O Hubercie Szczepanie Krzemińskim i jego pasji pisaliśmy na łamach Gazety Powiatowej w kwietniu bieżącego roku. 31 lipca wrócił z dalekiej podróży do Legionowa i opowiedział jak spełnił swoje marzenia. Chętnie podzielił się wspomnieniami o przygodach z ostatniego miesiąca, o trudnościach i walce ze swoim organizmem.
Kiedy pan wrócił z wyprawy?
Z Polski wyjechałem 4 lipca. Wróciłem 31 lipca. Zanim tak naprawdę wyruszyłem w góry, spędziłem 2 noce w Biszkeku. Ten czas poświęciłem na załatwianie różnych pozwoleń, sprawdzanie ekwipunku, czyli przyziemnymi sprawami, bez których jednak nic by się nie udało.
Kto wraz z panem zdobywał Pik Lenina?
Uczestnicy wyprawy pochodzą z całej Polski. Były osoby z Turka, z Bielsko Białej, z Ostrowa Wielkopolskiego i Łodzi. Znali się jedynie przez kontakty internetowe. Osobiście spotkaliśmy się na miejscu, w campie pierwszym, w miejscu wypadowym na Ługowej Polanie. Niektórzy z nas przyjechali już wcześniej. Ja wraz z kolegą aklimatyzowaliśmy się, kiedy inni do nas dołączyli. Cała grupa to Agnieszka Aleksandra Wieczorek, Michał Romik, Dominik Kochański, Kasia Krajewska, Przemysław Włodek, Rafał Paleczny, Rafał Małecki, Ireneusz Brodziak, Szymon Rak, Jacek Kocemba i Robert Mucha. Razem 12 osób.
Czy to, że wcześniej nie znaliście się osobiście, nie miało wpływu na atmosferę panującą w grupie?
W czasie wyprawy było oczywiście trochę konfliktów. Cały czas się docieraliśmy. To kwestia organizacji. Wróciliśmy cali, zdrowi, i żywi. Ekstremalne warunki są próbą dla charakterów.
Jak wyglądało podejście pod szczyt?
W dniu przyjazdu grupa podzieliła się na 4 podgrupy. Każda z nich działała osobno. Ja już dzień wcześniej aklimatyzowałem się do warunków panujących w górach. W praktyce oznacza to wchodzenie do położonego wyżej obozu, sen i zejście nazajutrz do niższego obozu. W ten sposób przygotowujemy swoje organizmy do ciśnienia i wysiłku. Jedna z grup była wolniejsza niż pozostali. Nazwaliśmy ją medyczną ze względu na rekonwalescentów, którzy w niej byli. Pozostali podzieleni byli pod względem sprawności i zaawansowania w aklimatyzacji, które rozpoczęły się 8 lipca.
Kto pierwszy zdobył szczyt?
Tak się zdarzyło, że sama Agnieszka pierwsza stanęła na Piku Lenina. Szczęśliwie trafiła na okno pogodowe i wykorzystała te kilka godzin. Okno pogodowe to okres, w którym obserwujemy dobre warunki pogodowe. Zwykle pozwala na krótkie skoki. Trwa na przykład od godziny 10 do 16. Czasem czeka się bardzo długo na takie warunki, które pozwalają na wspinaczkę. W taki czas korzysta się z okazji, by przeć w górę. Kiedy pogoda się psuje, zawsze trzeba myśleć o bezpieczeństwie uczestników wyprawy. Ja zaatakowałem szczyt z obozu czwartego. Poszliśmy na obóz na 6400 m n.p.m. i z niego przedostaliśmy się dalej.
Jakie warunki panują na 7 tysiącach?
Każda grupa dotarła tam innego dnia. Na Piku Leniana spędziłem może z 20 – 30 minut. Potem schodziłem szybko na dół. Były złe warunki pogodowe. Strasznie wiało. Temperatura wynosiła około 5°C. Przy tak nieznośnym wietrze temperatura odczuwalna bardzo niska.
Czy zatem flaga Legionowa załopotała w górach Pamiru?
Niestety nie, KZB nie dostarczył na czas flagi. Jednak na szczycie 25 lipca o godzinie 16.32 doniosłem herb Legionowa, czego dowodem jest zdjęcie.
Czy rzeczywistość podczas takiej wyprawy bardzo odbiega od wcześniejszych wyobrażeń?
Spodziewałem się trudnych warunków. Góry Pamiru nie są łatwym przeciwnikiem. Wejścia odbierały siły. Przez ciśnienie odczuwałem duże bóle głowy. Nawet garść środków przeciwbólowych nie przynosiła ulgi. Ciśnienie, wiatr, temperatura oraz kilogramy bagażu robią swoje. Pierwsze wejście jest trudne, bowiem trzeba wnieść namioty i bagaże, by postawić obóz. Na plecach wniosłem 17 kg. Za drugim razem ponad 10 kg. Było lżej, ale dawało się we znaki zmęczenie z poprzedniego dnia.
Jak wyglądał rozkład dnia?
Wychodziliśmy o 6 rano. Około 14 byliśmy na miejscu, zjedliśmy coś i nocowaliśmy. A nazajutrz powrót i schodzenie w dół.
Jak szybko się schodzi?
To jest zależne od wielu czynników. Z pierwszego do drugiego obozu schodziłem 2 godziny, ktoś inny około 5,5 h. Ostatnim razem zabrałem ze sobą śmieci, czyli dodatkowe 8 kg, namiot i wszystkie bagaże. W ten dzień schodziłem 4 godziny.
Jakie trudności napotkał pan w górach?
Podczas ostatniego zejścia zabrakło mi wody. Spotkałem życzliwe osoby, które wchodziły na szczyt i poczęstowały mnie swoimi zapasami. To gest, którego się nie zapomina. Najbardziej doskwierało mi słońce. Godzina przebywania na słońcu powoduje oparzenie słoneczne. Nie ma możliwości pójścia bez kremu z mocnym filtrem minimum 50. Kiedy zapomniałem posmarować szyi, wieczór był trudny do wytrzymania ze względu na ból. Chwila zapomnienia wystarczy, by potem leczyć się przez kilka dni.
Czy były jakieś problemy ze zdrowiem lub wypadki podczas wyprawy?
Na szczęście nie. Widziałem jednak, że ktoś sprowadzał kobietę ze ślepotą. Miała za słaby filtr w okularach. Oparzyła sobie oczy. Grupa sprowadziła ją do obozu, gdzie opatrzyli ją medycy. Niektórzy nawet mocnym filtrze w okularach odczuwają dyskomfort. Jak się okazuje, ważne jest przygotowanie do wyprawy. W górach wysokich ryzykuje się życiem. Warto sprawdzić czy sprzęt jest sprawdzony, by nie było takich niespodzianek.
Co oprócz zdobycia szczytu sprawiło panu najwięcej radości?
Dziękuję Ali i Piotrkowi z Piły, którzy podarowali mi swoje jedzenie. Po miesiącu jedzenia tych samych produktów, każda odmiana to prawdziwa radość. Na śniadanie jedliśmy produkty dla dzieci i już wiem, dlaczego bobasy tak szybko rosną, by zmienić dietę. Jak to się je te przeciery drugi tydzień, to jest ciężko – nazwę to delikatnie (śmiech). Podczas odpoczynku, od godziny 10 do 16 nie wychodziłem z messy. Pochłaniałem ryż z sosem, z mięsem, zupki chińskie, kisiele, wszystko po to by się zregenerować. Znajomi się śmiali, że mam ten syndrom Kukuczka i podczas odpoczynku robię się dwa razy większy. Ucieszyła mnie też życzliwość ludzi. Takim przykładem może być ofiarowanie noclegu, podczas powrotu przez nieznajomego towarzysza podróży.
Jakie refleksje zostały po tej wyprawie?
Prawdę mówiąc dopiero, co wysiadłem z samolotu. Trudno mi przyzwyczaić się do Legionowa. Tu jest jakoś płasko (śmiech). Podróż wiele mnie nauczyła o partnerstwie i o życiu w górach wysokich. Tu najdrobniejszy szczegół ma wyjątkowe znaczenie. Czy to jest umycie zębów, czy dopilnowanie posiłku, zabranie kremu z filtrem – wszystko ma swoje konsekwencje.
Jakie ma pan następne plany?
Zimą chciałbym uderzyć na Elbrus 5642 m n.p.m. najwyższy szczyt Kaukazu, a w przyszłym sezonie letnim na Chan Tegri 6995 m n.p.m. i Pik Pobiedy 7439 m n.p.m. Przygody zachęciły mnie do dalszych poczynań. Po cichu liczę na sponsorów, którzy mi w tym pomogą. Te góry są trudniejsze, będę poszukiwał dobrych partnerów. Podziękuję prezydentowi Legionowa za honorowy patronat, Hufcowi ZHP Legionowo i amerykańskiej fundacji 1% for the Planet oraz moim sponsorom, dzięki którym ta wyprawa doszła do skutku, GMP-INFO oraz Klubowi Wysokogórskiemu Warszawa.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji następnych marzeń. Iwona Wymazał
fot. udostępnione przez Hubarta Szczepana