Zachęcamy do udziału w różowym charytatywno-profilaktycznym biegu, który odbędzie się 9 lutego. Zebrane opłaty startowe trafią na leczenie Violi, matki trojga dzieci chorej na nowotwór piersi.
– Pomóż Violi, naucz się macać cycki, spędź czas zdrowo i różowo. Przyjdź 9 lutego – pobiegnij albo przejdź z kijkami 5 kilometrów z hakiem, pomóż Violi, która od 5 lat codziennie staje na ringu, by walczyć z rakiem piersi, walczyć o swoje zdrowie i życie – zachęca Ania Szlendak.
Bieg wystartuje o godzinie 11.00 sprzed restauracji Zdrówko Legionowo, przy ul. Jagiellońskiej 10 w Legionowie. Udział w nim może wziąć każdy – kobiety, mężczyźni, dzieci i pieski. Opłaty za udział w wydarzeniu wrzucane będą do puszki przed startem. Organizator zaznacza, że należy spełnić jeden warunek, którym jest różowy element stroju i wytyczne obowiązują także panów.
Po biegu Zdrówko Legionowo zaprasza uczestników na pyszną zupkę i gorącą herbatę. Na koniec odbędzie się loteria z nagrodami.
Link do wydarzenia na FB: https://www.facebook.com/events/595583924338289/
Nauka samobadania piersi
– Drogie Kobietki przy okazji profilaktycznie nauczymy się samobadać i macać swoje cycki, by w porę zareagować i zamknąć przed nim drzwi. Drodzy Panowie w ramach rozgrzewki, Wy również zobaczycie, jak sprawdzać i dotykać, by w porę zareagować i stanąć w obronie Waszych Kobiet – mówi Ania Szlendak.
Historia Violi
Mam na imię Viola, jestem mamą trójki dzieci, żoną wspaniałego męża i… pacjentką onkologii, walczącą o życie. Rak wdarł się brutalnie w codzienność naszej rodziny, odebrał mi siły i chce nas na zawsze rozdzielić! Proszę o pomoc, bo jestem pod ścianą – jest już bardzo źle… Mam przerzuty do kości, żebra łamią mi się same… Wciąż jednak walczę, bo mam tyle powodów, by żyć… Trzy z nich to Janek, Antek i Lea… Nie chcę ich skazywać na życie bez mamy!
Od kilku lat los nie rozpieszcza naszej rodziny… 8 lat temu dowiedziałam się, że cierpię na chorobę Leśniewskiego-Crohna. To ciężki, agresywny, przewlekły stan zapalny jelit. Biegunka, gorączka, ostry ból brzucha, spadek wagi… Najpierw myślałam, że to grypa żołądkowa, potem – że stres… Żyłam na pełnych obrotach – praca, dzieci, dom. Diagnoza zwaliła mnie z nóg, nagle codzienność swoją i rodziny musiałam podporządkować chorobie. Poznałam, czym jest bezsilność, strach, cierpienie.
Wydawało mi się, że wyczerpałam już limit tragedii, że nic gorszego od losu mnie nie spotka. 5 lat temu, jak co 2 lata, poszłam na kontrolną mammografię. Jej wynik wskazywał na to, że wszystko jest w porządku. To był luty, było dobrze do jesieni. Wtedy sama wyczułam palcami guz.
Dalsze badania potwierdziły, że mam agresywnego raka piersi.
Strach, płacz, ogromny lęk przed tym, co przyniesie przyszłość… Rak kojarzy się przecież z cierpieniem. Z umieraniem. Gdzieś jednak tliła się nadzieja, że to przecież nie koniec. Lekarze przekonywali mnie wtedy, że dostanę leczenie celowane, że wszystko będzie dobrze. Wierzyłam. Martwiło mnie tylko jedno – nagle wszystko zaczęło mnie boleć. Bolała ręka, obojczyk, biodro. Lekarze wiązali to z chorobą Leśniowskiego-Crohna, nie z nowotworem. Niestety, bóle nie przechodziły, a ja miałam już bardzo złe przeczucia…
Skierowano mnie na dodatkowe badania, które ujawniły przerzuty do kości, wątroby i płuc. Załamałam się, zawalił mi się świat. Chciałam położyć się i poddać, wszystko przestało mieć znaczenie. Nie widziałam żadnego sensu w leczeniu, życie, niczym.
Na szczęście mam obok siebie wspaniałą rodzinę, mojego męża, dzieci… To oni wyrwali mnie z tego otępienia i postawili na nogi. Uświadomili mi dwie prawdy… Że mam dla kogo żyć i że rak to nie wyrok! Poddałam się operacji wycięcia guza. Usunięto mi obie piersi. Zaczęłam chemię. I poznałam, czym jest onkologiczny koszmar… Chemia ma leczyć, ale jednocześnie niszczy. Ja przeszłam przez piekło. Bóle głowy, wymioty, jadłowstręt… Z zaplanowanych 12 cykli chemioterapii przeszłam tylko 6, ze względu na wyniki – miałam tak zaawansowana anemię. Przez rok po chemii praktycznie leżałam w łóżku, tak opadłam z sił. Mama, która gotowała obiady, odbierała dzieci ze szkoły, której wszędzie było pełno – zniknęła wtedy. Zabrała ją choroba…
Rok po chemii guz odrósł w bliźnie. Tej, która została po usunięciu piersi… Miał 9 centymetrów. Odkryto przerzuty. Koszmar powrócił…
Ciężko streścić te miesiące bez siły, dni w szpitalu, daleko od dzieci, te chwile rozpaczy, gdy patrzy się na twarz lekarza, szukając w nim posłańca dobrych wiadomości, ale ich nie ma. Mam wznowę. Czwartą już. Mój organizm odrzucił chemioterapię. Lekarze nie mogą mi już zaproponować nic więcej. Moje możliwości leczenia w ramach NFZ się skończyły. Wiem jednak, że są też inne sposoby leczenia w przypadkach takich, jak mój. Leczenie wspomagające i suplementacja to jedyne, co mi pomaga. Najlepsze efekty dają wlewy witaminowe. Mąż już kilka razy wiózł mnie w trybie pilnym, gdy byłam tak słaba, że nie mogłam ustać na nogach… Wychodziłam z kliniki o własnych siłach.
Kwota, którą widzisz na zielonym pasku, to cena za moje życie… Za kolejne dni, w których mogę po prostu budzić się, być mamą…! Proszę o pomoc, bo to jedyne, co mi zostało. Proszę, wesprzyj mnie w mojej walce i podaruj mi tak potrzebną mi nadzieję. Cierpię, ale cieszę się każdym dniem. Każdą chwilą, spędzona z moją kochaną rodziną. Niczego innego nie pragnę niż tego, by tych chwil było jak najwięcej.
https://www.siepomaga.pl/viola?fbclid=IwAR1wUjVElG1s-GOICI6MSwu1MsAEiG5rPxuNbbYQYdPS6KHeqZ7ZosjktCg
https://www.siepomaga.pl/viola?fbclid=IwAR0a-Di8NeUCK66FASAFAVm1e-8N1lGDjtQwlwnU3Y0nHgkA_s-ysL69M0Y
Do zobaczenia.