Przeszliśmy przez jedno z najbardziej znanych miejsc w Legionowie. O czym opowiada lokalny bazarek, co można tam kupić i czego się spodziewać? Co mówią ludzie na nim handlujący w czasie kryzysu i szalejącej inflacji?
Każdy mieszkaniec Legionowa lub jego okolic choć raz odwiedził to miejsce, mówimy o lokalnym bazarze, gdzie można kupić prawie wszystko, od ogórków i pomidorów po meble do domu. Duży wybór i szeroka oferta i pełen rozstrzał cen. Rozmawialiśmy z niektórymi sprzedawcami i oto, co nam powiedzieli. Imiona osób z którymi rozmawialiśmy zostały zmienione na ich prośbę. Wyjątkiem był Pan Andrzej produkujący i sprzedający miód.
Starsze małżeństwo Piotr i Kasia (imiona zmienione). Sprzedają jabłka ze swoich sadów.
-Mamy wszystko własne, zajmujemy się naszym ogrodem od ponad 30 lat, uprawiamy własne jabłka różnych odmian, własne śliwki i inne owoce. Bardzo kochamy swoją pracę, mimo tego, że czasami wychodzimy na zero, lub, co gorsze, na minus. To się czasem może zdarzyć. Oczywiście ludzie biorą chętniej to, co tańsze. Teraz ciężko jest wszystkim, inflacja na rynku, wynajęcie lokalu na targu jest drogie, a my wynajmujemy dwa, bo towaru mamy dużo. Za dwa miejsca musimy płacić 460 zł miesięcznie, co dla nas jest dużą kwotą. A towar wciąż trzeba hodować, zbierać, selekcjonować, ładować i wprowadzać na rynek, aby nasi klienci mogli kupować naturalne, ekologiczne produkty – ciężka praca fizyczna, cały dzień na nogach, to tylko się tak wydaje, że to nic trudnego. Niemniej jednak ludzie natychmiast zauważają, że nasze jabłka są uprawiane w domu, pod względem wyglądu, dotyku i smaku.
Andrzej. Sprzedaje miód ze swojej pasieki.
– Cały miód jaki mam, jest zrobiony przeze mnie. Wszystko jest naturalne. Jestem posiadaczem paska 20 uli, sam zbieram miód i sam go sprzedaję. Wcześniej ludzie chętniej brali miód, brali go w większych słojach, za 30-45 zł, teraz często biorą go w małych pojemnikach, za 15 zł, ludzie po prostu nie mają tyle pieniędzy, wszyscy starają się zaoszczędzić jak najwięcej. Świat jest w trudnej sytuacji, dotyka to nas wszystkich. Przychodzę na rynek, jak mam towar i kiedy jest wolne miejsce, z reguły dowiaduję się o tym od znajomych, dzwoniąc do nich wcześniej.
Małgorzata (imię zmienione). Sprzedaje warzywa, niektóre uprawia sama
– Wygląda to tak, coś hoduję sama, a coś kupuję w hurtowni. Na przykład pietruszkę i koperek – hoduję sama, cebulę też, a ziemniaki kupuję w hurtowni. Mój dzień pracy zaczyna się od wstawiania o czwartej rano, aby przyjść na targ, wystawić produkty i przygotować je do sprzedaży. Bardzo się męczę, a na koniec dnia padam, ale nie mam wyboru. Sprzedaż – to moja praca, nie będzie sprzedaży – nie będzie nic innego. Więc trzeba wytrzymać, ale kto ma teraz łatwo? Oczywiście, nie można sprzedać wszystkiego w jeden dzień, czasem sprzedaż jest bardzo słaba, prawie cały towar zostaje na ladzie, a czasem klientów jest tak dużo, że nie nadążam z obsługą. Rozumiem kupujących, którzy chcą kupić taniej, ale też rozumiem, że nam, sprzedawcom trzeba jakoś zarabiać. Staram się ustalać średnie ceny na rynku, aby nie były za drogie, ale też nie za tanie.
Tomasz (imię zmienione). Różne towary
-Sprzedaję to, czego potrzebuje każdy dom, żarówki, latarki, czajniki, baterie do pilotów, packi na muchy itp. Ogólnie tylko drobiazgi. Oczywiście kupuję swój asortyment w różnych miejscach. Mój produkt zawsze ma swojego nabywcę, każdy na pewno znajdzie coś dla siebie, bo wszystkie te rzeczy są przydatne w życiu codziennym. A to coś naprawić, a to coś przykleić, wyprać albo wymienić. Moimi klientami są zarówno mężczyźni jak i kobiety.
Iwona (imię zmienione)
– Jestem tylko sprzedawcą. Sprzedaję jajka, które właściciel punktu kupuje z góry w gospodarstwie. Główną różnicą jest inny pokarm, którym są karmione kury, stąd różnica w cenie. Przyjeżdżam, jak wszyscy tutaj – wcześnie, pomagam rozłożyć, a na koniec odebrać towar. Pracuję tu nie od dawna. W sobotę jest dużo ludzi, szczególnie o 8-9, choć nie jest tak gorąco, do obiadu nikogo praktycznie nie ma, a po 13 zaczynamy się pakować, ładować towar i wracamy do domu.