Edyta Czyżewska w plebiscycie Gazety Powiatowej „Podsumuj samorządowca” zajęła pierwsze miejsce wśród jabłonowskich samorządowców. Za co jest tak lubiana przez mieszkańców?
Czy tę sympatię do niej podzielają koledzy z Rady Gminy? Dlaczego komitet „Zmieniajmy Razem” zamieniła na „Komitet Olgi Muniak”? O tym w wywiadzie.
Co uważa Pani za swój największy sukces jako radnej?
Jak rozpoczęła się moja kadencja, okazało się, że została „wbita łopata” pod wiadukt, który poprzednia rada przyklepała. Nie był on do końca dobrym pomysłem dla mieszkańców północnej części Chotomowa. Zostaliśmy z jednym przejściem lub wejściem na wiadukt od strony ul. Wypoczynkowej. Nie wszystkie rozwiązania były przemyślane. Przy projekcie tego wiaduktu, nikt nie wziął pod uwagę mieszkańców pieszych. Musiałam stoczyć dwuletnią walkę o to, aby powstały schody. Te schody to mój wielki sukces. Choszczówka również walczyła o podobne rozwiązanie. Im się nie udało, a mi się udało.
Dlaczego została Pani radną?
Od zawsze byłam harcerką. Najpierw zwykłą harcerką, potem drużynową. Później zostałam szczepową, a następnie zastępcą komendanta hufca do spraw programowych. Organizacja była wpisana w moje życie i to jest dokładnie to, co robię teraz. Zawsze mi powtarzano, że ZHP to jest służba. Służba dla społeczeństwa. Nawet pracę w GOK-u staram się traktować jak służbę. Może to brzmi patetycznie, ale chciałam zostać radną, po to aby służyć.
Jako jedyna w radzie gminy Jabłonna startowała pani z ramienia komitetu „Zmieniajmy Razem”. Co to był za komitet i jakie cele wam przyświecały?
Chodziło nam o to, aby współpracować ze społeczeństwem i dla społeczeństwa. To miała być ścisła współpraca z mieszkającymi tutaj ludźmi i tym założyciel, Witek Modzelewski, mnie przekonał. W naszym komitecie były jedynie trzy osoby: ja, Witek i Leszek Gronau. Tylko ja dostałam mandat zaufania i tym samym udało mi się wejść do rady gminy. Pracuję w trzech komisjach: rozwoju, społecznej i oświaty. Jeśli chodzi o dwie ostatnie, to są mi bardzo bliskie z racji zawodu, jaki wykonuję. Jestem animatorem w GOK-u. Natomiast w przypadku komisji rozwoju, musiałam dużo się uczyć. Spośród naszej trójki ze „Zmieniajmy Razem” każdy z nas był dobry w jakiejś dziedzinie. Niestety nasze drogi się rozeszły.
Zamierza Pani kandydować w tych wyborach?
Tak.
Z tego samego komitetu?
Nie, będę kandydowała z ramienia komitetu obecnej pani wójt.
Skąd ta zmiana?
Myślę, że pani wójt doceniła mnie i moją pracę. Zaproponowała mi, żebym kandydowała z jej komitetu i ja tę propozycję przyjęłam.
Komitet „Zmieniajmy Razem” nie weźmie udziału w tych wyborach?
Pan Witold Modzelewski będzie kandydował z własnego komitetu.
Czy ma Pani jakieś wątpliwości związane z decyzją wstąpienia do komitetu pani wójt?
Nie mam wątpliwości. Przez cztery ostatnie lata nasza współpraca układała się dobrze. Gdyby było inaczej, nie zdecydowała bym się na wystartowanie z listy wójt. Jeśli znowu zostanę wybraną na radną, to i tak wyborcy ocenią mnie – Edytę Czyżewską.
Co to w praktyce znaczy, że jest pani z komitetu Olgi Muniak. Popiera ją pani? Jest pani do czegoś zobowiązana?
Zobowiązana – to nie brzmi ładnie. To raczej świadczy o tym, że pani wójt mi zaufała. Świadczy również o tym, że ja wiem, że jeśli do niej pójdę i powiem, że jacyś ludzie mają poważny problem, nie zostanę pozostawiona sama sobie, a zobowiązana jestem przed ludźmi,których reprezentuję i póki co jestem w stanie stanąć rano przed lustrem i się do siebie uśmiechnąć.
Nie uważa pani, że to, że jest pani z komitetu Olgi Muniak obliguje do lojalności wobec niej?
Uważam, że Olga Muniak nie jest osobą, która by mnie w ten sposób chciała obligować. Myślę, że ona liczy się z opinią drugiej osoby, o czym miałam okazję przekonać się niejednokrotnie.
Pan Modzelewski nie proponował startu z jego komitetu?
Nie dostałam od niego takiej propozycji. Zaproponowano mi natomiast kandydowanie do Rady Powiatu.
Nie rozważała pani tego?
Nie, dlatego że jeszcze nie udało mi się zrobić w Chotomowie wszystkiego, co bym chciała.
Co jest jeszcze do zrobienia?
Moja strona Chotomowa zawsze była zaniedbywana. To co mi się udało „wyrwać” w tej kadencji – a do „rwania” nie było wiele, ze względu na budowę CEKS- to nie rozwiązuje wszystkich problemów północnej strony. Od wielu kadencji ta część Chotomowa była zaniedbywana. Nie mamy porobionych dróg, a na niektórych nie ma oświetlenia. Tam jest bardzo dużo pracy. Niektórzy ludzie oczekiwali efektu już i teraz. Lat zaniedbań było tak wiele, że przez cztery lata nie udało mi się wszystkiego naprawić. Drogi, chodniki, oświetlenia, przeorganizowanie wiaduktu – powinno być tam rondo. Udało mi się zorganizować, że po nasze dzieci gimnazjalne jeździ autokar. Trzeba w tamtej okolicy zrobić przystanek autobusowy z prawdziwego zdarzenia. Powinno się tę część trochę skomunikować. Na razie jesteśmy lekko zapomnianą enklawą Chotomowa. Może ktoś oczekiwał, że to się wydarzy w ciągu czterech lat, ale należy pamiętać o dużych ograniczeniach budżetu, ze względu na budowę CEKS. Zresztą nie od razu Rzym zbudowano.
Jest pani zadowolona z efektów swojej pracy jako radnej?
To nigdy nie jest tak, że jestem do końca zadowolona. Fajnie, że się udało ze schodami, ale szkoda, że się nie udało ze zjazdem dla rowerów do przejścia podziemnego. Tam w poprzedniej kadencji został niedopilnowany projekt. Schody są zbyt strome i mimo że włożyłam w tę sprawę sporo pracy, to nie udało się nic osiągnąć w tym temacie. Z części jestem zadowolona. Nie było takiej osoby, która przyszłaby do mnie z jakimś problemem, a ja to zostawiłam. Zawsze starałam się zrobić to, co możliwe. Są jednak również rzeczy, których nie przeskoczyłam.
Cieszy panią wygrana w plebiscycie Gazety Powiatowej?
Tak. Cieszy mnie, tym bardziej, że wcale o nim nie wiedziałam. W połowie września dowiedziałam się od siostry, że prowadzę w tym plebiscycie. Spytałam, czy oddawała na mnie głosy. Powiedziała – nie oddawałam, bo przecież prowadzisz. Poprosiłam żeby tego nie robiła, bo chciałam zobaczyć, jaki będzie rzeczywisty wynik. Moje koleżanki w pracy dowiedziały się o tym plebiscycie ode mnie, w dniu jego zakończenia. Chciałam zobaczyć wynik bez sms-ów ludzi, którzy ze mną sympatyzują.
Czuje pani rzeczywiste poparcie społeczne?
Czuję, że ludzie mnie lubią. Mam wrażenie, że wiedzą, że ja ich nie oszukuję. Najważniejsze jest to, że bez względu na to, czy wejdę do rady, czy nie, to nadal będę ich sąsiadką.
Czuje się pani lubiana również przez innych radnych?
Są różne opinie na mój temat. Jedna sprawiła mi zdecydowaną przyjemność, ponieważ zostałam zauważona jako osoba walcząca o swój teren. Jedna z moich koleżanek z rady wyraziła się w ten sposób – Edyta, jak ty masz przed sobą postawiony cel, to Ty o swoich ludzi walczysz rękami i nogami. Na początku kadencji na pewno brakowało mi wiedzy i walczyłam mniej świadomie niż teraz.
Jeden z radnych powiedział mi, że była pani jego nadzieją, ale się rozczarował. Uważa on, że podczas dwóch pierwszych lat swojej kadencji bardzo walczyła pani o mieszkańców i często zabierała głos. Według niego przez dwa ostatnie lata ucichła pani. Radny ten sądzi, że powodem jest pani „uzależnienie miejscem pracy”. Chodzi o to, że pracując w GOK-u, który podlega gminie, nie może być pani niezależna. Jak odnosi się pani do takiej opinii?
Rozumiem, że chodzi o moje relacje ja – pani wójt. Na pewno wszyscy pamiętają zeszłoroczną walkę o to, aby gimnazjum było w Chotomowie. Pani wójt była wtedy za rozwiązaniem zupełnie różnym od mojego. Pomimo tego złożyłam wniosek, aby gimnazjum w całości tutaj przenieść, ponieważ uważam, że to rozwiązanie jest lepsze. Wniosek został przyjęty i uważam, że to spowodowało chociażby rozładowanie szkoły jabłonowskiej. Pamiętam też swoje pierwsze głosowanie za budżetem. Radni poprzedniej kadencji nie zadbali o to, aby na liście inwestycji znalazły się punkty dotyczące północnego Chotomowa, wtedy również nie poparłam budżetu. Żadne z tych głosowań nie zmieniło naszych relacji. Obydwie umiemy rozdzielić pracę w radzie od codziennej pracy zawodowej.
Czy to rzeczywiście prawda, że wcześniej zabierała pani częściej głos?
Pierwsze dwa lata to była przede wszystkim walka o wiadukt i akcja z podtopieniami. To naprawdę nie była łatwa kadencja. Wtedy rozstrzygnęły się te newralgiczne punkty zapalne. Potem moje wypowiedzi mogły rzeczywiście być mniej spektakularne, ale nie dlatego, że utraciłam ducha walki, albo przestałam być niezależna. Po prostu nie były konieczne wypowiedzi i akcje robiące wiele szumu. Jak nam zamykali przejazd to z panem Twardowskim zaplanowaliśmy, że postawimy nasze samochody na tory kolejowe, aby temu zapobiec.
Ta akcja doszła do skutku?
Nie, to był jeden z pomysłów, bo już nam ręce opadały z bezsilności. W którymś momencie chciano nam zamknąć przejazd i puścić nas przez Legionowo. Było to zanim wiadukt powstał! Na szczęście nie było potrzeby wcielenia w życie naszego pomysłu, bo odstąpiono od tej decyzji. Dlatego nie dziwi mnie ta opinia kolegi radnego lub koleżanki radnej. Jeśli weźmiemy pod uwagę pierwsze dwa lata, kiedy pokazywałam się i w prasie i w telewizji, bo po prostu sytuacja tego wymagała, to rzeczywiście tutaj się działo. Potem te problemy zniknęły i musiałam zwyczajnie dopilnować tej czy innej drogi lub oświetlenia. To zrobiłam, natomiast nie pokazywałam się już potem od strony osoby walczącej. Miarą mojej niezależności politycznej wcale nie jest to, czy walczę z władzą. W przypadku schodów wcale z nią nie walczyłam. Ja walczyłam z koleją i to nie było tak, że ja szłam sobie na wojnę sama. Mówię szczerze – nic bym nie „ugrała”, gdyby nie pomoc i wsparcie wójt.
Przekonała się pani, że w razie czego można liczyć na wójt?
Można. Z drugiej strony, jeśli krzywda dzieje się mieszkańcom, to ja nie znam takiego wójta, który powiedziałby „mam to w nosie”.
Czy czuje się pani dobrą mamą?
Mój syn często mi mówi, że mnie kocha, więc chyba tak. Czy jestem dobra mamą? Zawsze można być lepszą. Kto z nas nie popełnia błędów? Lubię z nim po prostu być. Mam jednego syna i bardzo się z niego cieszę. Bóg dał mi jedno dziecko, to moje oczko w głowie. Staram się go jak najlepiej wychować, jak każda mama.
Lubi Pani swoją pracę w GOK-u?
Bardzo. Uwielbiam dzieci. Lubię się z nimi bawić i ich słuchać. Ich odpowiedzi są jeszcze takie czyste i nie ma w nich jeszcze wyrachowania ze świata dorosłych. Dla wielu z nich na terenie Chotomowa jestem ciocią. Ja mam takich byłych podopiecznych, którzy mają już swoje dzieci i w dalszym ciągu mówią do mnie ciociu. Jestem animatorem kultury. Organizuję imprezy, wycieczki dla dzieci, zajmuje się konferansjerką, prowadzę zabawy. Zawiaduję niektórymi sekcjami w ośrodku, ale również zajmuję się uniwersytetem trzeciego wieku. Nieraz, jak odprowadzałam syna do szkoły, to nagle obstępował mnie cały wianuszek dzieci, w ten sposób, że nie mogłam się z nim pożegnać. Często ktoś mi mówił, że cały Chotomów dzieci mnie kocha. Wtedy zdarzało się, że cierpiał mój syn i mówił – mamo, czy ty czasami możesz być tylko dla mnie. Zdarza się, że wpadają tutaj nieraz moi byli podopieczni – już dorośli – i chcą zwyczajnie pogadać. Jeżdżę też na obozy z trudną młodzieżą. Mam taką siłę mówienia do dzieciaków, słuchają mnie. Gdyby były wybory na radnych wśród dzieci, to mogłabym śmiało startować nawet na prezydenta.
Rozmawiała Agnieszka Mosakowska
Zdjęcie główne zmieniono 10.10.2014