w ramach oszczędności na kanalizacje, przekaże ją pan gminie?
Nie. Ja od wielu lat wspomagam pewną fundację. Jestem tam nawet ambasadorem. Fundacja nazywa się Dr Clown. Ciężko mi o tym mówić, bo to są moje prywatne pieniądze.
Mówiąc o tym, może pan dać dobry przykład innym. Dlaczego pan to robi?
Bo mi to sprawia przyjemność.
Dlaczego wybrał pan akurat tę fundację?
Żona ją wybrała. Jej działalność polega na tym, że artyści jeżdżą do szpitali i hospicjów i robią przedstawienia. Dają uśmiech na twarzy chorego dziecka. Żonę bardzo to ujęło i postanowiliśmy wspierać ten projekt. My też w swoim życiu wiele przeszliśmy. Jedno dziecko umarło nam przy porodzie, drugie dziewięcioletnie zabił nam samochód. Moje życie wywróciło się wtedy do góry nogami. Przewartościowałem pewne sprawy i przestałem przejmować się rzeczami, które nie są istotne. Potem pojawił się pomysł na samorządność.
Chciał pan poprawić bezpieczeństwo?
Chciałem naprawić cały świat. Ludzie tego nie rozumieją i bardzo dobrze. Naprawdę cieszę się, że oni nie mają o tym pojęcia, bo to trzeba przeżyć. Nikomu tego nie życzę. Wie pani, następnego dnia po tym wypadku w Chotomowie pojawiło się chyba 30 nowych znaków drogowych.
Czy gdyby te znaki były tam wcześniej, mogło się to skończyć inaczej?
Nie wiem. Ruch był wtedy niewielki, córka wracała ze szkoły. Przechodziła na przejściu dla pieszych, tym w pobliżu Biedronki. Młody człowiek jechał z ogromną szybkością. Nie wyhamował.
Czy teraz kwestia bezpieczeństwa jest dla pana, jako przewodniczącego rady, szczególnie ważna?
Zdecydowanie tak. Mam to zakodowane głęboko w głowie. Wszelkie projekty związane z bezpieczeństwem będę ze wszech miar wspierał.
Czy dlatego zaproponował pan Zenonowi Chojnackiemu przewodnictwo w komisji bezpieczeństwa?
Tak, ponieważ uważam, że jest to osoba najbardziej kompetentna w zakresie bezpieczeństwa, spośród wszystkich członków w Radzie Gminy Jabłonna.
Rozumie pan jego odmowną decyzję?
Szanuję tę decyzję. Uważam, że pan Zenek powinien zostać szefem tej komisji i nie zmienię zdania. To jest jego konik, posiada on ogromną wiedzę w tym temacie. Nie odbieram tego jako osobistą porażkę, ale uważam, że pewne rzeczy powinno odłożyć się na bok. To jest to, czego ja nie potrafię zrozumieć, kiedy polityka bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Zenek mógłby wiele dobrego uczynić dla gminy Jabłonna w tym zakresie.
Czy przy składzie komisji, w której większość jej członków pochodzi z „nieformalnego klubu dziewięciu radnych”, miałby rzeczywiście coś do powiedzenia?
Miałby bardzo wiele do powiedzenia. Jest to silna osobowość i bez żadnego problemu byłby tam absolutnym liderem.
Dlaczego nie zaproponował pan przewodniczenia żadnemu z radnych spoza „nieformalnego klubu dziewięciu radnych” poza panem Zenonem?
Bo nie było w tej grupie osób z odpowiednim doświadczeniem. Pan Mariusz (Grzybek – przyp. red) nie chciał. Rozmawialiśmy. Interesowała go tylko komisja oświatowa ze względu na ograniczony czas, jakim dysponuje.
Co pan chciał mu zaproponować?
Pan Mariusz stwierdził, że w komisji oświaty najwłaściwszym kandydatem na przewodniczącego będzie pan Paweł Krajewski.
Nie uważa pan, że to była dobra propozycja?
Na pewno bardzo dobra. Jednak nie jestem przekonany do tego, aby przewodniczącym komisji był ktoś, kto otrzymuje po raz pierwszy mandat radnego.
Tymczasem przewodniczącym tej komisji został Arkadiusz Syguła. Jak to jest z „nieformalnym klubem 9 radnych”… (pan Modzelewski przerywa)
Nie ma „nieformalnego klubu 9 radnych”. Po prostu grupa radnych podjęła decyzję, że przejmuje inicjatywę.
Czy nie jest tak, że oni zatańczą tak, jak pan im zagra?
Wykluczone. My nie stworzyliśmy formalnego klubu do tej pory. Grupa radnych wzięła odpowiedzialność w swoje ręce za Radę Gminy Jabłonna i całą gminę. Najlepszym przykładem na to, że każdy radny (również z nieformalnej 9) głosuje zgonie ze swoimi przekonaniami, jest uchwała na temat wynagrodzenia wójta. Rada przyznała wtedy wójtowi prawie maksymalną pensję.
Może nie jest to formalna grupa, ale jej skład jest jasno zdefiniowany.
Zdefiniowaliśmy się jako nieformalna grupa. List, który napisał pan Marek, napisany był jeszcze przed zaprzysiężeniem. Nie mogliśmy nazwać się klubem, bo zgodnie ze statutem najpierw trzeba być radnym, aby móc założyć klub. Akurat pan Marek użył takiego sformułowania.
Pod którym wszyscy się podpisali.
No i bardzo dobrze. Wybraliśmy prezydium, przewodniczących, komisję. Mogliśmy zacząć pracować nad budżetem, albo mogliśmy sobie usiąść i patrzyć w sufit. Wzięliśmy odpowiedzialność ze wszystkimi jej konsekwencjami.
Jaka będzie pana zdaniem gmina Jabłonna za cztery lata?
Są dwa organy Rada Gminy i Wójt. Jeśli chodzi o radę jestem pewien jej odpowiedzialności i zaangażowania w rozwiązywanie problemów Gminy. W przeciwnym wypadku nie podjąłbym się pełnienia funkcji Przewodniczącego Rady Gminy. Natomiast co do wójta – mam nadzieję, że będzie potrafił przestawić się z funkcji Prezesa Fundacji, działającej na rzecz osób niepełnosprawnych – na funkcję wójta działającego na rzecz wszystkich mieszkańców Gminy. Istotny jest obecny rok, kiedy decyduje się rozdział środków europejskich. Mam nadzieję, że wójt będzie w stanie zrozumieć wagę i znaczenie budżetu na rok 2015, w którym to roku musimy maksymalnie dużo środków finansowych skierować na projekty wodno-kanalizacyjne.
I jeśli tak się stanie, za cztery lata widzę gminę rozkopaną, ale skanalizowaną i zwodociągowaną .