Dlaczego doszło do wypowiedzenia umowy o pracę przez lekarza, który otaczał opieką medyczną pacjentów z gminy Jabłonna od ponad trzydziestu lat? Z jakimi problemami boryka się w tej kadencji Samodzielny Zespół Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej w Jabłonnie? O co dr Jakimiak ma żal do wójta Jarosława Chodorskiego?
Jak długo pracuje Pan w przychodni w Jabłonnie?
32 lata.
A jako dyrektor Samodzielnego Zespołu Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej?
Powiem szczerze, że nigdy nie liczyłem. Będzie to kilkanaście lat, myślę, że około 17.
Nie żal Panu odchodzić?
Bardzo mi żal.
A jednak sam Pan złożył wymówienie.
Tak, zgadza się.
Mówi się o tym, że Pana wymówienie jest konsekwencją braku porozumienia i kontaktu z Urzędem Gminy. Czy tak jest rzeczywiście?
Coś jest na rzeczy. Gdyby wszystko było dobrze, to nie składałbym wymówienia. Cóż, to jest rzeczywiście pierwszy powód, a kolejne są jego konsekwencją. Jak tylko rozpoczęła się obecna kadencja, spotkałem się, najogólniej mówiąc, z brakiem szacunku dla mojej długoletniej pracy na rzecz gminy Jabłonna.
Uściślając, czy brak szacunku odczuł Pan ze strony wójta Jarosława Chodorskiego?
Tak, ze strony wójta. W naszej gminie od wielu lat były ogłaszane konkursy dotyczące dwóch programów zdrowotnych: profilaktyka chorób ginekologicznych i prowadzenie ciąży niepowikłanej oraz stomatologia w szkole. Prowadziłem je od kilkunastu lat. Jednak w pewnym momencie w Jabłonnie pojawiła się firma konkurencyjna. Było to mniej więcej dwa lata temu.
Chodzi o DP MED?
Tak. W ubiegłym roku ta firma również aplikowała do tego konkursu. Ja złożyłem ofertę i oni złożyli ofertę. Innych aplikujących nie było. Poszedłem na otwarcie ofert, które odczytano w obecności komisji konkursowej. Moja zawierała niższą cenę niż konkurencyjna. Komisja konkursowa poinformowała mnie, że nie ma żadnych zastrzeżeń, że moja oferta jest lepsza, ale ostatnie słowo należy do pana wójta. Pan wójt unieważnił ten konkurs z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów, po czym zmienił jego warunki. Wyglądało na to, że zrobił to zdecydowanie „pod nową firmę”. Wysoko punktowana stała się data produkcji unitu stomatologicznego. Nie mam wprawdzie najnowszego sprzętu, ale jest sprawny. Posiadam badania techniczne, które to potwierdzają. Każdy stomatolog Pani powie, że na supernowoczesnym unicie pracuje się bardzo dobrze. To jednak nie jest najważniejsze. Efekt końcowy zależy bowiem od ręki stomatologa, a nie od daty produkcji sprzętu. Nie mniej jednak, takie punkty były brane pod uwagę. Tymczasem moja korzystniejsza cenowo oferta z pierwszego konkursu została upubliczniona i w drugim była z góry skazana na porażkę, co też się stało.
Zawierała wyższą stawkę od konkurencji?
Chyba tak.
Uznał Pan, że to celowa manipulacja?
Takie odniosłem wrażenie. Zrobiło się trochę nieprzyjemnie. Poszedłem na rozmowę do pana wójta i mimo wszystko wydawało się, że osiągnęliśmy porozumienie. Właściwie to na temat konkursu nie rozmawialiśmy. Starałem się jedynie uprzytomnić panu wójtowi, że pracuję i staram się dla tej społeczności od lat. Postawiłem również pewne warunki. W tym czasie miała miejsce taka sytuacja, że w przychodni w Chotomowie lekarka zaczęła długo chorować i nie wróciła po ponad półrocznej nieobecności do pracy. W tym czasie lekarz, który tam pracował złożył wymówienie, ponieważ był przeciążony pracą. W tamtym czasie starałem się go odciążyć i pracowałem w obu przychodniach. Sytuacja na rynku pracy, jeśli chodzi o lekarzy, jest katastrofalna. Nikt nie chce przychodzić do małych przychodni, żąda się dużych stawek.
Wójt obwiniał Pana o to, że nie mógł Pan znaleźć lekarza do pracy w przychodni w Chotomowie?
Nie. Jednak urządzano na mnie nagonkę na zebraniu wiejskim w Chotomowie. Padały epitety, że przyspawałem się do stołka.
Łączy Pan to z osobą wójta?
Nie. Chcę jednak powiedzieć, że zrobiło się wtedy bardzo niemiło i już wtedy myślałem o zmianie pracy. Nowych lekarzy udało mi się zatrudnić. Podczas spotkania z wójtem porozumieliśmy się. Ustaliliśmy, że zostaję. Moim warunkiem było to, że zmieni się stawka mojej pensji. Nie widziałem powodu, aby była ona niższa, niż u nowo zatrudnionych lekarzy. Stawka za godzinę mojej pracy wynosi obecnie dużo mniej. Pracuję na pełnym etacie lekarskim i dodatkowo jestem zatrudniony jako kierownik tego zakładu. Zaproponowałem panu wójtowi konkretne zmiany w umowie. Pan wójt poprosił o czas do zastanowienia. Czas mijał. Minęły trzy miesiące i nic… Zacząłem się upominać. Wójt zaprosił mnie na spotkanie. Pytał: „dlaczego pan się nie przypominał?”.
Zapomniał o Panu?
Tak myślę. Zaproponował mi swoje warunki, które nie spełniały moich oczekiwań. Jednak przyjąłem je i pracowałem dalej. Mijał czas i urząd ogłosił tegoroczny konkurs na programy zdrowotne. Przy czym gabinet w szkole nie działał już od roku i było to nie do odbudowania. Stomatolodzy, którzy tam pracowali, znaleźli inną pracę. Złożyłem jedynie ofertę na profilaktykę ginekologiczną. Jeśli chodzi o stomatologa, warunkiem w ofercie było to, że gabinet będzie w szkole. Sytuacja się powtórzyła. Ja już nawet nie chodziłem na otwarcie ofert, ponieważ spodziewałem się, że wyjdzie z tego farsa. Dostałem nieoficjalną informację o tym, że moja oferta na ginekologa jest lepsza, a konkurs na prowadzenie stomatologii w szkole wygrała pani stomatolog, która prowadzi indywidualną działalność. Jednak znów ten przetarg został unieważniony i ponownie pojawiły się nowe warunki. Okazało się, że gabinet stomatologiczny nie musi być już w szkole. Przeprowadzono kolejny konkurs ofert: na ginekologa i na stomatologię w szkole. Finał jest taki, że ponownie cały kontrakt wzięła prywatna firma, o której wspominaliśmy. To wszystko „idzie w eter”, o tym dowiadują się lekarze, którzy pracują u mnie, oraz inni lekarze. Niech pani sobie teraz wyobrazi, jaki jest status takiej gminnej placówki, której organ założycielski preferuje konkurencyjną, prywatną przychodnię. Robi się nieciekawie. Kto zechce się wiązać na stałe z taką przychodnią? Kto z lekarzy przyjdzie do pracy w takim miejscu? Każdy, kto rozważa zatrudnienie, przede wszystkim bada teren, a później stawkę godzinową. Zaczynam mieć problemy kadrowe z lekarzami i myślę, że jest to wynikiem tej sytuacji.
Czy nie było tak, że kroplą, która przelała kielich goryczy, była rezygnacja z pracy doktor Banasik?
Współpraca z Panią doktor układała mi się do końca zawsze bardzo dobrze, jej odejście to duża strata dla mnie i mieszkańców gminy.
Co będzie dalej? Czy Pan zdecyduje się teraz na prywatną praktykę?
Nie, chcę zatrudnić się w firmie udzielającej świadczeń w zakresie powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego.
No dobrze, ale pacjenci z Jabłonny stracą lekarza, może nawet przychodnię…
Czy stracą przychodnię, tego nie wiem. Trudno powiedzieć, co się będzie działo. Ja natomiast idę do pracy do przychodni w Legionowie, która jest bardzo blisko. Tam będę lekarzem rodzinnym, który będzie działał w ramach kontraktu z NFZ. Nie widzę przeciwwskazań, aby pacjenci z Jabłonny składali do mnie deklaracje. Kto tylko będzie chciał, zostanie objęty opieką medyczną.
To chyba jednak nie to samo. Zastanawia mnie, jak stosunki na linii wójt – dyrektor przychodni wyglądały w poprzednich kadencjach?
Inaczej i były poprawne…
Na ostatniej sesji odbyła się rozmowa dotycząca Pana odejścia. Radni zobowiązali wójta do tego, aby przeprowadził z Panem rozmowę. Czy gdyby wójt zdecydował się na zaoferowanie Panu warunków, które zadowalałyby Pana, to czy byłaby jeszcze szansa powrotu? A może Pana decyzja jest ostateczna i nie jest uzależniona od tego, co wójt w tej sytuacji zrobi?
Wczoraj (rozmawialiśmy z doktorem w ubiegłym tygodniu – przyp. red) z inicjatywy wójta odbyło się spotkanie. Wójt pytał mnie, co się takiego stało. Mówił: „przecież wszystko było w porządku, dochodziliśmy do porozumienia, zawsze nam się dobrze rozmawiało”. Owszem, z panem wójtem rozmowy przebiegały w spokojnej atmosferze, ale dla mnie nic specjalnego z nich nie wynikało. Jeszcze nie tak dawno, ponad miesiąc temu, spotkałem się z panem wójtem. Rozmawialiśmy o pewnej sprawie, pan wójt poprosił o czas do namysłu. Po tygodniu miał się do mnie odezwać. Do dziś tego nie zrobił.
Wczorajsza rozmowa również okazała się bezowocna?
Pan wójt nie prosił mnie na wszystko, abym pozostał. Ja z kolei, wcale tego nie oczekiwałem. Próbował znaleźć przyczynę i zmierzał do tego, abyśmy zastanowili się nad tym, czy możliwa byłaby dalsza współpraca. Ja jednak już na wstępie zaznaczyłem, że moja decyzja jest ostateczna i przemyślana. Rozstaliśmy się w zgodzie. Wszystko, o czym teraz pani mówię, powiedziałem również wczoraj panu wójtowi.
Wójt nie próbował podjąć rozmowy na temat podniesienia Panu stawki?
Nie. Ja również nie chciałem już podejmować tej kwestii. To już nie ma znaczenia.
Panie doktorze, na pewno Pan słyszał, że wójt nie otrzymał absolutorium. Może zdarzyć się, że po wrześniowym referendum okaże się, że już nie będzie wójtem. Może mając na uwadze dobro pacjentów, warto byłoby poczekać do tego czasu. Może byłoby warto. Jestem już jednak w tym wieku, że cenię sobie nade wszystko spokój, niezbędny do wykonywania mojej pracy. Poza tym, ja ustaliłem już pewne warunki z szefostwem firmy, dla której będę pracował i nie chcę się już z tego wycofywać. Gdybym się wycofał, byłbym niewiarygodny.
Myśli Pan, że znajdą się lekarze, którzy będą chcieli przejąć spadek w postaci jabłonowskich przychodni?
Przyznam się, że rozmawiałem na ten temat z kilkoma lekarzami. Sprawa wygląda tak, że wójt będzie musiał przeprowadzić konkurs na nowego kierownika SZPZOZ. Każdy z lekarzy, z którymi rozmawiałem, zarzeka się, że nie chciałby podjąć się takiego zadania. To nie jest prosty temat.
Czyli we wrześniu zakład zostanie bez dyrektora?
Z dyrektorem nie będzie wielkiego problemu. Nie musi on być nawet lekarzem. Sztuką jest zebrać odpowiedni personel lekarski. Odpowiedni, nie taki, który wpada tylko na godziny. Personel pracujący na pełnym etacie i poświęcający się dla pacjenta.
Myśli pan, że znalezienie dobrego personelu będzie trudniejsze, jeżeli dyrektorem zostanie ktoś spoza świata medycyny?
Tak, pensja dyrektora pochodzi całkowicie ze środków zakładu, nie ma nic wspólnego z budżetem gminy. Ja swoją wypracowywałem sam, pracując na pełnym etacie lekarskim. Nie miałem też wicedyrektora. Finansowanie z NFZ nie jest z gumy.
Dziękuję za rozmowę. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Panu powodzenia i pacjentów.