Jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie Legionovia Legionowo pozostanie liderem III ligi łódzko-mazowieckiej. Dzięki ostatniemu zwycięstwu nad Mazurem Karczew 1:0 (0:0), „biało-żółto-czerwoni” utrzymali czteropunktową przewagę nad Ursusem Warszawa – starcie obu drużyn już w najbliższy weekend.
Brak wykończenia
Do starcia z Mazurem Karczew ekipa gospodarzy przystąpiła w podobnym składzie, co w ostatnim meczu z Wartą Sieradz. Po raz kolejny swoją szansę dostał Bartosz Szydłowski, który w pierwszych meczach sezonu pełnił jedynie rolę rezerwowego. Do składu „wskoczył” także Konrad Karaszewski, korzystający na kontuzji Sebastiana Janusińskiego – i to właśnie „Karaś” mógł w sobotnim meczu wyprowadzić Legionovię na prowadzenie, jednak jego próby z 13 i 25 minuty spełzły na niczym, podobnie jak starania Tlagi i Lendziona. Tymczasem Mazur Karczew pierwszą groźną okazję stworzył sobie w 26 minucie, kiedy to niesygnalizowany strzał Pawła Hermana przeleciał tuż obok bramki Błesznowskiego. To nie zaniepokoiło Legionovii, która minutę później pozwoliła przyjezdnym na stworzenie sytuacji, po której powinni oni prowadzić – mocno bitą piłkę opanował na prawym skrzydle Jagodziński, minął zwodem jednego z legionowskich obrońców, a następnie idealnie podał pomiędzy trzema kolejnymi graczami Legionovii do niepilnowanego Rafała Wieladka, który z 11 metrów uderzył wprost w Błesznowskiego. Przez całą pierwszą część spotkania gospodarzom w każdej z akcji brakowało pewnego uderzenia na bramkę Mazura, Legionovia dłużej utrzymywała się przy piłce, tworzyła składne akcje, ale nie było gracza, który umieściłby piłkę w siatce. Na trzy minuty przed końcem pierwszej połowy idealną sytuację zmarnował Mateusz Sołtys – legionowianie ruszyli z kontrą po rzucie rożnym dla Mazura, piłka trafiła do Karaszewskiego, który szybko odegrał ją do Tlagi, a ten bardzo dobrze wypatrzył wychodzącego na wolne pole Sołtysa – po 20 metrowym rajdzie pomocnik Legionovii uderzył jednak wprost w bramkarza gości.
Lider potwierdza dominację
W drugiej części spotkania gospodarze także mądrze utrzymywali się przy piłce, po raz kolejny w ich grze nie było widać chaosu i bezmyślnego wybijania piłki byle dalej od własnego pola karnego. Dwie okazje, w 47 i 52 minucie, miał Bartosz Szydłowski, jednak w obu przypadkach jego uderzenia głową nie zdołały zaskoczyć bramkarza przyjezdnych. W 55 minucie po kolejnym już rzucie rożnym zagrywanym przez Broniszewskiego, piłka trafiła do Marka Lendziona, a ten uderzeniem głową obił słupek bramki gości z Karczewa. Kolejne sytuacje zmarnowali też Tlaga i Broniszewski. Upragnione prowadzenie przyszło jednak dopiero w 74 minucie – piłkę na środku boiska przechwycił Sołtys, podprowadził ją kilka metrów i zagrał prostopadle do Pawła Tomczyka, który zmylił jednego z rywali, wziął zamach i przepuścił drugiego, a potem już z zimną krwią wpakował piłkę do bramki Mazura. Po tej bramce gospodarze spuścili nieco z tonu i starali się dowieźć wynik do końca, co ostatecznie udało im się bez trudu, bo Mazur nie potrafił już stworzyć sobie dogodnej sytuacji do wyrównania. W pomeczowym wywiadzie trener „biało-żółto-czerwonych” podkreślał, że zdążył się już przyzwyczaić do tego, że ostatnie minuty spotkań Legionovii przynoszą nieco nerwowości. Zdaniem Marka Papszuna pierwsza połowa w wykonaniu gospodarzy była nieco „szarpana”, dobre akcje przeplatali oni z chaosem na boisku. „Zabrakło nam cierpliwości, przede wszystkim cierpliwości. Jednak dramatu nie było, byliśmy zdecydowanie lepsi, więc nikt tych punktów nam nie podarował, sami je wywalczyliśmy” dodał na koniec opiekun Legionovii. Już w najbliższy weekend rywalem Legionowian będzie warszawski Ursus, który po pokonaniu Sokoła Aleksandrów Łódzki wyrasta na głównego rywala w walce o pierwsze miejsce w tabeli. Skład Legionovii w meczu z Mazurem: Błesznowski – Goliński, Szydłowski, Łukasik, Jasiński – Tlaga, Broniszewski, Lendzion, Karaszewski – Tomczyk, Sołtys oraz Kalinowski, Barankiewicz, Karbowniak, Chłopecki.
Tomek Piwnikiewicz