Jubileusz 90-lecia dzieła Sióstr Służebniczek to nie tylko oficjalne uroczystości. To także spotkanie byłych wychowanków. O jakich wspomnieniach usłyszeliśmy pod namiotem bębniącym od deszczu?
Deszczowe, zimne popołudnie. Na dziedzińcu przed Domem Dziecka w Chotomowie właśnie zakończyła się oficjalna część uroczystości związana z jubileuszem 90-lecia. Wszyscy zmarznięci i skuleni pod parasolami, szybkim krokiem udają się w kierunku obszernego namiotu konferencyjnego. W środku przyjemne ciepło płynące z konwektorów i czułych, serdecznych powitań po latach. Dziwi ta rozlewająca się radość. Wychowankowie przybyli przecież po latach, do miejsca wydawać by się mogło – wszechogarniającej tęsknoty.
Jeszcze tak niedawno
Alicja siedzi przylgnięta całą swą lewą stroną do prawej strony siostry Marty. Wciąż zerkają na siebie, raz po raz uśmiechając się promiennie. Zakonnica nie kryje dumy ze swej wychowanki. – Pracuje w banku – mówi z zadowoleniem. Alicja jednak mową ciała pokazuje, że jest coś z czego ona sama jest bardziej dumna. Bezwiednie, prawie cały czas dotyka zaokrąglającego się brzucha – spodziewa się dziecka. Swoją opowieść zaczyna od tego jak bardzo się cieszy, że znów tu jest i spotkała bliską jej sercu siostrę zakonną – Martę. Opowiada, iż nie mogła doczekać się dzisiejszego dnia, o cisnących się do oczu łzach, miłych wspomnieniach i „szczęściu” w domu przy ul. Piusa. Wspomina, że od kiedy opuściła jego mury, minęło zaledwie siedem lat. Trafiła tutaj kiedy była w pierwszej klasie gimnazjum. Zapewnia o tym, że ona i jej dwie siostry „dobrze wyszły” na pobycie w Domu Dziecka w Chotomowie. Nie przestając się uśmiechać wyjaśnia, że miały tu także miejsce trudne chwile. Po chwili zapewnia, że tego się już nie pamięta. – Dużo zawdzięczam temu domowi, tym ludziom, którzy mnie wychowali. Jestem bardzo szczęśliwa. Studia, to gdzie pracuję, gdzie teraz mieszkam – to wszystko dzięki nim. – mówi po chwili łamiącym się głosem. Alicja opowiada, że była w ciągłym kontakcie z chotomowską placówką, ponieważ dopiero w tym roku jej najmłodsza siostra żegnała się z opieką Sióstr Służebniczek. Z siostrą Martą nie miała jednak kontaktu, ponieważ od dawna pracuje ona w innym miejscu. Mówiąc o ich wzajemnych relacjach śmieje się, że nie zawsze było różowo. Siostra wymagała, uczyła zaradności i motywowała do zdobycia odpowiedniego wykształcenia. Alicja zapewnia, że bez tego nie byłaby tym, kim jest. Potem już tylko rozpływały się we wspólnych wspomnieniach wyjazdów wakacyjnych, świąt, wieczorów telewizyjnych…
Śliczna brunetka
Monika to wysoka, szczupła brunetka. Pewna siebie siedzi wyprostowana przy stole. Dom Dziecka w Chotomowie opuściła 20 lat temu. Zapewnia o miłych wspomnieniach związanych z tym miejscem. Dowodem tego ma być fakt, że jej siostra, która również wychowała się tutaj, wstąpiła do zakonu Sióstr Służebniczek. Monika trafiła do chotomowskiej placówki w wieku dwóch lat. Nie przypomina sobie szczególnie trudnych chwil. Nie pamięta innego dzieciństwa. Wyjaśnia, że dlatego nie miała za czym tęsknić. Deklaruje, iż wielkie sale, w których spało po 20 dzieci – to dla niej były „wieczne kolonie”: – Było normalnie. Mieliśmy obowiązki – jak w domu. Te same siostry były tu przez wiele lat. Zżywaliśmy się z nimi. Teraz dużo częściej się zmieniają. Są przez dwa lata, a potem odchodzą. Myślę, że to może być trudne dla dzieci – mówi. Przyznaje, że dla niej najcięższą chwilą było odejście z placówki, która była jedynym domem, jaki pamiętała. Wspomina, że wtedy odchodziło się po skończeniu podstawówki. Trafiła do świeckiego, koedukacyjnego Domu Dziecka. Nagle cały świat stał otworem, bez kontroli, żadnego nadzoru. Przyznaje, że łatwo było wtedy się zagubić. – Z mojego rocznika wyszło nas siedem. Ja jedyna skończyłam szkołę. Wszystkie zachłysnęły się wolnością – wyjaśnia. Z dumą oznajmia, że skończyła studia, założyła rodzinę, ma dwie córeczki.
Wciąż tu jestem
Justyna siedzi w grupie roześmianych kobiet. Jej twarz wygląda znajomo. Po opuszczeniu Domu Dziecka zamieszkała w Chotomowie. Chętnie dzieli się swoimi wspomnieniami. – Przyszłam tu jako mała dziewczynka w wieku 5 lat. Spędziłam w Domu Dziecka w Chotomowie 14 lat. 20 lat temu stąd wyszłam – wylicza. Przyznaje, że początkowo było jej bardzo ciężko. Justynę i jej siostrę do Służebniczek przyprowadziła mama. Powiedziała, że będzie im tu dobrze. Wspomina, że płakała i ciągnęła ją za spódnicę. Choć ciągle szeroko się uśmiecha, z jej oczu płyną duże łzy. – Chciałam wrócić do domu – mówi z trudem. Zapewnia, że po ciężkim okresie adaptacji, w każdym dniu spędzonym tutaj przeżyła coś pięknego. Siostry dbały o nią i wkładały w to wiele serca. Jednym z najlepszych wspomnień są dla niej jasełka, w których wzięły udział również dzieci „z zewnątrz”. Wśród nich był chłopiec, który grał wówczas pastuszka – jej obecny mąż. Ona tańczyła. Była wtedy uczennicą siódmej klasy szkoły podstawowej. Mówi, że kiedy przyszła pełnoletniość, trzeba było podjąć ważną decyzję. Zostać jeszcze w Domu Dziecka i uczyć się lub pójść na swoje. Wybrała to drugie. Niczego nie żałuje. Ma „dobrego” męża i dwóch synów. Podkreśla, jak wielką wartością jest dla niej rodzina i jak bardzo docenia to, że ją ma. Na zakończenie wspomina odbytą niedawno rozmowę telefoniczną z chorą obecnie siostrą Irminą, która przed laty opiekowała się nią. Zanim wybrała numer telefonu zastanawiała się przez chwilę, o czym po tylu latach będą rozmawiały. Kiedy w końcu odważyła się na połączenie, siostra słysząc jej głos powiedziała – „Moje dziecko”. Rozmowa sama się potoczyła. – To była siostra, która w dniu, kiedy mama przywiozła nas do Domu Dziecka, przytuliła mnie i powiedziała, żebym się nie bała – mówi płacząc i śmiejąc się jednocześnie.
Pieśń życia
Przy wspólnych stołach zasiadła również najstarsza żyjąca wychowanka. Zdążyła podzielić się historią swego życia podczas przemówienia. Pani Elżbieta swoją wypowiedź zaczęła od tego co najważniejsze. – Siostry dały mi wychowanie i żyję tak, jak trzeba – powiedziała. Wspomniała o ciężkich czasach zawieruchy wojennej. Dom Dziecka w pewnym momencie zamienił się w szpital dla niemieckich żołnierzy, a w kaplicy była sala operacyjna. W 1945 r. siostry wraz z ośmioma wychowankami wróciły do Chotomowa. Po lekcjach w gimnazjum, razem odgruzowywały budynek, a nocą przy karbidówkach odrabiały lekcje. Pani Elżbieta wydobyła wówczas z gruzów nieuszkodzoną kropielnicę z wizerunkiem Jezusa. Zabiera ją wszędzie dokądkolwiek się udaje, również na jubileusz w Chotomowie. Jest bardzo wdzięczna siostrom za wychowanie. -Nie ta matka, która urodzi, ale ta która wychowa – podsumowała. Po czym zaśpiewała ułożoną przez wychowanki w czasie wysiedlenia piosenkę. – Smutno i tęskno nam teraz, w oczach tęsknoty lśnią łzy. Nadchodzą wspomnienia nieraz, o domku najdroższym mym…
Imiona zawarte w tekście zostały zmienione.