Mam na imię Kira, pochodzę z przytulnego miasteczka Berdiańsk, na południu Ukrainy, gdzie mieszkałam przez 20 lat. Potem zdecydowałam się przeprowadzić do Polski, o której marzyłam od dzieciństwa. Spełniłam swoje marzenie w 2017 roku przyjeżdżając tu na studia.
Kiedy masz 20 lat i przeprowadzasz się do obcego kraju, to spotyka cię wiele trudności i wcale może nie wyglądać to tak, jak sobie to wyobrażałaś. Tak było w moim przypadku. Ze względu na trudną sytuację materialną musiałam zrezygnować ze studiów… Nowy Rok 2022 spędziłam już w Polsce, w styczniu złożyłam wniosek o powrót na studia.
Po zebraniu wszystkich niezbędnych dokumentów z uczelni do uzyskania wizy studenckiej musiałam wrócić do Ukrainy. Kupiłam bilet na 1 lutego. Wiedziałam jakie jest ryzyko. Wokół naszej granicy koncentrowało się coraz więcej rosyjskich wojsk, a sytuacja w kraju była coraz bardziej napięta.
Mimo to postanowiłam pojechać do Berdiańska, gdzie mieszka moja matka. Spodziewałam się wojny, lecz nie wiedziałam jak i kiedy to się stanie. Byłam przekonana, że wojska rosyjskie pójdą przez Mariupol dalej na południe, przez Berdiańsk, drogą lądową na okupowany Krym. Przecież o tym, że Kreml jest zainteresowany regionami Zaporoża, Chersoniu, Nikołajewa i Odessy, my – mieszkańcy tych regionów słyszeliśmy już w 2014 roku.
Jak wojna trafiła do mojego miasta?
Przez ostatnie dwa tygodnie przed wojną aktywnie przeglądałam różne źródła informacyjnego i kanały Telegram. Z reguły przez to nie mogłam spać do późnych godzin nocnych. Atmosfera była dziwna, nawet ambasada po uiszczeniu opłaty wizowej przez tydzień milczała, choć z reguły oddzwaniają następnego dnia i ustalają termin złożenia dokumentów. Studia powinny rozpocząć się 1 marca, bilet powrotny do Polski miałam już w ręce. Pociągiem do Kijowa, a stamtąd bezpośredni samolot do Warszawy.
24.02.2022
00:00 – Zamykają się międzynarodowe lotniska Charkowa, Dniepra, Zaporoża.
00:20 – Ukraina zwołuje posiedzenie ONZ.
00:50 – Przemówienie Prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.
03:25 – Rozpoczyna się pierwszy ostrzał Mariupola.
Oglądam film z przerażeniem i czytam, co mieszkańcy Mariupola piszą na czacie miejskim. Ostrzeliwują wschodni rejon miasta.
04:50 – Przemowa putina
04:55 – Początek masowego ostrzału innych miast Ukraińskich.
Chwilę potem rakieta „Kalibr” wystrzelona z Morza Azowskiego uderza w jednostkę wojskową naszego miasta. Natychmiast budzę mamę w panice. Drugie trafienie. Okna zadrżały, na chwilę w mieszkaniu zrobiło się jasno jak w dzień. Eksplozje w mieście trwały do godziny 11 rano. Pamiętam, jak dzwonię i mówię te straszne słowa „Wojna się zaczęła!”. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek powiem to w moim życiu.
Postanawiamy jechać, zbieramy rzeczy, jesteśmy gotowi zanieść je do samochodu, ale autostrady Zaporożę, Krzywy Róg, Kropywnycki są zamknięte, auta zawracają. Zostajemy w mieście.
Trzeciego dnia do miasta wkroczyły wojska rosyjskie. Zajęli oddział policji, prokuraturę, biuro paszportowe, miejski komitet wykonawczy, straż pożarną i miejscową przychodnię. Na drodze okupanci ostrzeliwali samochody ludzi próbujących opuścić miasto. To było tak przerażające, że nie da się tego opisać. W nocy wyszliśmy z mieszkania w drodze do domu cioci, aby tam zanocować. Oni mają piwnicę, co dawało jakiekolwiek schronienie. Tak minęły trzy miesiące okupacji. Artykuły spożywcze coraz szybciej znikały z półek i nie były uzupełniane, ceny rosły, bankomaty nie pracowały, przedsiębiorstwa uzdrowiskowe nie rozpoczęły pracy, ponad połowa mieszkańców miasta została bez pracy. Od początku marca nie było ogrzewania, było zimno, zaczęto okresowo wyłączać prąd i wodę. Komunikacja ze światem zewnętrznym mogła się urwać na kilka dni albo tygodni.
Później w Mariupolu zaczęła się ewakuacja, a uchodźcy z tego miasta przyjeżdżali do nas. Staraliśmy się im pomóc w każdy możliwy sposób, nigdy nie zapomnę tych przerażonych oczu.
Kiedy i jak zdecydowałam się na ewakuację?
Pewnego dnia miejscowi policjanci zapukali do naszych drzwi i powiadomili nas, że zgodzili się współpracować z okupantami. Moją matkę i mnie zabrano na komisariat bez wyjaśnienia. Przesłuchiwali nas przez 10 godzin, zadawali prowokacyjne pytania, grozili, straszyli torturami, grozili, że wywiozą nas do Krymu. Pięciu śledczych zabrało mnie na rewizję do naszego mieszkania, skonfiskowano cały sprzęt, telefony, grzebali w rzeczach, nawet sprawdzali moją bieliznę, robiąc niewybredne żarty. Jak się później wyjaśniło, szukali administratora jakiejś grupy z portalu Telegram. Przyszli do nas, bo jeden z nich był kiedyś przyjacielem naszej rodziny i powiedział, że jako studentka dziennikarstwa mogłam się w to zaangażować. Tego samego dnia mąż mojej mamy został wywieziony w nieznanym kierunku, przez długi czas nic nie wiedzieliśmy o miejscu jego pobytu. Teraz, po miesiącu znęcania się i tortur, wrócił do domu. Potem skasowała wszystkie moje dokumenty, zdjęcia i materiały, które mogłyby w jakikolwiek sposób wskazać, co studiuję.
Kolaboranci bardzo nie lubią dziennikarzy. Porywają ich i żądają wykupu w wysokości od 10 000 dolarów. Zdałam sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie powinnam zostać, ponieważ następnym razem akcja może potoczyć się zupełnie inaczej. Postanowiłam wyjechać. Bardzo bolesne i trudne było pozostawienie rodziny w okupowanym mieście, ale oni za wszelką cenę nie chcieli opuszczać swojego domu. Wtedy nie wiedziałam co na mnie czeka.
Jaka była moja droga z Bierdiańsku do Warszawy?
W normalnych czasach ta podróż trwa 6 godzin. 3.5-4 godziny do Zaporoża i 2 godziny samolotem do Polski. Ale tym razem to nie były „normalne czasy”. Po drodze miałam 17 rosyjskich punktów kontrolnych, zaminowane pobocza. Zniszczony, spalony sprzęt wojskowy, odłamki zniszczonych rakiet, rozstrzelane samochody cywilne i ciężarówki… Tego dnia zostało nam do przejścia 4 posterunki kontrolne wojsk rosyjskich i już trafilibyśmy do Zaporoża. Ale cała trasa została zablokowana przez okupantów. Staliśmy kolumną wśród pól, a 15 metrów od nas leżały już miny. Ludzie stojący przed nami w kolumnie donosili, że stoją tu już trzeci dzień. Brak jakiegokolwiek ruchu. W pięciu autobusach były dzieci, kobiety w ciąży i osoby niepełnosprawne. Spaliśmy i jedliśmy w polu pod ostrzałami, w nocy liczyłam po jakim czasie dochodzi do nas fala uderzeniowa po wybuchu.
Z innymi autobusami staliśmy w polu trzy dni, ci co byli przed nami już w sumie – sześć dni, zanim trafiliśmy do Zaporoża. Cena za miejsce w autobusie była kosmiczna, trochę wyższa niż cena biletu w klasie „Biznes” w samolotu. Ale tutaj nikt się nie targuje, jeśli chcesz wyjechać – płać. Po przybyciu do Zaporoża zapisałam się na bezpłatną ewakuację do Polski. Czekałam na autobus przez trzy dni, codziennie przyjeżdżając do ośrodka dla uchodźców i przesiadując tam od rana do wieczora. Na szczęście miałam u kogo spać. Przyjechałam do Lwowa, gdzie cudem znalazłam jedno miejsce w autobusie ewakuacyjnym do Warszawy. Granicę przekroczyliśmy szybko, w pół godziny. Już w Polsce nakarmiono nas darmowym i smacznym jedzeniem. Życzliwość ludzi sprawiła, że chciało mi się płakać.
Gdzie mieszkam w Polsce? Czym się zajmuję?
Nikt nie wiedział, że jadę do Polski i oczywiście nikt ze znajomych nie spodziewał się, że przyjadę. Przecież wtedy opuszczenie mojego miasta było praktycznie niemożliwe. Nie chciałam nikomu nic mówić. Nie chciałam, żeby się o mnie martwili. Rodzina mojego chłopaka mieszka pod Warszawą, zabrali mnie do siebie. Po przyjeździe do Polski zaczęłam rozwiązywać niedokończone sprawy dotyczące moich studiów. Nie było mnie tu przez sześć miesięcy. Teraz odbywam praktyki przed obroną pracy magisterskiej. Chcę też dodatkowo znaleźć pracę i uniezależnić się finansowo, aby pomóc mamie w okupowanym mieście.
W wolnym czasie pomagam chłopakowi w nauce, staram się pomagać jego rodzicom w domu, gotować obiady i w pomocna w domu. Czasem wychodzimy na spotkania z przyjaciółmi, ale nadal ciężko jest przyzwyczaić się do spokojnego życia. Wciąż z przerażeniem reaguję na nagłe dźwięki, hałasy, ryki samolotów.