Wisła to królowa polskich rzek. Najdłuższa, wypływająca ze zboczy Baraniej Góry, której ujście do Morza Bałtyckiego osiąga po ponad 1047 kilometrach. Z Zalewu Zegrzyńskiego przez warszawski Żerań i Jabłonnę jest tych kilometrów prawie 500. Na podróż tratwą na tym odcinku zdecydowała się rodzina Marka Zielińskiego, radnego gminy Jabłonna. Żona Milena i syn Mateusz, wraz z Rafałem Pawlakiem zdecydowali się na rejs od początku do końca. Co mieli do powiedzenia mieszkańcy naszej gminy po powrocie z bardzo nietypowej wakacyjnej wycieczki?
Michał Machnacki: Skąd pomysł na tak nietypową podróż?
Marek Zieliński: Od urodzenia jestem mieszkańcem Jabłonny, tak jak moje poprzednie pokolenia. Mieszkam z rodziną tuż nad Wisłą, która od dawna mnie fascynowała. Gdy byłem mały, marzyłem o przepłynięciu kajakiem jakiegoś fragmentu naszej rzeki. Chociażby te 16 kilometrów, które znajduje się w granicach naszej gminy. Pomysł pływania Wisłą kiełkował w mojej głowie kilka lat.
W zeszłym roku zobaczyliśmy na Mazurach tratwę zbudowaną przez naszych znajomych, którą podróżowali. Zapaliliśmy się do budowy naszej tratwy i popłynięcia z nurtem rzeki. Nie do Modlina, nie do Płocka ale dalej do końca, aż do Gdańska.
Prócz samej wycieczki, narodził się pomysł zbiórki pieniędzy?
M.Z.: Pomysł wyszedł w sumie w gronie znajomych. Zaangażowała się w to Fundacja Pomocy Dzieciom Podaj Rękę Małemu Przyjacielowi z Dariuszem Koralem na czele oraz Goniec Lokalny. Planowaliśmy zrobić dach tratwy i wymyśliliśmy, że na dach można przyczepić bannery reklamowe, a zebrane pieniążki przeznaczyć na jakiś cel. Od razu sprecyzowaliśmy, że fundusze zostaną przekazane na potrzeby naszej gminy, a potem sprecyzowaliśmy ten cel, jakim będą szafki dla dzieci uczących się w Szkole Podstawowej w Jabłonnie.
Prawie 500 kilometrów na wodzie. Jak przebiegał spływ, czy były jakieś nieprzewidziane sytuacje?
M. Z.: GPS pokazał 480 kilometrów z chwilą ruszenia z Zalewu Zegrzyńskiego do Gdańska. Niespodzianki… (śmiech). Już od samego początku nie mogliśmy podróżować sobie tak, jak zaplanowaliśmy. Już na początku musieliśmy czekać na otwarcie śluzy na warszawskim Żeraniu, by dostać się na właściwy nurt. A śluza czynna jest tylko w poniedziałek. Musieliśmy z niedzieli na poniedziałek nocować w dość nietypowym miejscu koło elektrowni. Dalszych przygód było co niemiara. Wpłynęliśmy nagle na podwody konar, a przód naszej tratwy od razu podniósł się do góry. W różnych miejscach na Wiśle były bardzo niskie stany wód. Już na naszym terenie w okolicach Bożej Woli musieliśmy uważać na płyciznę. Rozerwaliśmy poszycie dachu i lewej burty. Natychmiast zareagowali reklamodawcy i firma reklamowa i już za trzy godziny mieliśmy nowy dach i lewą burtę.
Rafał Pawlak: Po pierwszym dniu, po tylu niespodziewanych sytuacjach, już na postoju w Modlinie zastanawialiśmy się co może się wydarzyć dalej. Przecież dopiero pokonaliśmy zaledwie 30 kilometrów, a do końca jeszcze 450. Co będzie dalej? Pod Grudziądzem na 816 kilometrze rzeki stanęliśmy na płyciźnie i cała załoga musiała zejść z tratwy i przez 40 minut próbowaliśmy ją spychać, próbować manewrować, by znów zacząć płynąć. Oczywiście dla bezpieczeństwa każde z nas w obowiązkowym kapoku.
Całą trasę pokonały cztery osoby. Czy był jakiś podział ról na tratwie?
Milena Zielińska: Każdy z nas miał swoje zadania. Była wachta sterująco-nawigująca (mąż i Rafał Pawlak), kulinarno-porządkowa, syn pełnił wachtę towarzysko-wspierającą. Nie mieliśmy żadnych konfliktów, mimo że trudne warunki mogły takie powodować. Wiedzieliśmy, co kto ma robić. Padał deszcz, było czasem zimno, ale nie narzekaliśmy. A pewne newralgiczne sytuacje ze stoickim spokojem były rozwiązywane przez mojego męża.
M.Z: Mieliśmy często różnych gości na tratwie. Trzeba dodać, że na tratwie przebywało czasem kilkanaście osób. Jak na przykład przy planowanej imprezie w Modlinie. Na początku trasy na terenie gminy Jabłonna popłynęły nasze radne Marta Lipińska i Dorota Świątko.
Jaką rzeką jest Wisła?
R.P.: Wisła jest bardzo ładną i w miarę czystą. Kapaliśmy się w niej z przyjemności i na pewno z obowiązku. To nie jest już tablica Mendelejewa. W wielu miejscach bardzo czysta i różnorodna pod względem krajobrazu. Widoki na nasze stare miasta jak Płock, Toruń czy Grudziądz i Gdańsk z tratwy niesamowite. Tego nie zobaczymy z lądu, samochodu czy pociągu.
Mi.Z.: Jak widać dopłynęliśmy szczęśliwie, nie złapały nas żadne choroby, mimo że naczynia myliśmy w wodzie.
M.Z:. Żałuję, że nasza królowa wód jest tak słabo wykorzystywana przez jednostki pływające. Brakuje infrastruktury przybrzeżnej. Nie spodziewaliśmy się, że napotkani ludzie na brzegach rzeki będą nas dopingować. Byli przy tym bardzo życzliwi i pomocni. Szczególnie, gdy musieliśmy gdzieś podjechać na zakupy, a sklepy były oddalone o kilka czy kilkanaście kilometrów. Jeden człowiek, mimo że nas nie znał, chciał nam pożyczyć auto, żebyśmy mogli przetransportować potrzebną nam benzynę.
Jakiego rzędu kwotę zebraliście?
M.Z.: Zebraliśmy 2100zł, które w dniu dzisiejszym (22 lipca w Szkole Podstawowej został spisany protokół przekazania zebranych funduszy) przekazaliśmy do Szkoły w Jabłonnie na szafeczki dla uczniów naszej szkoły. Oczywiście nasz rejs tratwą nie odbył się, gdyby nie pomoc wielu ludzi. Chcielibyśmy z tego miejsca podziękować firmom i osobom: Dom Weselny Eden, Daniel Paciorkowski Klimatyzacja, Gold Key Adam Piątkowski, GudelTravel Robert Gudel, Miasto Nowy Dwór Mazowiecki, radnym gminy Jabłonna i mieszkańcom naszej miejscowości. Na pewno trzeba też wspomnieć o firmie Chwalibóg Motors z Marek, która zapewniła nam transport tratwy, stacji paliw Huzar z ul. Chotomowskiej w Jabłonnie, która dostarczyła znaczną część zaopatrzenia.