Przed nami człowiek orkiestra – założyciel jednych z czołowych mediów lokalnych i dziennikarz. Od niedawna również radny powiatowy oraz dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Legionowie. Rozmawia z nami o swojej przeszłości, o tym, że obiektywni dziennikarze nie istnieją, zasiadaniu w radzie powiatu, planach dotyczących biblioteki, niespełnionym marzeniu i przyjemnej woni książek…
Jest pan mieszkańcem Legionowa od urodzenia. Co sprawiło, że zapuścił pan tutaj korzenie?
Nigdy niczego mi tu nie brakowało, co mogłoby mnie skłonić do poszukiwania innego miejsca zamieszkania. W Legionowie mieszkają najważniejsze dla mnie osoby, nie trzeba daleko jeździć na święta i inne rodzinne uroczystości (śmiech). Poza tym Legionowo bardzo się rozwinęło przez ostatnie lata. Nie jesteśmy już sypialnią Warszawy. Złożyło się na to wiele czynników. Przede wszystkim odwaga mieszkańców, którzy 12 lat temu zaufali Romanowi Smogorzewskiemu i stowarzyszeniu Porozumienie Samorządowe (dawniej Platforma Samorządowa – przyp. red.). Dziś po skali inwestycji widać, że to była dobra decyzja. Zresztą najlepszym na to dowodem są opinie ludzi, którzy po latach wracają do Legionowa. Trudno im uwierzyć, że w ciągu zaledwie kilkunastu lat ich rodzinne miasto tak się zmieniło. Jako członek stowarzyszenia dołożyłem do tego swoją małą cegiełkę i jestem z tego dumny.
Wybór pana na radnego powiatowego to również właściwy wybór?
Myślę, że tak. Od dawna działam społecznie. Kiedy byłem w czwartej klasie szkoły podstawowej wstąpiłem do Związku Harcerstwa Polskiego. Spotkałem tam wielu wspaniałych ludzi, od których uczyłem się życia. Kiedy zostałem drużynowym, a była to pierwsza drużyna w szkole podstawowej nr 7, te wszystkie wartości przekazałem młodym harcerzom, wartości, którymi do dziś sam się kieruję. Później była praca w kulturze. Najpierw Miejski Ośrodek Kultury w Legionowie, a potem Spółdzielczy Ośrodek Kultury, gdzie byłem kierownikiem klubu Scena 210. Robiliśmy imprezy na wysokim poziomie. Nasze „Luby” (Legionowskie Prezentacje Teatralne – przyp. red.) do dzisiaj są uważane za jeden z lepszych niezależnych festiwali teatralnych w Polsce. Mam nadzieję, że doczekam ich reaktywacji. Niestety radny powiatowy nie ma zbyt dużego przełożenia na to, co dzieje się w Legionowie, ale dzięki znajomościom z legionowskimi radnymi może uda się coś czasem „przepchnąć” (śmiech).
1 grudnia został pan dyrektorem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Legionowie, 14 stycznia złożył pan ślubowanie na radnego powiatowego, oprócz tego jest pan dziennikarzem w Miejscowej i LTV. Jak pan to robi?
Normalnie, jestem zdolny.
Za to niezbyt skromny (śmiejemy się)
Trafiony – zatopiony. Tak już na poważnie, to też kwestia dobrej organizacji pracy.
Mówią, że najbardziej zajęci ludzie mają czas na wszystko?
Coś w tym jest. Tak jestem zorganizowany. Siedemnaście lat prowadziłem działalność gospodarczą. To prawdziwa szkoła życia. Moim zdaniem każdy, kto odpowiada za wydawanie środków publicznych powinien przynajmniej przez jakiś czas się z tym wyzwaniem zmierzyć, szczególnie w naszym kraju. Dzięki temu nauczyłem się odpowiedzialności i szanowania swojego i cudzego czasu.
Ustabilizowane życie osobiste również sprzyja dobrej organizacji?
Jak najbardziej. Na kogo można liczyć jak nie na rodzinę? W moim przypadku rodzina pomaga mi się zorganizować.
Dzieci czasem mogą zakłócić rytm pracy.
Mamy dwoje dzieci. Córka już z nami nie mieszka.
Jest już tak duża?
Tak, jestem już stary (śmiech). Junior (też ma na imię Tomasz – przyp. red.) ma prawie dziewięć lat. Jest bardzo samodzielny, często sam wraca ze szkoły. Ponieważ mieszkamy niedaleko Zespołu Szkół nr 1, gdzie uczęszcza, jest w stanie sprostać temu zadaniu.
Lubi się pan wybijać ponad przeciętność?
Przeciwnie. Robię tylko to, co lubię. Myśli pani, że pojawianie się na ekranie telewizora to jest wybijanie się ponad przeciętność?
Niekoniecznie. Np. bycie radnym również może być wybijaniem się ponad przeciętność. To nie są duże pieniądze… Nie każdemu się zwyczajnie chce angażować w tego rodzaju działalność.
W pewnym sensie ma pani rację. Ale to jest właśnie demokracja. Chcesz, siedzisz w domu, chcesz, robisz coś dla innych. Ja wybrałem tę drugą opcję. Bycie radnym to duża odpowiedzialność i mnóstwo pracy, której w prasie czy telewizji nie widać. Bycie po drugiej stronie kamery jest znacznie prostsze. Dopiero teraz zaczyna to do mnie docierać.
Mówi pan, że jest stary… Większość panów w średnim wieku inaczej spędza czas. Ci, którzy potrafią, organizują sobie tak życie, żeby zarabiać dobre pieniądze, a po południu leżą przed telewizorem. Wydaje mi się, że nie wpisuje się pan w tę przeciętność. Nie będę się jednak upierać.
Zawsze byłem aktywny, ale ze względu na wiek (śmiech) postanowiłem nieco zwolnić. Teraz dopada mnie syndrom odstawienia pracy, dość powszechny u osób uzależnionych. Szczególnie w weekendy, kiedy nie muszę już tyle pracować co kiedyś. Leczę się wspomnianym w pytaniu telewizorem. Nic tak nie wietrzy ludzkiego mózgu jak powtórka „Ukrytej prawdy” (śmiech). Powoli odkrywam, że dzień nic nierobienia to fajowa sprawa. W pokonaniu nałogu pomaga mi także bieganie. 51 minut i 2 sekundy na 10 km to mój życiowy rekord.
Co studiował pan w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi?
Produkcję filmową i telewizyjną.
Czyli wiedział pan, czego chce?
Ależ oczywiście, choć muszę przyznać, że bardziej kręciła mnie reżyseria. Stało się jednak inaczej. Ponieważ w domu się nie przelewało, dość wcześnie poszedłem do pracy. Reżyseria to były studia dzienne, więc chcąc nie chcąc musiałem zmienić plany. Zdałem egzamin na produkcję i… wcale tego nie żałuję. To były wspaniałe cztery lata. Pani Krysia w przyczepie kempingowej na Piotrkowskiej i jej hot dog o 5 nad ranem – bezcenne (śmiech).
Za to jest pan reżyserem własnego życia. Panuje pan nad nim?
Staram się, jednak nad wszystkim nie da się zapanować. Los płata czasem różne figle i trzeba sobie z tym jakoś radzić. Mam swoje problemy, troski, sprawy do załatwienia – jak wszyscy.
Czy to prawda, że telewizję LTV zakładał pan z wiceprezydentem Piotrem Zadrożnym i wicestarostą Robertem Wróblem?
To prawda.
To straszne (śmiejemy się)
Zaczęło się od tego, że spółdzielnia uruchomiła Spółdzielczą Sieć Telewizji Przewodowej. Kto wpadł na to, aby Legionowo miało swoją telewizję lokalną, nie pamiętam. Wtedy jeszcze studiowałem i zajmowałem się organizowaniem imprez kulturalnych w Spółdzielczym Ośrodku Kultury. Pracę w Telewizji Legionowo zaproponował mi prezes Szymon Rosiak i ówczesny przewodniczący Rady Nadzorczej SML-W Kazimierz Kurnicki. To była krótka rozmowa. Zgodziłem się bez wahania. Lubię wyzwania. Wtedy też w Legionowie pojawił się Piotrek Zadrożny, który wcześniej pracował w telewizji lokalnej na warszawskim Tarchominie. Szukał pracy. Tak się poznaliśmy. Z kolei Roberta Wróbla polecił mi mój kolega z harcerstwa. Potrzebowaliśmy lektora, a głos pana starosty był …. rozmiękczający. I tak właśnie zaczęła się prawdziwa historia trzech muszkieterów (śmiech).
Jakie idee panom przyświecały?
Chcieliśmy robić dobrą telewizję informacyjną. I chyba do dziś robimy.
Ale wasze drogi w pewnym momencie się rozeszły.
Jak to w życiu. Piotrek Zadrożny chciał robić karierę polityczną i to mu się udało. Cieszę się, że spełnił swoje marzenia. Myślę, że Robert Wróbel również. Fajnie mieć kolegów na stanowiskach (śmiech).
Fajnie i niefajnie. Wiele się mówi o tych powiązaniach.
Ale ja przynajmniej się tego nie wypieram. Legionowo to małe miasto. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich, więc wypieranie się tych znajomości jest pozbawione sensu. Wyszedłbym na kłamcę.
Czy łatwo być obiektywnym dziennikarzem, kiedy ma się wśród przyjaciół osoby zajmujące wysokie stanowiska w samorządzie?
Zbyt mocno powiedziane. Raczej znajomych. To trudna sytuacja i wymaga większego poczucia odpowiedzialności za to, co się pisze. Jeżeli dzieje się coś niedobrego w mieście, to staramy się przekazywać informacje w miarę obiektywnie. Pozwalamy na to, aby czytelnik lub widz sam wyciągał wnioski. Ja zawsze uczulałem dziennikarzy, aby w tekstach unikali dużej liczby przymiotników. Przymiotniki mają to do siebie, że od razu pokazują, jakie jest nasze stanowisko w danej sprawie, a przecież nie o to chodzi. Z drugiej jednak strony, dziennikarstwo nigdy nie jest do końca obiektywne. Każdą informację przepuszcza pani przez siebie, przez swoje doświadczenia, wychowanie, przez swoje poglądy polityczne. Jeśli ktoś mówi, że jest obiektywnym dziennikarzem, to nie jest do końca szczery.
Tym samym przyznaje pan, że nie jest obiektywnym dziennikarzem.
Za daleko idące uproszczenie. Dziennikarski obiektywizm w krystalicznie czystej postaci nie istnieje, bo wymagałoby to całkowitego odcięcia od świata zewnętrznego. I tu to błędne koło się zamyka. Dziś już dziennikarze niespecjalnie kryją się ze swoimi poglądami politycznymi. Wszystko widać jak na dłoni. Jeśli chodzi o lokalne media, to niestety zjawisko mocnej rotacji kadry dziennikarskiej wciąż postępuje i coraz trudniej się połapać, kto kogo reprezentuje, jakie ma poglądy. Zaczyna królować nijakość.
Czy zdarzyło się panu napisać niepochlebnie o Zadrożnym lub Wróblu? Tak, że się obrazili?
Od kilkunastu lat nie piszę o Legionowie. Między innymi po to, aby unikać tego typu pytań.
Zadrożny i Wróbel zarazili pana aspiracjami samorządowymi?
Absolutnie nie.
To była autonomiczna decyzja?
Nigdy nie miałem politycznych aspiracji. Polityk w lokalnym wydaniu to urzędnik, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. U mnie dwa plus dwa nie zawsze równa się cztery (śmiech). Reasumując, polityka nie jest dla wszystkich, powiem więcej – wydaje mi się, że też nie do końca dla mnie. Na szczęście będąc radnym jest się w niej tylko jedną nogą, druga jest wolna.
Czy cieszy się pan z funkcji radnego powiatowego?
Jestem dumny, że znalazły się 173 osoby, które poparły moją kandydaturę. Ubiegłoroczne wybory były dla naszego stowarzyszenia bardzo trudne. Wiele w tym naszej winy, ale też i postępującego upolityczniania wyborów samorządowych, szczególnie na szczeblu powiatowym. Uważam, że stowarzyszenia powinny odgrywać większą rolę. Samorząd, który jest najbliższy mieszkańcom, czyli gminny i powiatowy powinniśmy pozostawić w rękach ludzi, którzy słuchają współobywateli, a nie partyjnych rozkazów.
Co pan wniesie do rady powiatu?
Myślę, że swoje duże doświadczenie, szczególnie w sprawach dotyczących promocji i kultury.
Co mają wspólnego pana dotychczasowe doświadczenia z byciem dyrektorem biblioteki?
Myślę, że jest wiele punktów stycznych.
Ale nie ukrywa Pan, że z bibliotekoznawstwem nie ma Pan nic wspólnego?
Oczywiście, że nie. A czy Jan Kulczyk ma coś wspólnego z poszukiwaniem ropy naftowej?
Nie. Ma ludzi, którzy to świetnie potrafią robić. W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Legionowie też pracują fachowcy.
Jakie ma pan atuty, które pozwolą panu być dobrym dyrektorem biblioteki?
Pozwalam ludziom pracować, pozwalam podejmować decyzje, to jest najważniejsze. Nie ma nic gorszego jak szef, który ciągle pokazuje palcem. Jeśli pracownikom pozwala się myśleć, to, efekty przychodzą w krótkim czasie. Mimo że pracujemy ze sobą zaledwie dwa miesiące, udało nam się wiele razem zrobić. Praca zespołowa to jest to, na co liczę.
Co takiego udało wam się zrobić?
Przede wszystkim ze sobą rozmawiamy. W każdy poniedziałek mamy robocze spotkania, na których omawiamy bieżące sprawy, a także stawiamy sobie cele do realizacji. Dzięki temu prostemu zabiegowi ruszyliśmy sprawy promocji biblioteki. Jesteśmy na Facebooku, Twitterze, modyfikujemy stronę internetową. Pracujemy nad naszym katalogiem on-line, dzięki któremu można zamawiać czy rezerwować książki przez internet. Prace nad transferem zbiorów do nowego systemu chcemy zakończyć w kwietniu. Rozwijamy „Rodzinne soboty w bibliotece”. Oprócz spektakli dla dzieci będą się one składać z warsztatów do nich adresowanych. Przy okazji zapraszam na najbliższe spotkanie, które odbędzie się 21 lutego o godz. 11 w bibliotece głównej przy ul. Broniewskiego 7. Co dalej? „Książka do domu” to nowa inicjatywa. Chcemy umożliwić obcowanie z książką osobom, które z przyczyn zdrowotnych nie mogą do nas zaglądać. Skracając, chcemy im dostarczać nasze zbiory do domu. Uruchamiamy także bezpłatne konsultacje komputerowe dla seniorów, pracujemy nad trzema fantastycznymi projektami edukacyjnymi. Chcemy na nie pozyskać środki zewnętrzne. No i rzecz chyba najważniejsza. Zmieniliśmy regulamin korzystania ze zbiorów i usług bibliotecznych. Najważniejszą zmianą jest wprowadzenie opłat za przetrzymywanie książek. To w naszej instytucji istna plaga. Na dziś ponad 1/3 czytelników ma z tym problem.
Myśli pan, że udało się panu zaskarbić zaufanie pracowników?
Zaufanie to piękne słowo, ale trudne. Tak jak każdy szef chciałbym, aby pracownicy mi ufali i wierzyli, że decyzje, które wspólnie podejmujemy, są słuszne. To jednak wymaga czasu. Może się nawet kiedyś polubimy (śmiech). Byłoby fajnie.
5 osób wystartowało w konkursie na stanowisko dyrektora biblioteki, pan również zgłosił swoją kandydaturę?
Nie.
Dlaczego pan tego nie zrobił, skoro chciał pan objąć to stanowisko?
Kto pani powiedział, że chciałem?
Nie jest pan człowiekiem, który dąży do celu i który pisze do swojego życia własne scenariusze?
Wiem, do czego pani zmierza. To nie jest tak, jak pani myśli. Można powiedzieć, że zostałem zaskoczony tą propozycją.
Proszę opowiedzieć, jak to było?
Jak pani wie, konkurs nie został rozstrzygnięty. Pod koniec listopada ubiegłego roku zadzwoniła do mnie sekretarka Romana Smogorzewskiego i w imieniu pana prezydenta zaprosiła na spotkanie. Na tym spotkaniu pan prezydent zaproponował mi stanowisko dyrektora Miejskiej Biblioteki Publicznej w Legionowie. Może pani wierzyć lub nie, ale tę propozycję odrzuciłem.
Dlaczego?
Pomyślałem, że to nie moja bajka.
Czyli to prezydent Smogorzewski uświadomił panu, że jest pan idealnym kandydatem?
Na to wygląda (śmiech). Kilka dni później odebrałem kolejny telefon z ratusza. Podczas dłuższej rozmowy pan prezydent sprecyzował swoje oczekiwania wobec mojej osoby. Później było kolejne spotkanie i… uległem (śmiech). Ostatecznie przekonała mnie wizja budowy nowoczesnej mediateki, czyli instytucji, która oprócz wypożyczania książek i zbiorów specjalnych ma prowadzić działalność kulturalno-edukacyjną. A to już jest moja bajka (śmiech). Poza tym, jak już mówiłem, lubię wyzwania.
Spodziewał się pan, że ludzie będą podejrzliwi?
Oczywiście, ale mnie to kompletnie nie obchodzi. Ludzie są różni. Są tacy, którzy dają innym szansę i tacy, którzy skreślą już na starcie. Będąc tzw. człowiekiem na stanowisku trzeba się do tego przyzwyczaić i robić swoje.
Kandydaci mieli opracować pisemnie Koncepcję Programowo-Organizacyjną na okres 3 lat, pan to zrobił?
To wynika z ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. Podpisując umowę z Prezydentem Legionowa musiałem taki program przygotować. To są oczywiście założenia ogólne. Najważniejszą sprawą jest rozwój czytelnictwa i działania, które temu rozwojowi mają sprzyjać, a więc wszelkiego rodzaju zajęcia edukacyjne, imprezy kulturalne z książką w tle, a także spotkania warsztatowe. Co do samego wypożyczania to marzy mi się bezobsługowy punkt biblioteczny. To wielkie udogodnienie dla tych, którzy żyją w biegu i nie mają czasu do nas zaglądać. Mam nadzieję, że uda mi się do tego pomysłu przekonać radnych i pana prezydenta. Nie zapomnimy również o tych, którzy lubią wąchać książki. To wciąż duża grupa naszych czytelników. Kolejny temat to ścisła współpraca ze szkołami, głównie w sprawie wypracowania kanonu lektur szkolnych oraz wdrożenia wspólnej sieci bibliotecznej na terenie miasta. Ogólnie rzecz ujmując, będziemy walczyć o to, aby Miejska Biblioteka Publiczna w Legionowie była godna XXI wieku, bo czytelnictwo, wbrew obiegowej opinii, wcale nie spada.
Pan kocha książki, lubi je wąchać?
Nie tylko wąchać, ale i czytać. W trakcie studiów podyplomowych (Retoryka na Uniwersytecie Jagiellońskim – przyp. red.) szła jedna za drugą. W tym miejscu chciałem podziękować PKP za opóźnienia pociągów (śmiech). Czytanie na ekranie komputera jest dla mnie męczące, tym bardziej, że spędzam przed nim pół życia. Wracając do wąchania… rzeczywiście coś jest w tym zapachu. Kiedy wchodzę rano do biblioteki…
Co pan lubi czytać?
Jedną z moich ulubionych książek są „Szatańskie wersety” Salmana Rashdie. To jeden z tych pisarzy, których, moim zdaniem, warto przeczytać. Panom w moim wieku polecam książki Michaela Houllebecqa. Natomiast z lżejszej literatury lubię książki Carlosa Ruiza Zafóna i Ildefonsa Falconesa. A jak byłem małym chłopcem zaczytywałem się opowieściami o Sherlocku Holmesie Arthura Conan Doyle’a, no i oczywiście Niziurskim, Nienackim i Karolem Mayem. Dziś jestem w dobrej sytuacji, bo mam dostęp do nowości i co najważniejsze, mogę poczytać w pracy (śmiech).
Chciałby pan kiedyś napisać scenariusz?
Pisałem scenariusze głównie do filmów reklamowych i promocyjnych. To wielka sztuka napisać dobry scenariusz filmowy.
Zrezygnował pan z tego marzenia? Bo to marzenie, prawda?
Pisanie scenariuszy?
Tak
Skąd pani to wie?
Tak myślę.
Nigdy nikomu nie mówiłem, że chciałbym pisać scenariusze.
Nie chciałby pan?
To fajna rzecz, jednak żeby robić coś dobrze, trzeba się temu poświęcić. Teraz czeka mnie bardzo dużo pracy.
Jak pan myśli, ludzie wypowiadają się na pana temat pozytywnie czy negatywnie?
Myślę, że pół na pół. Zdaję sobie sprawę z tego, że różnie się o mnie mówi. Nawet w bibliotece. Jedna z pań w prywatnej rozmowie przyznała, że wiele złego o mnie słyszała, ale miło się zaskoczyła. To chyba dobrze?
Mówią, że jest pan duszą towarzystwa.
To na pewno zależy od towarzystwa i tego, czy warto być wtedy duszą. Można powiedzieć, że raczej bywam duszą towarzystwa, niż nią jestem.
Słyszałam też, że jest pan dżentelmenem.
Jak nie zapomnę, to tak. Staram się, jak mogę (śmiech).
Pana zdaniem jakie są te negatywne opinie?
Przemądrzały, zadufany w sobie, nie znosi sprzeciwu.
Słyszałam następujące uwagi pod pana adresem: egoista, ocenia po zawartości portfela, nagina się, kiedy może coś zyskać.
Szok i niedowierzanie! (śmiech)
Przykro to słyszeć?
Nie, bo to nie jest prawda. Zawsze starałem się pomagać innym ludziom. Jak ktoś przychodził z jakimś problemem, jeżeli tylko mogłem, to tej pomocy nigdy nie odmówiłem. Co do zawartości portfela…. wolę rozmawiać z człowiekiem, który nic nie ma, niż z kimś, kto posiada kilka milionów dolarów na koncie. Człowiek, który ma tylko siebie, całego siebie daje innym ludziom i to jest najpiękniejsza rzecz pod słońcem, rzecz godna absolutnego szacunku.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Mosakowska