Prezes Fundacji Krym Riza Asanov: „Jesteśmy kamizelką kuloodporną dla swojego narodu”

Riza-Asanov_04

Riza Asanow na Krymie w swojej rodzinnej Białej Skale (archiwum prywatne)

 

Riza Asanov na wywiad zgodził się od razu, choć ostrzegł, że w fundacji panują bardzo skromne warunki. Kiedy już znalazłam się w domu, gdzie nigdy nie zamyka się drzwi (Tatarzy krymscy tego nie robią), przyszedł czas na rozmowę. Na tyle wciągającą, że gotowana przez gospodarza zupa spaliła się do cna. 

Rozmawialiśmy o tym, czym zajmuje się Fundacja Krym, co gotów jest zrobić człowiek kochający swój kraj, o tęsknocie sprawiającej, że wszystkie sny są takie same, uchodźcach i  tatarskiej telewizji ATR, której europejskie biuro informacji znajdzie się właśnie w Chotomowie.

Strasznie tu pusto?

Rodzina, która tu mieszka postanowiła na kilka godzin opuścić to miejsce. Kiedy dowiedzieli się, że przyjdzie dziennikarka, doszli do wniosku, że tak będzie najlepiej.

Nie niepokoiła bym ich, gdyby sobie tego nie życzyli. Umówiłam się przecież na rozmowę z Panem.

Bardzo bronią swojej anonimowości, ponieważ pochodzą z okolic.

Jak to? Przecież to fundacja, która pomaga Tatarom krymskim i Ukraińcom z Krymu.

Nie. To przede wszystkim polska fundacja. Przychodzą tu najczęściej osoby, których sytuacja życiowa się skomplikowała. Ktoś traci pracę, nie ma gdzie pójść i zostaje u nas, póki nie uda mu się gdzieś zatrudnić. Były młode rodziny, bezrobotni studenci. Nie ma pracy, nie ma mieszkania. Po tatarsku ten dom nazywa się Dernek, to znaczy dom dla każdego, kto potrzebuje pomocy. Nie ważne jakiej narodowości. My nie zajmujemy się bezdomnymi i grupami socjalnymi, tylko tym co państwo polskie ma w nosie. Zwykłymi ludźmi, którym podwinęła się noga. Potrzebują tu zostać tydzień – dwa i dalej sami dają sobie radę. Zajmujemy się również pomaganiem przedsiębiorcom polskim. Zaproponowałem to Romanowi Smogorzewskiemu. Po rozmowach z Izbą Handlową dostaliśmy pod swoją opiekę firmę, której pomagamy.

W tej chwili w siedzibie fundacji nie mieszka żadna rodzina Tatarów Krymskich ani Ukraińców?

Wcześniej byli, ale w tej chwili nie. Próbowaliśmy pomagać uchodźcom, ale potem zrozumieliśmy, że uchodźstwo to jest coś bardzo złego. Zaraz to udowodnię. Zarówno tatarscy uchodźcy, którzy tu mieszkali, jak i ukraińscy mieli jedno zadanie – dostać pomoc od państwa. To jest 750 zł na jednego człowieka, plus ubezpieczenie zdrowotne.  To jest po prostu szansa, żeby wyjechać do innego kraju europejskiego. My natomiast chcemy czegoś więcej, czegoś co jest naprawdę ważne. Chcemy, żeby Polska pomogła nam wykształcić naszą młodzież. Nie chodzi nam o to, żeby nam ktoś dawał. Nie chcemy ryby, my chcemy wędki. I właśnie dlatego nie możemy znaleźć wspólnego języka z uchodźcami. Oni są bardzo roszczeniowi. Chcą, żeby ktoś im dał jeść, pomógł, bo za mało pieniędzy im kapie. Broń Boże, żeby państwo opóźniło się jeden dzień z wypłatą świadczeń.  Znam rodziny, które od trzech lat są utrzymywane przez rząd polski w ten sposób i oni nie chcą szukać pracy. Po co? To są liczne familie i kwota 750 pomnożona przez np. dziewięć pozwala im się utrzymać. Tymczasem Polska sama ma dużo problemów.

Powiem szczerze, że jestem bardzo zaskoczona, tym co Pan mówi. Myślałam, że ta rozmowa będzie zmierzała w zupełnie innym kierunku. Na stronie internetowej Fundacji Krym są informacje o tym, że oferujecie pomoc uchodźcom.

Ja nie zajmuję się administrowaniem strony. Zmieniłem zdanie w tym temacie. Mamy w Polsce 51 rodzin uchodźców. Pojechałem na Krym i sprawdziłem każdą z nich. Jeździłem w miejsca ich zamieszkania. Według mnie tylko jedną z tych rodzin można było uznać za uchodźców politycznych. Byli natomiast tacy, którzy np. popełnili przestępstwo. Ktoś przejechał dziecko samochodem. Ktoś inny pożyczył pieniądze od wielu sąsiadów na założenie firmy, a biznes się nie powiódł. Wielu z tych ludzi przyjechało do Polski, bo ich dobre imię zostało splamione. U Tatarów honor ma ogromne znaczenie. Ja też jestem Tatarem i nie chcę splamić swojego honoru przez wspieranie osób, które na to nie zasługują. U nas mówi się – powiedz mi, kto jest twoim przyjacielem, a ja ci powiem, kim ty jesteś. Uchodźcy mają tu całkiem nieźle, ale zazwyczaj Polska nie jest ich celem. Z Polski chcą uciec do Niemiec, gdzie mogą liczyć na 850 euro miesięcznie.

Pana słowa tworzą bardzo krytyczną charakterystykę uchodźców, po części pana rodaków.

Jeśli Tatar Krymski mówi, że jest uchodźcą, to nie jest Tatarem. W nas nie ma takiego myślenia, aby opuścić na stałe Krym. To Krym, ojczyzna – to nie do pomyślenia. Nasza fundacja zajmuje się przede wszystkim dziećmi i młodzieżą. Dlatego bardzo mocno współpracujemy z samorządami. Niestety rząd nas nie słyszy.

Powiat legionowski słyszy?

To jest najlepszy polski samorząd.

Naprawdę? (śmiejemy się)

Znam dużo samorządów i wiem, o czym mówię. Chodzi tu o dwóch chłopaków – Jana Grabca i Romana Smogorzewskiego. Oni stanowią wyjątek. Jeśli np. spojrzymy na Ciechanów. Tam cały czas prezydent miasta kłóci się ze starostą i dlatego nie mają sukcesów. Tutaj jest wszystko jak trzeba. Prezydent i Starosta dużo nam pomogli.

Ładnie. Znów w komentarzach zarzucą mi, że artykuł jest sponsorowany (śmiejemy się).

Tatar może kłamać w trzech wypadkach. Po pierwsze – kiedy widzi wojnę, po drugie – kiedy jego kłamstwa spowodują pokój między dwoma wrogami, po trzecie – kiedy chroni w ten sposób honor kobiety.

W czym tak pomogli?

457 dzieci z Ukrainy, z terenów wojennych, z Krymu było tutaj przywiezionych. To była rewelacja. Na Ukrainie nadal o tym mówią. My współpracujemy również z innymi samorządami m. in  z Gdańskiem, z Krakowem. Do powiatu legionowskiego przyjechało ok 200 dzieci. Tak naprawdę bez ludzi dobrej woli nie moglibyśmy istnieć.  Wczoraj zadzwonili tutaj Marek i Sławek z firmy Glaube. Zapytali, czego potrzebujemy, a dziś przywieźli nam węgiel. Caritas legionowski bardzo dużo nam pomógł. Dawał żywność. Kiedyś podarował nam dużo płynów do prania. Wysłaliśmy to wszystko do szpitala we Lwowie. Fundacja Krym nie bierze pieniędzy do ręki. Jak działa się w ten sposób, to pojawia się podejrzenie, że ma się w tym jakiś interes. U nas to działa tak: ktoś dzwoni, pyta, jak może pomóc, a ja mówię – mamy tu fakturę za pobyt dziecka w szpitalu, jeśli chcesz możesz za to zapłacić.

Przywozicie tu z Ukrainy chore dzieci i w Polsce odbywa się ich leczenie?

Tak.

To bardzo ważna informacja. Dlaczego nie ma jej na Waszej stronie?

Ja się nie zajmuje administrowaniem strony  i właściwie teraz nikt tego nie robi. Były tu dziewczyny, które się tym zajmowały. My jednak możemy dać im tylko łóżko do spania i chleb – i to nie zawsze. Skupiliśmy się teraz na rzeczy najważniejszej. Katarzyna II zniszczyła elity tatarskie. U nas jej nie ma na dzień dzisiejszy. Od tego czasu, przez 300 lat władze rosyjskie nie dopuszczały do tego, aby zaistniała. Jeśli jakiś mądry tatarski polityk idzie do góry, to wkrótce zostaje zabity. My chcemy w Polsce wychować nasze przyszłe elity. My dzieci nie uczymy ani w Niemczech, ani w Hiszpanii. Polska przeszła drogę od okupacji do dnia dzisiejszego. Polska walczyła ze swoją korupcją i Polska wie, jak to zrobić. Jak Niemiec może nauczyć Tatara, jak walczyć z korupcją i zbudować ekonomikę od zera? Nie nauczy, a Polak już to przeżył. Dlatego my prosimy Polaków. Proponują nam stypendia w Niemczech, Kanadzie, ale my chcemy tylko Polskę. My potrzebujemy wiedzy, a nie dyplomu prestiżowej uczelni. Potrzebujemy specjalistów. Chcemy związać przyszłość Tatarów krymskich z Polakami. Rząd polski nie jest niestety szczególnie zainteresowany.  Pani minister (przyp. red. – minister nauki i szkolnictwa wyższego Lena Kolarska-Bobińska) nie słuchała nas za bardzo w tej kwestii. Teraz to już w ogóle ten PiS nie chce nas słuchać.

Może to przejściowe. To trudny czas. Organizują się.

Rząd polski nas nie słucha – w ogóle. Cały czas próbujemy coś zrobić. Spotykać się, rozmawiać. W efekcie mamy w całej Polsce 18 studentów tatarskich. Cieszymy się, ale potrzeby są większe. Każdy rektor ma prawo wydać decyzję na sześć miejsc dla studentów. Tego nie wystarczyło dla naszej młodzieży. Projekt zbudowania elity tatarskiej jest długotrwały. Politycy właśnie dlatego nie chcą pomagać. Oni pragną natychmiastowego efektu. Chcą przyjść jutro w krawacie i powiedzieć – ja to zrobiłem. Nigdy nie będę politykiem. Dziewczyna, która stoi przy drodze, sprzedaje tylko swoje ciało. Polityk sprzedaje duszę.

Oj, Pan Grabiec jest politykiem (śmieję się).

Szanuję go. Jest dwóch ludzi, którzy zajmują się polityką i bardzo ich szanuję: Jana Grabca i Mustafa Dżemilewa (przyp. red. – przywódca krymskich Tatarów).

Z czego w Polsce żyją tatarscy studenci?

Wioski tatarskie znajdujące się na Krymie przeprowadzają zbiórki pieniędzy. Kiedyś dostałem też na ten cel sporą kwotę od Mustafa Dżemilewa. Poza tym ciężko pracują w KFC i MC Donaldzie.

Ze strony polskiego rządu nie ma wsparcia w tym kierunku?

Nie, żadnego.

Czy studenci tatarscy uczący się w Polsce nie doświadczają przykrości przez to, że ostatnio nastawienie do uchodźców w naszym kraju jest negatywne?

Nie doświadczają, Polska jest bardzo gościnnym krajem. Niestety macie jedną złą cechę. Lubicie narzekać na swój naród. Za mało kochacie swój kraj. Prawdziwy Polak powinien walczyć o swoją ojczyznę, a nie pracować dla Niemców, czy gdzieś indziej. Samorządy robią konkursy na zamówienie publiczne. Przychodzi ktoś z Niemiec i wygrywa konkurs, a nie przedsiębiorca, który działa tutaj na lokalnym rynku. On zostaje bez pracy. Niemcy mogą to zrobić dwa razy taniej, bo dostają na to dotacje od swojego kraju. A kto w Polsce zapłaci podatki? Nie wystarczy wywiesić flagę, patriotyzm musi się tutaj odrodzić. Najłatwiej oglądając wiadomości mówić epitety pod adresem polityka. Trzeba zacząć działać, aby coś zmienić. Niech pani zobaczy w internecie relacje z pierwszych ukraińskich rewolucji. Przez pierwsze godziny były tam tylko flagi tatarskie. To Tatarzy pierwsi robili wszystkie rewolucje na Ukrainie. Nasz naród i naród Polaków jest jak wulkan.

Co Pan myśli o uchodźcach z Syrii?

To wysłannicy. Byliśmy na dworcu i liczyliśmy uchodźców, którzy chcieli wyjechać. Na 130 osób było tylko sześć kobiet i czworo dzieci. Proponowaliśmy naszą pomoc Urzędowi do spraw cudzoziemców, ale oni jej nie chcą. Kiedy Polak powie coś złego o muzułmanach, zostanie uznany za osobę dyskryminującą kogoś innego wyznania. Nam tego nikt nie zarzuci. Jesteśmy w stanie zobaczyć człowieka i powiedzieć, z jakiej jest sekty islamskiej. Wykorzystujcie nas. Chodzi o to, aby wprowadzić zamieszanie i  naciągnąć was na koszty. Żaden z uchodźców nie będzie pracował. Tu są wysłani ludzie po to, aby burzyć. Dla rządu to jest wygodne, dlatego że kraj, który przyjmuje uchodźców dostaje po 6 tys. euro za każdego uchodźcę co miesiąc. My nie mówimy nie przyjmujcie uchodźców. My mówimy pomóżcie tym, którzy naprawdę potrzebują tej pomocy. Paszport Syrii można kupić. Tu przyjechali przedstawiciele sekt islamskich, a nie normalny Islam. Przyjeżdżają młodzi ludzie w wieku żołnierskim z różnych krajów arabskich. Według moich szacunków Syryjczyków jest ok 11%.

A skąd Pan to wie? Skąd ta pewność?

Ja to widzę. Ja widzę, kto jest Kurdem, kto jest Persem itd.

Gdzie nauczył się Pan tak dobrze mówić po Polsku?

Każdy Tatar zna cztery-pięć języków. U nas jest nawet takie przysłowie – ile znasz języków, tyle razy jesteś człowiekiem. Na Krymie wcale nie należą do wyjątków osoby, które znają 8 języków obcych, a nawet więcej.

Skąd Pan się tutaj wziął? Dlaczego akurat Chotomów?

Pracowaliśmy najpierw w Ciechanowie, ale ze względu na to, że na tamtym terenie włodarze skupieni są tylko na wewnętrznej walce, nic innego ich nie interesowało. Miała tam miejsce sama papierologia, nic namacalnego. To ambasador ukraiński poznał mnie z Janem Grabcem. Byliśmy na kawie. Rozmawialiśmy o przyjęciu dzieci. Po tym jak starosta to zrobił, do tego na wspaniałych warunkach, zaczęliśmy współpracować. Okazało się, że to człowiek, który chce, może i daje pomoc. Mam nadzieję, że kiedyś on zostanie prezydentem.

(śmiech) A jak się współpracuje z nowym starostą Robertem Wróblem?

On nawet ma korzenie tatarskie. Wszyscy w Legionowie, którzy mają nazwiska ptaków lub zwierząt mają korzenie tatarskie. W waszym mieście jest coś takiego, że cały czas są prowadzone akcje charytatywne. Ciągle ktoś chce pomocy. Ja jestem jednak zdania, że człowiek nie może pomagać więcej niż dwa razy w roku. Czy pani, nie jako dziennikarz, ale jako zwykły człowiek, potrafi codziennie komuś coś dawać? Analogicznie sytuacja ma się z nami. Mamy swój honor. Nie potrafimy codziennie o coś prosić. Dajcie, dajcie, dajcie…

Postanowił Pan czekać?

Czekam, ale czasem sytuacja wymaga tego, aby działać. Potrzebowaliśmy kocioł do ogrzewania. Poszedłem do waszego prezydenta Legionowa – Romana. Kupił nam ten kocioł z prywatnych pieniędzy. Jeszcze nie tak dawno byłem przedsiębiorcom. Teraz nie mogę nim być, bo Tatarzy nie łączą spraw obywatelsko-politycznych z biznesem. Trzeba się zdecydować – albo to, albo to. Żeby nikt nie mówił, że ty zajmujesz się fundacją tylko po to, aby wyprać pieniądze, które zarobiłeś. Ja złożyłem specjalną przysięgę. Nie można tego zrobić od tak. Należy uzyskać pozwolenie od wszystkich członków rodziny, nawet od dzieci. A tatarskie rodziny to jest potęga. Najtrudniej mi  było przekonać siostrę. Mama płakała, bo nie chciała się ze mną rozstawać, ale pozwolenie dała. Siostra natomiast nie chciała tracić bogatego i wygodnego życia. Jednak udało się – przysięgałem, że będę teraz służył swojemu krajowi. Od tego czasu nie zajmuję się biznesem. Byłem potężnym przedsiębiorcą, właścicielem firm przewozowych, jedna z nich miała 1,5 tys. tirów. Wszystkie firmy, które mają w swojej nazwie wpisany wyraz „Sedam”, to wszystko było moje.

Nie żal było tego zostawiać?

Po pierwsze – nie było mi żal, po drugie – zabrali. Od kiedy Krym jest okupowany, władze rosyjskie zabrały wszystko. Miałem firmy w: Belgi, Niemczech, w Polsce… Przyszła bieda do mojego domu. Tylko ten, kto był na Krymie może zrozumieć, co ja straciłem. To raj na ziemi.

Wierzę, kiedy mój brat pojechał tam po raz pierwszy na wakacje, nie chciał już spędzać ich nigdzie indziej. 

A ja mieszkałem na Białej Skale. To najpiękniejsze miejsce na całym Krymie – raj w raju. Tatarzy Krymscy nigdy przed nikim nie uklękną. Oni zawsze będą wspierali słabego. Tego niestety władze rosyjskie nie rozumieją.

Z czego to wynika, że Tatarzy krymscy są właśnie tacy. To wiara?

Nie chodzi o wiarę. Świat islamski nie uznaje Tatarów krymskich jako muzułmanów. U nas jest zupełnie inne podejście do religii. Allach musi byś w sercu, a nie na ustach. Najważniejsze jest to, czy czynisz dobro, czy zło.

Od kiedy jesteście w Chotomowie?

Od lutego. Jak pani widzi wyremontowane.

Zrobiliście to o własnych siłach?

Oczywiście. Wszystko zrobiliśmy sami: wyremontowaliśmy i kupiliśmy meble.

Jakiej pomocy teraz potrzebujecie?

Pieniędzy na pewno nie (śmieje się). Gdyby pani dała mi teraz 100 zł., potem mógłby do pani głowy wejść robak i zaczęłaby się pani zastanawiać – co on zrobił z tą kwotą. Może kupił gorzałę, może naprawdę komuś pomógł… Chciałbym temu zapobiec.

Chyba ciężko będzie działać w ten sposób. Inne fundacje nie mają takich skrupułów.

Wiem. No dobrze, chcielibyśmy w przyszłości, aby ktoś zaoferował nam pomoc w wyremontowaniu strychu, aby stworzyć tam dodatkowe dwa pokoje. Tu od czasu do czasu bywa bardzo dużo ludzi. Nasi studenci potrzebują teraz jedzenia – konserwy itp. Oni nie chcą prosić. U nas nie ma sytuacji, że ktoś siedzi pod kościołem i o coś prosi, nie ma też Domów Dziecka ani Domów Starców.

Jak to?

Nawet jeśli rodzicom coś się stanie, to rodzina nigdy nie odda dziecka. Jest przecież wujek, ciocia… Jak można znieść myśl, że ktoś stary z twojej rodziny będzie mieszkał w obcym miejscu? Jeśli to stary z mojej rodziny, to zawsze go do siebie zaproszę. Sąsiedzi, którzy mieszkają teraz obok nas, to też ludzie starsi. Bardzo ich lubię. Zawsze coś doradzą, jak pracują na podwórku. Kiedy przyjeżdżają tu nasze dzieci, są zadowoleni. Czuję się tutaj jak w domu, ale mój dom zawsze będzie na Krymie. Mógłbym tam pójść nawet na piechotę. Polska jest jednak nam bliska, bo Tatarów i Polaków łączy 600 lat wspólnej historii. Bardzo dobrej historii. Ona jest niestety zapomniana. Budowanie świadomości na ten temat, to również zadanie naszej fundacji. Polskę i Chanat Krymski łączyła wspólna granica.

Akurat w tamtym czasie różnie między naszymi krajami bywało…

Za to w latach czterdziestych, kiedy powstała Republika Tatarska, 40% ministrów stanowili Polacy. Władze rosyjskie zrobiły wszystko, aby to, co dobre między nami, było zapomniane. U nas nikt nie wie o Piłsudskim. On jest u nas zakazany. Kiedy moja żona będąc w Polsce dowiedziała się, że Piłsudski dał kopa „Ruskim”, to od razu stała się jego entuzjastką. Ja nie tak dawno dowiedziałem się, że Mickiewicz jest Polakiem.

Niemożliwe. Myślał Pan, że jest krymskim Tatarem?

(śmiejemy się) W moim mieście jest muzeum Mickiewicza. Wszędzie na Krymie są muzea poświęcone pamięci Mickiewicza. Czytałem oczywiście „Pana Tadeusza”. Kiedyś powiedziałem jednemu Polakowi – dlaczego Ty mówisz, że on jest Polakiem. Wtedy zapytał mnie – a kim on jest? Odpowiedziałem, że Tatarem, będąc przekonanym, że to prawda.

Wracając do żony, gdzie ona jest?

Moja żona to prawdziwa Tatarka. Ona nie zostawi Krymu, mimo że jest jej tam teraz bardzo ciężko. Nie może tam dostać żadnej pracy, nawet sprzątania.

To jak ona tam żyje?

Jej ojciec i matka dostają rentę. Mimo że musi żyć w ten sposób, ona nie zmieni zdania. Może wyjechać  stamtąd na kilka dni, ale potem wróci. Ja jednak mam inne zadanie i moja żona o tym wie. Nasze dzieci przez rok uczyły się w Polsce, w szkole podstawowej i w gimnazjum w Chotomowie. Jednak zdecydowały, że wracają do domu.

Nie chciał Pan, żeby tu zostały?

(wzdycha ciężko) Ja nie miałem nic do powiedzenia. Dlaczego tatarska flaga jest taka niebieska, a na jej tle znajduje się waga? Kolor niebieski symbolizuje wolność. Waga na fladze jest w stanie równowagi, co oznacza równość. Wolność i równość każdego człowieka.

Dlatego nie mógł Pan zakazać dzieciom powrotu?

Ja mogę im zakazać palić papierosów, iść do night clubu. Tego mogę im zakazać.

Martwi się Pan o swoje dzieci?

Oczywiście.  Mam cztery córki, które mają taki sam honor jak chłopcy. Kiedy po Festiwalu Tatarskim, który organizowaliśmy w Gdańsku  przyjechał autokar, żeby wyładować rzeczy, dwie moje najstarsze córki po prostu powiedziały – Tato my jedziemy na Krym. Wzięły plecaki i nie było już odwrotu. – Tato, my nie jesteśmy cyganie, my jesteśmy Tatarkami – wyjaśniały wsiadając do autokaru. Dwie młodsze wtedy jeszcze zostały. W czerwcu sytuacja się powtórzyła. – Tato wszystko jest okay, ale jedziemy – usłyszałem. Zostałem sam. Właściwie to nie jestem sam. Ciągle coś się dzieje. Teraz była akcja blokady na granicy Krymu. Pojechałem tam. Byłem w Kanadzie, Brukseli, w Parlamencie Europejskim. Jutro wyjeżdżam do Iranu. Cały czas działam.

Pan czuje, że takie jest Pana powołanie?

Tak, jestem tego pewien. Od momentu, kiedy złożyłem przysięgę swojemu narodowi, służę mu. Nie jak polityk, który się gdzieś czołga. Ja żyję dla mojego narodu. Jak będzie potrzeba, to oddam za niego swoje życie. Kiedy ktoś mi mówi, uważaj, bo zepsujesz swoje stosunki z jakimś politykiem, mnie to nie przeraża. Byłem w sytuacji, że widziałem już swoją śmierć. Było to wtedy, gdy krzyczałem o ukraińskiej korupcji. A jestem przecież nie tylko tatarem Krymskim, ale również obywatelem Ukrainy. Mam tu pisma polskiej pani minister (przyp. red. – minister nauki i szkolnictwa wyższego Leny Kolarskiej-Bobińskiej), że weźmiemy Tatarów na studia. Co roku Polska dawała dla Ukrainy 50-60 stypendiów. Dzięki temu że my prosiliśmy i naciskaliśmy cały czas na 2015 r., wydano ich aż 550. Dziesięć razy więcej. Z tych 550 stypendiów 120 miało być przeznaczonych dla Tatarów krymskich. Tylko że polskie ministerstwo nie daje tych stypendiów mi, czy uniwersytetom, tylko ministerstwu ukraińskiemu. I co się stało? Ukraińskie ministerstwo wysłało swoich. Żadnego Tatara krymskiego. Żadnego! Tatarzy mieli być w priorytecie. Niech pani zobaczy, co tu jest napisane. „Niestety…” Takich listów mamy dużo. Chodzi mniej więcej o to, że szkoda, że ministerstwo ukraińskie nie wysłało tatarów. A ministerstwo ukraińskie brało łapówki. Kiedy przyjechali ukraińscy studenci, spotkaliśmy ich przy Urzędzie do spraw cudzoziemców. Pytaliśmy się, jak wy tu trafiliście. Powiedzieli nam, że zapłacili 500 euro i przyjechali. Mówiliśmy wtedy głośno o ukraińskiej korupcji.

Walczył pan o te stypendia dla swojego narodu i został Pan oszukany. Jak Pan się wtedy czuł?

Nie chcę brzydko mówić w tym domu.

Był pan zły?

Bardzo zły. Pokłóciłem się z ambasadorem. Teraz prosimy w inny sposób. Nie chcemy, aby stypendia przyznawano ukraińskiemu państwu, bo sytuacja mogłaby się powtórzyć. To polskie uniwersytety powinny otrzymywać te stypendia i same ogłaszać konkursy. Na przykład konkurs dla uchodźców z Krymu. Każdy będzie miał wtedy szansę. Chcemy, żeby uczyli się tutaj nasi najzdolniejsi rodacy. Dążymy przecież do tego, aby zbudować elitę.

A jak wygląda na Krymie sytuacja studentów tatarskich?

Są wyrzucani. Na Krymie niestety nie ma już Ukraińców, którzy byliby Ukraińcami. Jedyne co zostało ukraińskiego na Krymie, to tylko Tatarzy. Teraz próbujemy obudzić Polaków. Na Krymie są całe wioski Polaków. Przypominamy, że my też jesteśmy narodem wolnym, a nie niewolnikami. Wasz krzyk jest wolny, wasze komórki są wolne. Z nami jest tak samo. Teraz nasza fundacja wraz z polskimi organizacjami pozarządowymi stara się, aby przywieźć tutaj Polaków mieszkających na Krymie i nie tylko. Oni są teraz w bardzo ciężkiej sytuacji. Dla Rosjan Polacy to wróg numer jeden. To tak jak dla faszysty Żyd. Jednak największym problemem Putina są Tatarzy krymscy. Wojna w Syrii, wschód Ukrainy, te wszystkie wojny, zamach w Paryżu, to wszystko jest tylko i wyłącznie dla Krymu. On chce zabrać Krym, a nie może tego zrobić, bo naród rdzenny Tatarzy krymscy nie zgadzają się na to. My nie mamy zbroi i nie wykonamy żadnego strzału. Nasza walka, to walka inteligentna. Gdybyśmy otworzyli ogień, to zniszczono by nas w ciągu jednego dnia. Nazwano by nas terrorystami i na tym by się skończyło. Walczymy inteligentnie i to przynosi sukcesy.

Wierzy Pan w to, że Krym będzie kiedyś rzeczywiście dla Tatarów Krymskich?

Tak, już niedługo. Myślę, że to będzie za pięć lat. Wychowamy nasz przyszły rząd, administrację.

Opowiem pani bajkę. Jutro my dostajemy Krym. Rosja, ONZ, cały świat mówi – Tatarzy zabierajcie swój półwysep i róbcie, co chcecie. U nas w tym momencie powstałby problem. Nie mamy elity, nie stworzymy rządu i administracji. Kogo wtedy musimy zapraszać do pracy? Rosjan.

Dlaczego nie macie w ogóle specjalistów z dziedziny administracji?

Tatarzy mieli zakaz nauki w tym kierunku. Mogli być jedynie nauczycielami lub muzykami. Rosjanie nie tylko nas nie lubią, ale też bardzo się nas boją. Boją się naszej siły duchowej. Moja najstarsza córka ma 15 lat. To jest patriotka gotowa walczyć z każdym. Cały naród jest taki, nie tylko moje dzieci. Nie chodzi o walkę zbroją, ale walką za pomocą inteligencji. Tacy ludzie jak ja pojechali do wielu krajów świata, aby walczyć w ten sam sposób. Nie jestem sam. Jest nas dużo.

Ktoś Wam to proponował?

Nie, zadzwoniłem do naszego przywódcy Mustafa Dżemilewa i go poinformowałem, że chcę to zrobić. Nie miał nic przeciwko temu. Wszyscy się sami zgłosili.

Otrzymuje pan za to jakieś wynagrodzenie?

Nie. (śmieje się)

Z czego Pan żyje?

To trudne pytanie. Szukam pracy od jakiegoś czasu. Ostatnio proszono mnie, abym tego nie robił, bo ją dostanę. Od czasu do czasu wyjeżdżam do Ukrainy, do Kijowa i pracuję jako kierowca. Taką pracę mogę wykonywać, natomiast, jak już mówiłem, nie mogę robić swojego prywatnego biznesu. Mam pozwolenie na pracę w każdym kraju unijnym. Kiedy w Polsce pracowałem w pewnej firmie, to już trzeciego dnia pokazali mnie w telewizji. Człowiek, który nią zarządzał, zaprosił mnie na rozmowę. Powiedział, że mnie szanuje, ale nie chce, aby do jego firmy przyjeżdżali dziennikarze. Potem pracowałem w polskim przedsiębiorstwie transportowym jako kierowca. Pojechałem po sok do Hiszpanii i wtedy zadzwonili do mnie z ministerstwa w sprawie miejsc na uniwersytecie. Wtedy nie mogłem się tam stawić na czas i poinformowano mnie, że jest już za późno.

Czy to znaczy, że powinien Pan być w Polsce przez cały czas?

Tak, muszę tu być. Już za kilka dni wydarzy się tutaj coś bardzo ważnego. W tej siedzibie, w Chotomowie powstanie europejskie biuro dziennikarzy tatarskich.

Tutaj?

Tak. Przyjadą tu dziennikarze tatarskiej telewizji, szanowanej przez całą Ukrainę – ATR. Ta telewizja jest zakazana na terenach rosyjskich. Kiedy przyszła okupacja na Krymie, to cerkwie prawosławne i kościoły katolickie były zamykane. Bali się jedynie zamykać Meczetów. Meczety tatarskie otworzyły swoje drzwi zarówno dla katolików, jak i prawosławnych. Analogicznie sprawa miała się z mediami. Kiedy zniszczono ukraińskie media na Krymie, to ATR otworzył swoje biura dla ukraińskich dziennikarzy. Tu będzie tak samo. Każdy dziennikarz będzie mógł tutaj przyjść i dostanie wszystko, co będzie mu potrzebne do pracy. Nasi dziennikarze, którzy będą tutaj stacjonować, swoją działalność skupią na tym, co dzieje się w Europie w sprawie Tatarów krymskich, ale będą też zajmować się innymi sprawami.

Ilu dziennikarzy przyjedzie?

Trzech.

Ci dziennikarze również muszą zostawić swoje rodziny, aby tu przyjechać?

Tak, niestety.

Czego się spodziewacie?

Zaczniemy tutaj nagłaśniać nasze problemy, to co robi Rosja. Tam by już dawno nas deportowano. My jesteśmy kamizelką kuloodporną dla swojego narodu, który został na Krymie. W Rosji ok. 2 miesiące po okupacji była taka metodyka służb specjalnych, że zaczęto kraść dzieci Tatarów krymskich, a potem je zabijano. Później w miejscach publicznych to ciało było wywieszane. Robiono to z chłopcami od 18 do 21 lat. (GP nie znalazła potwierdzenia tych informacji, natomiast Riza Asanov nie po raz pierwszy opowiada tę historię prasie np. „Strefa strachu” kresy24.pl/69932/strefa-strachu-2/) Powodowało to potężną emigrację. Każda rodzina, która miała syna w tym wieku, chciał uciekać. Ja to nagłośniłem w mediach. Ta informacja poszła na całą Europę. Rosyjski dziennikarz podczas wywiadu zapytał o tę sytuację Putina, on powiedział, że słyszy o tym po raz pierwszy. Od tamtej pory zaprzestano tego typu aktów przemocy.

Czy Wy nie potrzebujecie ochrony? Publikowanie tego typu informacji, wiąże się z niebezpieczeństwem.

Były już sytuacje, że nas obserwowano. Informowałem o tym Ambasadę Ukraińską. Nikt nam nie wierzy. Kiedyś odwiedził mnie konsul ukraiński. Piliśmy na schodach wejściowych kawę o trzeciej w nocy. Zatrzymał się jakiś samochód, ludzie wysiedli z niego i zaczęli krzyczeć -s……… na Krym. Mówili po polsku, ale z rosyjskim akcentem. Takie sytuacje mają miejsce bardzo często. Ja jednak nikogo i niczego się nie boję. Co mnie może czekać, tylko śmierć.

Przecież chce Pan wrócić na Krym?

Chcę, ale to kwestia honoru. Pragnę tego, aby moja rodzina była ze mnie dumna.

Będziecie w jakikolwiek sposób chronieni?

Mamy monitoring. Często policja patroluje naszą okolicę. Nie jest dobrze, kiedy twój wróg widzi, że się boisz. Syn naszego przywódcy Mustafa Dżemilewa, został osadzony w więzieniu. Kiedy jedliśmy obiad, zatelefonowano do niego. Próbowano go zastraszyć tym, że coś stanie się jego synowi. On powiedział – weź mojego syna i go zabij, on nie będzie kartą przetargową dla mojego narodu. To jest nasz honor. Dzięki temu nasze rodziny we względnym spokoju żyją na Krymie.

Pan potrafiłby powiedzieć to samo w stosunku do swojego dziecka?

Tak. Kiedy po jednej stronie jest jeden człowiek, a po drugiej cały naród, to waga się nie równoważy.

(Długa cisza)

Kiedy ostatni raz odwiedziłem Krym, 6 godzin czekam na pozwolenie wjazdu domu.

To chyba bardzo ryzykowne wracać tam, kiedy prowadzi Pan tego rodzaju działalność w Polsce? Teraz jeszcze do tego dojdzie ATR.

Powiedziano mi, że jeśli jeszcze raz przyjadę czekają mnie kajdanki. Ja jednak mam kartę przetargową dla siebie. Dla nich ja nie jestem Tatarem krymskim, nie jestem obywatelem Ukrainy. Dla nich jestem prezesem pozarządowej organizacji w Unii Europejskiej. Mój areszt pociągnąłby polityczne konsekwencje. Unia mogłaby wprowadzić jakieś sankcje wobec Rosji.

Jeśli za pięć lat będzie pan w tej samej sytuacji. Jeśli będzie musiał Pan żyć w ten sposób następne 20 lat, albo nawet do końca życia. Wytrwa pan wtedy w swojej przysiędze?

Jestem ekonomistą, matematykiem. Cały czas obserwuję to, co dzieje się na giełdzie. Wszystko, co robi Putin na dzień dzisiejszy, to jest niszczenie Rosji i prawosławia. Najpierw Rosja atakowała Mołdawię. Mołdawia nienawidzi Rosji. Potem była prawosławna Gruzja. Teraz Gruzja też nienawidzi Rosji. Potem Ukraina. Ukraina jest dla Rosji stracona na długie, długie lata. Została tylko Białoruś. Kiedy przyjdzie na nią kolej, to będzie oznaczało koniec Rosji. Rosja to duży CPN. Nie ma ekonomiki rosyjskiej. Każdy Rosjanin zależy od tego, jaka będzie cena ropy. Nie tak dawno jedna baryłka kosztowała 150 dolarów, dziś 38 dolarów.

Zmieniając zupełnie temat, co Pan myśli o Chotomowie?

Zauważyłam, że tu w okolicy dużo dzieci jeździ na rolkach i deskorolkach. Poszedłem nawet w tej sprawie do wójta Jarosława Chodorskiego. Powiedziałem – zróbmy tu skate park.

I co on na to?

Szuka pieniędzy. Najlepiej byłoby to zrobić korzystając z funduszy europejskich.

Myśli Pan, że się uda?

Różnica między nami jest taka: pani cały czas mówi niemożliwe i to są granice, które sama w sobie pani buduje. Największe granice są w naszej głowie. W tym życiu nie ma nic niemożliwego, ale musi Pani pukać do drzwi. Są niektórzy politycy, do których pukam, ale oni nic nie chcą robić. Nie pomogą, ale wiem, że tam pukałem. Potem pukam w inne drzwi i próbuję. Drzwi jest setki milionów.

Jakie ma Pan plany na święta?

Chciałbym pojechać jak najbliżej Krymu i mam nadzieję, że żona przyjedzie do mnie pociągiem. Ja już nie mogę tam pojechać – dostałem zakaz wjazdu.  Mam tylko jedno marzenie w swoim życiu. Wrócić do Krymu. Obok domu mam 100 metrowe skały koloru białego, długość 8 metrów. Dlatego moja wioska ma nazwę Biała Skała.

Za czym Pan tęskni najbardziej?

Każdy mężczyzna, gdy długo nie jest z kobietą, śni o kobiecie. Ja natomiast w snach chodzę po swojej Białej skale. We śnie czuję zapach kwitnących traw, podziwiam wysokie krymskie lasy. Największym moim marzeniem jest wrócić tam. Ja już niczego więcej nie chcę, tylko wrócić do domu.