Pani Zuzanna Śliwa jest pisarką i dziennikarką, autorką ponad 20 książek zarówno typu non-fiction jak i beletrystyki. Od sześciu lat mieszka w Skierdach. Rozmowa o literaturze, dorobku pisarskim, karierze dziennikarskiej i przenosinach na wieś. Rozmowa z Agnieszką Wójcik.
Ile książek do tej pory pani napisała?
Może nie jest to powalająca suma, ale jest ich ponad dwadzieścia.
Jakiego rodzaju literaturę pani tworzy?
Część moich książek popularyzuje wiedzę z zakresu historii, architektury i etnografii.
Przykładem mogą być „Dzieje siedzib polskich”. Mówiąc w skrócie, to książka o tym, jak kiedyś budowano i co tam potem wyprawiano. Praca nad tą książką zajęła mi pięć lat.
Z kolei „Dom polski” opisuje ludowe obyczaje i obrzędy takie jak poprawiny, swaty czy wesela. Inny przykład to „Tajemnice miejsc niezwykłych”, gdzie snuję opowieści o zamkach czy ruinach i przedstawiam krążące wokół nich legendy.
Skąd wiedza, którą dzieli się pani z czytelnikami?
Z wykształcenia jestem historykiem, a moją wielką miłością była archeologia. Uparłam się, by właśnie z tej dziedziny pisać pracę magisterską. Interesuję się też architekturą i samodzielnie całkiem nieźle zgłębiłam tę dziedzinę. Na tyle dobrze, że „Dzieje siedzib polskich”, o których wcześniej wspomniałam, są lekturą na niektórych wydziałach architektury. Kolejną moją fascynacją jest kultura ludowa ze swoimi obrzędami, zwyczajami czy gawędami. Sama uwielbiam opowiadać, ale też słuchać opowieści innych. Pokłosiem tego jest choćby humorystyczna książka „Pogaduchy przy misce pierogów”. Kiedy indziej dostałam zlecenie napisania monografii spółdzielczości mieszkaniowej. Czas na zapoznanie się z tonami materiałów i dokumentów oraz napisanie na ich podstawie nowej książki to… pięć tygodni. Zadanie z pozoru niewykonalne, ale poradziłam sobie. Wtedy uwierzyłam, że mogę wszystko. Na zlecenie wydawnictw opracowałam też choćby publikacje dotyczące naturalnych kosmetyków oraz kamieni szlachetnych. Mam taką naturę szperacza, lubię wyszukiwać informacje, dowiadywać się nowych rzeczy. Myślę, że mam też w sobie ciekawość, która przydaje się w zgłębianiu nowych dziedzin.
Jest pani również autorką książek, które nie należą do literatury ‚non-fiction’. Proszę opowiedzieć o tej części pani dorobku.
Na przykład ostatnio wydana książka to kryminał -„Bardzo niecierpliwy morderca”. Napisałam go jeszcze w latach 70-tych, a ukazał się w serii „Najlepsze kryminały PRL”. W książce „Puk!Puk! Tu Lenin” z kolei, z przymrużeniem oka opisuję komunistyczną rzeczywistość widzianą oczami dziecka i młodej dziewczyny. „Krzyk dzikiej czajki” znowu, to romans. Napisałam go na konkurs literacki, do udziału w którym namówiły mnie koleżanki. Wydałam też powieść w formie pamiętnika o tytule „Ja, wróżka”. Okazała się sporym sukcesem wydawniczym. Dla wielu czytelników była tak przekonująca, że uznali wróżkę za prawdziwą postać. Inna powieść – „Światło klonowej alei”, to oparta na prawdziwych zdarzeniach historia noworodka znalezionego w czasie wojny przy nasypie kolejowym. Niestety od dwóch lat nie mogę znaleźć dla tej książki wydawcy. Teraz kończę kolejny kryminał. Książki tego gatunku pisze się bardzo powoli, bo fabułę trzeba tkać uważnie, by uniknąć pomyłki. Piszę średnio cztery strony dziennie, podczas gdy moja norma to osiem. Napisałam też choćby tomik wierszy i opowiadanie dla dzieci, które również czeka na publikację.
Jakie umiejętności są potrzebne do pisania tego typu książek, w których tworzy pani historie i całe nowe światy?
Pisząc fabułę wykorzystuję elementy realnego świata, spostrzeżenia, fragmenty zasłyszanych opowieści i prawdziwych historii. Jestem też dobrym obserwatorem. Nawet zwykła jazda autobusem jest dla mnie takim mikrokosmosem, pełnym scen, ciekawych bohaterów i zdarzeń. Do tego, co też się przydaje, mam pamięć jak słoń. Jestem w stanie zapamiętać nie tylko szczegóły rozmowy, wyrażenia i słowa, ale też całe otoczenie; kolory, zapachy czy dźwięki. Jestem też osobą obdarzoną dużą intuicją, jak to się mówi „mam czuja”.
Czy od „zawsze” wiedziała pani, że chce zostać pisarką?
Już jako mała dziewczynka z przekonaniem odpowiadałam tak na pytanie o to, kim będę gdy dorosnę. Marzenie o pisaniu towarzyszyło mi przez kolejne lata aż, jako młoda magister historii, postanowiłam spakować walizkę i przybyłam do stolicy, by studiować dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Po ich ukończeniu na kilkanaście lat związałam się z „Zielonym Sztandarem”. Od początku byłam zachwycona pracą w redakcji.
Czym zajmowała się pani jako dziennikarka?
Jeździłam po kraju i pisałam reportaże z odległych zakątków, na przykład z bieszczadzkich wsi, Kielecczyzny czy Białostocczyzny. Opisywałam ludzkie dramaty, przypadki samotności, cierpienia czy biedy. Było to ciężkie dziennikarstwo społeczne, ale dawało satysfakcję, bo moje interwencje często odnosiły skutek.
W jaki sposób wejście w „smugę cienia” ukształtowało panią jako człowieka i pisarkę?
Zyskałam świadomość, że wszyscy jesteśmy równi, nie ma lepszych i gorszych. Szczególnie wyraźnie widać to w obliczu cierpienia. Dlatego nie znoszę wywyższania się, puszenia, a najbardziej tego, co określam jako gardzenie prostym człowiekiem. Miałam też okazję przekonać się, że na świecie jest ogromna ilość zła. Ale widziałam też mnóstwo dobra. Zastawiałam się wielokrotnie, czego jest więcej i doszłam do wniosku, że więcej jest jednak dobra. Wiem też, że sami mamy na to wpływ. Staram się więc pisać lekko, łagodnie i z humorem, poprzez moje książki uśmiecham się do ludzi, dzielę tym, co sama widzę i chcę, by też dostrzegli. Zachwycam się światem.
A czy w Skierdach znajduje pani wiele powodów do zachwytu?
Przeprowadziłam się do Skierd sześć lat temu i, choć przyjechałam z Warszawy, miałam wrażenie, że z dżungli trafiłam do bardzo kulturalnego świata. Tutaj ludzie są uprzejmi, uśmiechają się do siebie, kłaniają i mówią „dzień dobry”. Lokalny sklepik jest tu punktem sąsiedzkich spotkań i pogawędek. Poza tym, nigdy nie byłam miejskim zwierzęciem, więc doskonale się czuję blisko natury. Na prywatny użytek nadałam niektórym miejscom w okolicznym lesie nazwy. Jest więc Tajemniczy Las, Górka Mamy, Górka Podgrzybkowa, Osrany Las, czy… Łączka Debili. Ta ostatnia jest tuż za jeziorem w Skierdach.
Proszę na koniec powiedzieć – czy łatwo jest żyć z pióra?
Teraz jestem na emeryturze, ale w zawodzie pisarza to nie ma znaczenia. Nadal piszę, bo trzeba pracować. Niestety jednak, coraz trudniej jest wydawać książki. W dodatku autor jest zwykle ostatni na liście płac i, o ile nie pisze bestsellerów, raczej nie zarobi kokosów. Ostatnio podliczyłam, że spośród książek, które wydałam, z sześciu nie dostałam ani złotówki. W życiu zaznałam sporo biedy, taki ze mnie chudy literat…. ale nie narzekam, bo też nie mam wielkich wymagań; nie potrzebuję modnych ubrań czy kosmetyków. Za to kiedy skończę książkę, funduję sobie takie ciężkie ciasto z kremem w mojej ulubionej cukierni. Poza tym, lubię te moje książki, zwłaszcza kiedy pisanie mam już za sobą. Często pyta pani swoich rozmówców o marzenia… ja mam ich tylko dwa. Pierwsze to móc przebiec sto metrów. Drugie – mieć jakiś pojazd, żeby móc dojeżdżać do sklepu. Myślałam o specjalnym rowerze albo jakimś starym meleksie.
Życzę, by udało się pani spełnić choć jedno z tych pragnień. Dziękuję za to wyjątkowe spotkanie!