W Publicznym Gimnazjum im. Orła Białego w Jabłonnie odbyła się już V edycja konkursu literackiego pod patronatem Gazety Powiatowej. W tym roku uczniowie otrzymali następujące zadanie – napisać jak najciekawsze opowiadanie lub reportaż inspirowane słynnym obrazem Krzyk E. Muncha.
W konkursie brało udział około 80-ciu uczniów. Spośród nich jury szkolne w składzie Anna Grzywacz (nauczycielka języka polskiego i szkolny opiekun konkursu) i Ewa Zomkowska (nauczycielka języka polskiego) wyłoniły 15 najciekawszych prac. W drugim etapie dziennikarze naszego tygodnika (przewodnicząca jury: redaktor naczelna Magdalena Gabrysiak-Kędzierska) podjęli decyzję i wyłonili następujących laureatów:
I miejsce – Weronika Klepaczewska
II miejsce – Magdalena Nowak
III miejsce – Sebastian Jagnieża
Wyróżnienia: Blanka Zwolińska, Karol Szpejda, Karolina Strupczewska
Wszystkim nagrodzonym gratulujemy!
red.
Opowiadanie Weroniki Klepaczewskiej:
Uciekać? Ale dokąd?
* * *
Znowu obudził mnie ten koszmar! Straszne… Ten sen prześladuje mnie od tygodni. Chyba odchodzę już od zmysłów… Jest bardzo wcześnie, ale wstaję – nie zniosę tego kolejny raz…
Patrzę przez okno – świt jeszcze nie nastał.
Na zachodzie, na czarnym atłasie nieba, lśnią jeszcze zimne blade ogniki. Od wschodu widać już granatowe tchnienie dnia. Srebrzyste światło księżyca wzywa mnie do siebie.
* * *
Drżącymi, niepewnymi krokami błądzę wśród smukłych ciemnych sylwetek drzew po labiryntach ścieżek, dróg i ulic. Oddycham chłodnym, rześkim, orzeźwiającym powietrzem. Nie wiem, dokąd idę, dokąd zaprowadzą mnie myśli…
* * *
Zauważam dwie sylwetki podążające za mną… Boję się… To Anioły Śmierci! Przyszły po mnie… Z mojego snu… Uciekać, uciekać!… Prędko!… Tylko dokąd?! Nie wiem, nie wiem!… Skręciłam w jedną uliczkę, w drugą, w prawo, w lewo, w prawo, w lewo… Tak! Odetchnęłam z ulgą. Chyba się udało. Zgubiłam ich. Oparłam się plecami o chropowaty ceglany mur. Moje serce biło jak szalone. Próbowałam się uspokoić, złapać oddech.
Rozejrzałam się – gdzie ja właściwie jestem? Stałam na kamiennej drodze przy jakimś starym ogromnym budynku. Pustka – tylko dom, a tuż obok ciemny, zatrważający las. Złowieszczy wicher przeczesywał gałęzie drzew. Ich powykręcane, rosochate sylwetki przypominały pomarszczone zjawy. Wokół martwa cisza… Jedynie wiatr zawył czasem upiornie. Poczułam, że muszę uciekać, chociaż nogi miałam jak z waty. Mijając okno domu, przestraszyłam się – coś poruszyło się za szybą. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to chyba moje odbicie. Ale czy na pewno…?
* * *
Stałam na moście. Przechylając się przez barierkę, patrzyłam na wodę. Płynęła tak miarowo, jednostajnie… Jej fale delikatnie uderzały o brzegi, rozbijały się
o kamienie. Rzeka przypominała łopoczącą wstążkę na wietrze. Jednak jej otchłań pozostawała ciemna i nieodgadniona. Spojrzałam w niebo. Stopniowo pochłaniała je czerwień. Wyglądało jak morze lawy. Napełniało mnie to lekkim niepokojem. Tak… Od kilku tygodni niepokój na stałe zagnieździł się w moim sercu… A gdyby tak się od niego uwolnić?… Poczułam, jak moje stopy odrywają się od desek mostu. Spadam. Rzeka jest coraz bliżej. Widzę kamieniste dno pod taflą wody…
Żyję. To tylko moja wyobraźnia. Odetchnęłam. Wciągnęłam świeże, wilgotne powietrze. Oparłam się plecami o barierkę. Uniosłam głowę. Lawa zakryła już całe niebo, gwiazdy utonęły…
* * *
I wtedy znów ich zobaczyłam. Anioły Śmierci. Stały tam, na końcu mostu. Patrzyły na mnie. Nogi się pode mną ugięły. Co robić?! Co robić?! Co robić?!
Myśli kołatały mi w głowie. Życie przebiegało przed oczami. Czułam, że już dłużej nie wytrzymam. Muszę coś zrobić, muszę! Nagle spostrzegłam, że para Aniołów powoli sunie w moją stronę. Instynktownie odwróciłam się i zaczęłam biec. Nagle zawadziłam stopą o wystającą deskę mostu i upadłam. Zobaczyłam ciemność.
* * *
Uniosłam powieki. Nade mną pochylały się Anioły Śmierci. No tak. Dopadły mnie. To już koniec.
– Przepraszam, czy nic pani nie jest? – usłyszałam ciepły, przyjazny głos. Zaraz, zaraz… Nie pasowało mi to. Przyjrzałam się uważnie. Przede mną stało dwoje ludzi – mężczyzna i kobieta. Jakby na potwierdzenie okazywanej troski zaproponowali mi herbatę w swoim domu. Po chwili namysłu się zgodziłam.
Po drodze wytłumaczyli mi, że wyszli na spacer, aby zobaczyć wschód słońca. Chcieli do mnie podejść, bo wyglądałam jak ktoś, kto potrzebuje pomocy. A ja uciekłam. Później spotkali mnie drugi raz, właśnie na moście. A więc to nie Anioły Śmierci. A czerwone niebo nie było niczym nadzwyczajnym – to po prostu wschód słońca. Uspokoiłam się. Dałam się zwyczajnie ponieść wyobraźni.
Po kilku minutach dotarliśmy do domu, który wydał mi się znajomy.
Kiedy usiadłam wygodnie w fotelu z filiżanką parującej herbaty w dłoniach, rozejrzałam się wokół. Miałam wrażenie, że już tu byłam. Kilka łyków pachnącego napoju, uważne spojrzenia gospodarzy… Dlaczego tak mi się przyglądają? Ich twarze zniekształcił dziwny grymas. Kiedy do mnie podeszli, filiżanka wypadła mi z rąk. Byli zbyt blisko mnie… Uciekać! Panika, która mnie ogarnęła, powoli ustępowała odrętwieniu i zobojętnieniu. Uciekać? Ale dokąd?
Weronika Klepaczewska