Pierwsze zwycięstwo u siebie!

Patryk Łukasik, zdobywca pierwszego gola

W sobotnim meczu piątej kolejki II ligi w grupie wschodniej, piłkarze Legionovii Legionowo pokonali na własnym stadionie Pelikana Łowicz 3:2 (2:1). Była to pierwsza wygrana legionowskiego zespołu na własnym stadionie w tym sezonie. Jedną bramkę dla Legionovii zdobył Patryk Łukasik , dwoma trafieniami popisał się Sebastian Janusiński.

Zwycięski skład

Po cennej, zeszłotygodniowej wygranej nad Zniczem Pruszków, trener Marek Papszun doszedł do wniosku, że zwycięskiego składu nie powinno się zmieniać – dlatego właśnie do sobotniego starcia z Pelikanem Łowicz legionowianie przystąpili w identycznym ustawieniu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem już od pierwszych minut meczu to drużyna gospodarzy prowadziła grę, dokładając do tego wysoki pressing na połowie rywala. Taka gra przyniosła efekt już po trzech minutach spotkania – celne dośrodkowanie z boku boiska na gola zamienił obrońca Legionovii, Patryk Łukasik. Kolejny potężny cios spadł na drużynę gości w piętnastej minucie. Futbolówka trafiła wtedy do Michała Złotkowskiego, który zagrał ją na skrzydło – tam czekał już Szymon Lewicki, który natychmiast podał ją do wbiegającego w pole karne Sebastiana Janusińskiego, a ten bez problemu podwyższył wynik. Legionowianie kontrolowali przebieg gry, całkowicie dominując w środku pola. Gracze z Łowicza decydowali się na ataki głównie wykorzystując do tego boczne sektory boiska albo starając się zagrywać piłkę za plecy obrońców gospodarzy. Podopieczni trenera Marka Papszuna z niezwykłą precyzją operowali futbolówką, nie tracąc jej nawet pod naciskiem rywala. Goście przez pierwsze trzydzieści minut oddali na bramkę Marcinkowskiego zaledwie dwa strzały, w dodatku niezbyt groźne. Niestety później role na boisku nieco się odwróciły. Zmęczeni, stosowanym przez siebie wysokim pressingiem, piłkarze Legionovii pozwalali gościom z Łowicza na coraz śmielsze ataki. W trzydziestej siódmej minucie fatalną decyzją popisał się sędzia spotkania, który niesłusznie podyktował rzut wolny dla gości, za rzekomy faul tuż przed polem karnym Legionovii. Na szczęście fenomenalną interwencją popisał się Marcin Marcinkowki, który wybił na rzut rożny piłkę lecącą w samo okienko jego bramki. Niestety po kolejnym stałym fragmencie gry nie miał większych szans, a zamieszanie w polu bramkowym wykorzystał Krzysztof Brodecki, który zdobył bramkę kontaktową – do przerwy było zatem 2:1.

 

Zmęczenie grą

Druga połowa meczu była już bardziej wyrównana niż pierwsza, a obie ekipy stwarzały groźne sytuacje, lecz konsekwentnie nie potrafiły ich także wykorzystać – dwie stuprocentowe okazje w drużynie gospodarzy mieli m.in. Kamil Tlaga i Mateusz Sołtys, ale obydwaj uderzali niecelnie. Gospodarze przegrywali walkę w środku pola, a ich gra nie była tak porywająca, jak kilkadziesiąt minut wcześniej. Na szczęście na dziesięć minut przed końcem legionowianie przeprowadzili kontratak, po którym Sebastian Janusiński trafił do siatki rywala po raz drugi w tym meczu, podwyższając na 3:1. Końcowa część meczu była bardzo nerwowa, nie tylko ze względu na grę zawodników, lecz styl sędziowania arbitrów tego spotkania, którzy raz po raz popisywali się niezrozumiałymi decyzjami. Na dwie minuty przed końcem gospodarze „przysnęli” nieco w obronie, a lukę w ich defensywie wykorzystał Patryk Bojańczyk, zdobywając ostatnią bramkę w tym meczu.

 

Odczarowany stadion

Na pomeczowej konferencji prasowej trener Pelikana, Grzegorz Wesołowski, pochwalił legionowską drużynę, przyznając, że to właśnie gospodarze zasłużyli na zwycięstwo, bowiem wykorzystali błędy w defensywie jego zespołu. Trener Marek Papszun nie krył natomiast zadowolenia z pierwszego wygranego u siebie spotkania. – Wreszcie mogę się uśmiechnąć – dziś po prostu chcieliśmy wygrać, bez względu na styl, bo byliśmy bardzo zdenerwowani tym, że „jest dobrze, tylko brakuje punktów”. Nie ukrywam, że atmosfera była nerwowa – stwierdził szkoleniowiec „biało-żółto-czerwonych”. Opiekun gospodarzy odniósł się w swojej wypowiedzi także do nowo pozyskanego napastnika, Jakuba Bojasa: – Pojawił się u nas dopiero w tym tygodniu, nie znam go jeszcze zbyt dobrze, ale zrobił na mnie niezłe wrażenie. To gracz ściągnięty po to, aby rywalizował o pozycję w ataku, bo wiemy, że nie mamy zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o napastników i ofensywnych pomocników. Takiego zawodnika szukaliśmy i czekaliśmy z tym do ostatniej chwili­ – zakończył Marek Papszun.