Początek tej historii miał miejsce dwa lata temu. W rachitycznym zagajniku sosnowym w Stanisławowie Pierwszym, na wąskim pasie terenu między ulicą Jana Kazimierza i Kanałem Żerańskim, ktoś zaczyna wysypywać duże ilości pożywienia.
Czego tam nie było, warzywa i owoce, sterty pieczywa, precle z makiem i sezamem, ciasta, również w czekoladzie, a nawet sękacz. Któż by się nie skusił? Nic dziwnego, że do tej sielskiej okolicy wkrótce ściągają z Lasów Nieporęckich potężne watahy dzików.
By dotrzeć na miejsce uczty, zwierzęta musiały pokonać ruchliwą ulicę Jana Kazimierza, drogę prowadzącą z Warszawy nad Zalew Zegrzyński. W tym czasie rośnie liczba zdarzeń drogowych z udziałem dzików, ich towarzystwem zaczynają niepokoić się okoliczni mieszkańcy i spacerowicze korzystający ze ścieżki rekreacyjnej biegnącej wzdłuż kanału. Problem eskaluje. Obfite, regularne wysypywanie karmy zwabia coraz więcej dzików z ich naturalnych miejsc żerowania w ostoi leśnej, na szosie mnożą się wypadki, a obywatele Stanisławowa ślą skargi do władz.
Będzie odstrzał
Wtedy, jesienią ubiegłego roku, w zagajniku pojawia się ambona myśliwska. Jest ustawiona w taki sposób, że ogień ma być prowadzony w kierunku przysłoniętych jedynie kilkoma choinkami restauracji i drogi krajowej, odległych o około sto metrów. I to z broni, której skuteczny zasięg może sięgać kilometra. Mieszkańców ogarnia trwoga. Na szczęście policja w porę spostrzega zagrożenie. Okazuje się, że nie zachowano, wymaganej przez prawo, pięćset metrowej strefy ochronnej, jaka musi dzielić rejon polowania od miejsca zgromadzeń publicznych. A są nimi i droga krajowa, i restauracja, i pobliskie przedszkole. Policja ustala sprawców, którzy wyszykowali sobie miejsce polowań. Jest to koło myśliwskie posiadające obwód łowiecki w sąsiednim Nadleśnictwie Drewnica, w rejonie Strugi.
Kardynalne błędy
Niezachowanie strefy bezpieczeństwa. Kardynalny błąd każdego legalnie działającego myśliwego. Do akcji wkraczają służby porządkowe. Wystarczyła męska rozmowa przeprowadzona przez dzielnicowego z komisariatu w Nieporęcie z przedstawicielami koła łowieckiego, by nazajutrz ambona zniknęła, lecz o dziwo, nie zaprzestano wywożenia pokarmu do lasu. Stróże prawa byli czujni i wnet odkryli, że ambonę przewieziono kilkadziesiąt metrów głębiej w las, w miejsce bardziej osłonięte, ale położone jeszcze bliżej szosy i restauracji. Co więcej, ambona spoczywała na ziemi, pozornie bezużyteczna ale przycięte gałęzie pobliskiej sosny i ślady odciśnięte w miękkim podłożu nie pozostawiały wątpliwości – urządzenie było doraźnie ustawiane przed polowaniem i następnie wracało na miejsce spoczynku. Wyjątkowa perfidia i poczucie bezkarności. Przecież nadal wszystko odbywało się bezprawnie. Tym razem ostrzał zaplanowano w kierunku domów mieszkalnych przy ulicy Konwaliowej, w odległości niecałych dwustu metrów.
Straż gminna przegoniła
W sukurs policji przyszła nieporęcka Straż Gminna. W połowie maja tego roku wywieziono ambonę. Zdecydowane działania nastąpiły w samą porę, zanim polała się krew. Mieszkańcy, cali i zdrowi, znów mogą cieszyć się świeżym powietrzem, wolnym od odoru gnijących warzyw i pleśniejącego chleba.
Sławomir Chowaniec