Od 1 września w szkolnych sklepikach nie można kupować już niezdrowego jedzenia, ze szkół zniknęły słodycze czy hamburgery. Rewolucja objęła także szkolne stołówki.
Z początkiem nowego roku szkolnego weszła w życie nowelizacja ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia, zgodnie z którą w sklepikach szkolnych obowiązuje zakaz sprzedawania produktów z dużą zawartością cukrów, soli i tłuszczów. Ze sklepików zniknęły takie produkty jak chipsy, ciastka, solone paluszki, batony, hamburgery, hot-dogi czy napoje energetyzujące. Co więcej rewolucją zostały objęte także potrawy serwowane w stołówkach. Od początku września dania muszą zawierać mniej soli zaś do słodzenia napojów nie można używać cukru tylko np. miodu.
Jakie produkty będą mogli kupić uczniowie?
W rozporządzeniu Ministra Zdrowia z dnia 26 sierpnia br. szczegółowo określono, jak powinny wyglądać kanapki oraz jakie produkty powinny być sprzedawane w sklepikach. Kanapki powinny być zrobione z chleba razowego lub pełnoziarnistego, z warzywami lub owocami, bez dodatku soli i sosów. W szkołach uczniowie mogą kupić sałatki, warzywa, owoce, surówki, mleko bez cukru czy płatki śniadaniowe. W asortymencie są także soki, musy, przeciery owocowe i warzywne, woda, herbata, napary owocowe i kawa zbożowa.
Sklepiki w legionowskich szkołach
Po wprowadzeniu nowych przepisów sklepiki szkolne będą funkcjonowały teraz w pięciu z siedmiu legionowskich placówek – Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 2, Zespole Szkół nr 1, Zespole Szkolno-Przedszkolnym im. Legionów Polskich 1914-1918, Zespole Szkół przy Zegrzyńskiej 3 oraz w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 2 z tym, że w ostatniej placówce zmienił się najemca, który ma uzgodnić asortyment ze szkołą. W Zespole Szkół nr 3 nie podjęto jeszcze rozmów z podmiotem zewnętrznym dotyczących prowadzenia sklepiku zaś w Szkole Podstawowej nr 7 całkowicie zrezygnowano ze sklepiku.
Niezadowoleni uczniowie
Postanowiliśmy dowiedzieć się, jak na zmiany zareagowali zarówno sklepikarze jak i uczniowie legionowskich szkół. Jak się okazuje młodzi niechętnie korzystają z produktów oferowanych w sklepikach, zdecydowanie bardziej wolą przed zajęciami kupować chipsy czy coca-colę w pobliskim sklepie. Uczniów nie przekonują także zdrowe sałatki czy warzywa, które zastąpiły im słodkie batony i ciastka. Część z nich wybiera również obiad w McDonald’s, a nie w szkolnej stołówce, gdzie potrawy są niedoprawione. Jak twierdzą, obiady nie mają teraz smaku. – Dzieci przestały jeść zupy na stołówce. Tyle ile kucharki wydały, tyle do nich wraca. – mówi jedna z nauczycielek. – Zarządzeniem dyrekcji naszej szkoły na stołówce ma nie być przypraw (soli i pieprzu). Osobiście nie wiem, czemu to służyło, ale mam nadzieję, że twórcy zmian na kuchni przyświecał jakiś cel. – mówi rodzic, który o rewolucji dowiedział się podczas zebrania Rady Rodziców. – Widać, że dzieci nie są zadowolone z asortymentu, jaki wprowadziliśmy do sklepiku, aby dostosować się do nowych przepisów. Codziennie widzę uczniów, którzy siedzą pod salą i zajadają słodkie batony, chipsy czy piją napoje energetyczne. – mówi właścicielka sklepiku szkolnego w Zespole Szkół nr 1. – Uważam, że te przepisy wprowadzono zbyt szybko i są one zbyt ostre. – dodaje.
Zdrowy sklepik
Rewolucji związanej ze zdrową żywnością w szkole aż tak bardzo nie odczuli zaś uczniowie z Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 2, gdzie sklepik już od 3 lat funkcjonuje w takiej formie. – Jeśli chodzi o nasz sklepik to nowe przepisy nie zmieniły wiele. W ramach projektu edukacyjnego od 3 lat taki zdrowy sklepik prowadzony jest przez uczniów. W tym roku działamy pod patronatem Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego w Legionowie. – mówi Dorota Kuchta dyrektor ZS-P nr 2. – W asortymencie mamy kanapki, które są robione w szkole, sałatki warzywne i owocowe, dwa razy w tygodniu wyciskany sok ze świeżych owoców. W asortymencie mamy również wodę i produkty nabiałowe zawierające dozwoloną ilość cukru. Dzieci są zadowolone, chętnie jedzą sałatki, marchewkę czy ogórki kiszone. Nie słyszałam, aby któreś z nich narzekało, że w sklepiku nie ma słodyczy. – dodaje. Jak przekonuje dyrektor, w ramach edukacji prozdrowotnej szkoła stara się, aby dzieci nie przynosiły do szkoły produktów takich jak słodycze czy chipsy. – Jeśli chodzi o stołówkę dostosowujemy się do nowych przepisów. Rzeczywiście dania są mniej słone ale nie są niesłone. Myślę, że to wszystkim wyjdzie na zdrowie. – dodaje Dorota Kuchta.
Zdaniem dietetyka
Uważam, że wycofanie ze sklepików szkolnych słodyczy i innych wysoko przetworzonych produktów było dobrym krokiem. Liczę jednak na to, że w parze z takimi zmianami będzie szła edukacja prozdrowotna dzieci i rodziców. Same zakazy nie przyniosą efektów, bo owoc zakazany smakuje najlepiej. Dlatego dzieci i ich rodzice powinni najpierw zrozumieć, dlaczego powinno się unikać niezdrowej żywności i co niesie za sobą jedzenie chipsów i picie słodkich napojów. Wtedy unikniemy sytuacji, w której rodzice sami kupują do szkoły swoim pociechom czekoladowe rogaliki, zamiast dać pełnowartościową kanapkę.
Obawiam się jednak tego, jaki efekt przyniosą regulacje narzucone na szkolne kuchnie. Często spotykam się z sytuacją, że to właśnie szkolny obiad jest jedynym zdrowym posiłkiem, jakie dziecko zjada w ciągu całego dnia. Dzieje się dlatego, że niestety coraz rzadziej gotuje się w domach, a posiłki jada się „na mieście”. Wykupienie obiadów szkolnych jest więc idealnym rozwiązaniem dla wielu zapracowanych rodziców i tylko dzięki temu ich dzieci zjadają ciepły posiłek w ciągu dnia. Nowa ustawa zakłada, że w kuchniach szkolnych obowiązuje zakaz używania zwykłej soli. Jej miejsce zająć ma sól potasowa, ale też dodawana w ograniczonej ilości. Problem z tym, że sól potasowa jest około 10 razy droższa od tej zwykłej. Przy żywieniu zbiorowym, robi to kolosalne różnice w rachunkach. W rzeczywistości może to więc wyglądać tak, że, aby uniknąć strat finansowych, sól faktycznie nie będzie dodawana do potraw. Co wtedy? Składnik ten dla naszego podniebienia jest nośnikiem smaku. Jego brak powoduje, że najzwyczajniej nie smakuje. Fakt, do tego można się przyzwyczaić i po jakimś czasie potrawy nabierają charakteru, ale obawiam się, że wiele dzieci nie zaakceptuje tych narzuconych z góry zmian i przestanie zjadać mdłe potrawy. Dojdzie do sytuacji, w której dzieci zamiast szkolnej zupy i drugiego dania, po lekcjach będą kupowały fast foody, bo te im smakują.
Problem pogłębia nieumiejętna interpretacja ustawy (lub brak wiedzy). Docierają do mnie informacje, że szkoły rezygnują nie tylko z soli, ale także z pieprzu i innych przypraw. W kuchniach zakazywane jest także stosowanie koncentratów pomidorowych (nie wyobrażam sobie ugotowania zupy pomidorowej wyłącznie ze świeżych pomidorów dla 500 uczniów – zwłaszcza zimą). Ustawa zabrania co prawda używania koncentratów spożywczych, ale z wyłączeniem koncentratów z naturalnych składników. Koncentraty pomidorowe (także te dostępne w sklepach) w swoim składzie zawierają jedynie pomidory (naturalne składniki), a więc można używać ich do przygotowania szkolnych posiłków. Tak jak cieszę się z zakazu dodawania cukru do szkolnych napojów, tak niepokoi mnie interpretacja przyzwolenia na słodzenie miodem naturalnym. W ustawie czytamy, że „dozwolone jest słodzenie naturalnym miodem pszczelim”. Stołówki zamiast dawać możliwość wyboru między herbatą posłodzoną i nieposłodzoną, najczęściej dodają miód do wszystkich herbat. Słodki napój zmuszone są więc pić także dzieci, które w domu w ogóle nie słodzą.