Pogotowie zostawiło rannego

SAMSUNG

Bardzo kontrowersyjny opis zdarzenia, jakie miało miejsce podczas dramatycznego wypadku, opisał nam jeden ze świadków. Według niego jeden z poszkodowanych został porzucony przez pracowników pogotowia Falck i nikt się nim nie zajął.

Do zdarzenia doszło o godz. 13.25 na ulicy Modlińskiej 145 w gminie Jabłonna. 29-letnia Joanna G. prowadziła samochód marki Polonez Caro. Podróźowała z ojcem, 58-letnim Andrzejem G., mieszkańcem Warszawy. Sprawczynią wypadku była 32-letnia Marzena K., mieszkanka Chotomowa. Prowadziła samochód marki Ford Escort. Podróźowała z pasaźerką, Barbarą K. Do wypadku doszło w nieznanych okolicznościach. Policja ustala wersje zdarzenia. Marzena K. z duźą prędkością uderzyła w bok Poloneza Caro. W wyniku uderzenia kierująca polonezem doznała rozległych obraźeń. Na miejsce zostały rozdysponowane dwie karetki – podstawowa i specjalistyczna. Przyjechała równieź Państwowa Straź Poźarna z Legionowa, która z powodu duźych zniszczeń musiała pomóc wyjąć poszkodowaną z auta. Po rozcięciu blach, Joanna G. została odwieziona do szpitala w Nowym Dworze Mazowieckim. Pozostały na miejscu zespół zajął się innymi poszkodowanymi. Wszystkie trzy panie trafiły do szpitala.

Nie wiedział, źe ma córkę

Jak opowiadał tuź po wypadku i odjechaniu słuźb pogotowia ratunkowego Falck, jeden ze świadków: na poboczu został ojciec, najbardziej poszkodowany. – Siedział na poboczu i nie wiedział, gdzie się znajduje. Był w szoku. Nie wiedział nawet, jak ma na imię córka. A podczas rozcinania samochodu chodził i się uśmiechał – opowiadał zaniepokojony świadek. – Widziałem, jak straźacy zwracają się do lekarza, by go zbadał. Poszkodowany cięźko oddychał i trzymał się za bok. Pani widziała samochód? On tam siedział z tyłu. Moźe miał jakieś obraźenia wewnętrzne? Świadek zajścia twierdził, źe lekarze karetki, która wiozła córkę, mieli wyprosić jej ojca z samochodu.

4 poszkodowane

Poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie Ireneusza Weryk, dyrektora medycznego ds. ratownictwa Centrum Medycznego Falck. Zostały sprawdzone karty wyjazdowe i raport lekarzy. Według dyrektora zespół S zabrał najbardziej poszkodowaną pacjentkę z urazem wielonarządowym. Było podejrzenie urazu miednicy i głowy z utratą przytomności. W czasie tego zdarzenia, według relacji Falck, lekarz badał ojca poszkodowanej. – Wiedzieli, źe są 4 osoby poszkodowane, a nie 3 – potwierdza dyrektor. –Trudno mi oceniać tę decyzję. Nie było źadnych przesłanek, źe była ona niewłaściwa. Dwie następne poszkodowane zostały według zapisów zabrane do szpitala drugą karetką. Miały stłuczenia klatki piersiowej, ale były przytomne.

Zostali ze straźakami

Chcę podkreślić to, źe poszkodowani bez względu na to, co się dzieje, nie zostają pozostawieni na środku ulicy bez źadnej opieki. Jest straź i policja – mówił dyrektor Weryk, przypominając, źe o ile na funkcjonariuszy policji rzadko moźna liczyć, to straźacy są kompetentni w ocenie zdrowia pacjenta. – Przypominam, źe straźacy to teź ratownicy przeszkoleni. To dynamiczna sytuacja i wszystko moźe się zmieniać. Wtedy mają prawo i obowiązek odwołać z powrotem zespół ratownictwa medycznego. Dyrektor przypominał, źe bywają takie sytuacje, źe poszkodowany chcąc, by ratować jego najbliźszego, twierdzi, źe nic mu nie dolega i nie chce, by się nim zajmować. Ja nie widzę źadnego błędu w tej sprawie.

Na razie nie są znane przyczyny wypadku. Nie wiadomo, czy kierowcy byli trzeżwi. Została pobrana od nich krew do badań, poniewaź ze względu na stan, w jakim byli, nie moźna było przebadać ich na miejscu urządzeniem do pomiaru zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu.

Iwona Wymazał

Jak opowiadał tuź po wypadku i odjechaniu słuźb pogotowia ratunkowego Falck, jeden ze świadków: na poboczu został ojciec, najbardziej poszkodowany