Jan Zumis. O prawdzie, Szymborskiej, Chazanie i Legionowie

Jan-Zumis

Jan Zumis (fot. GP/am)

Fascynujące jest poznać człowieka z duszą, żyjącego pełną piersią, z zasadami. Człowieka, który pragnie prawdy i nie szuka namiastek życia. Prawdziwe dostarcza tyle wrażeń, że nie ma już miejsca na to, co nie jest wartościowe.

Mamy zaszczyt przedstawić państwu mieszkańca Legionowa, poetę, poliglotę, podróżnika i miłośnika życia – Jana Zumisa.

Panie Janie jak długo mieszka Pan w Legionowie?
W Legionowie od bardzo dawna. Dokładnie od 1976 r.
Wcześniej mieszkał Pan w Świdrze pod Warszawą i w Szczecinie. Co Pana tutaj sprowadziło?
Działka obok naszego domu była własnością mojego wujka Krzewińskiego– brata mamy. Jego syn, Bronek napisał do nas, że jest dom do sprzedania. Należał on do znajomych mamy. Za pośrednictwem Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, w ramach działalności pracowniczej, załatwiane były działki dla osób pracujących dla Hrabiego Potockiego. Jeszcze do tej pory pół jezdni należy do nas.

Czy lubi Pan Legionowo?
Staram się pokochać tak jak Świder. Nie jest to takie proste, bo to ze Świdrem wiążą się najlepsze wspomnienia – pierwsza sympatia w szkole podstawowej. Nazywała się Alicja Laskowska i nie jest to tajemnica, bo wspominałem o niej w wierszu „Rapsodia Świderska”. Jak wyjechałem do Szczecina, to szukałem jej na liście uniwersyteckiej. Zdała na matematykę, ale jakoś się nie skontaktowaliśmy. Zresztą ona nie bardzo wiedziała, że ja coś do niej czuję. Były to „szczeniackie podchody”. Poszliśmy kiedyś nad rzekę z koleżankami, a ja zawiesiłem jej sandały wysoko na drzewie. No i… Trochę się złościła (śmiejemy się). Pamiętam ją do dzisiaj…

Długo Pan już tutaj mieszka i naprawdę nie udało się temu miejscu zaskarbić Pana uczuć, jak Świder?
Ale jak? Staram się być dobrym mężem, ale chyba Pani rozumie, takie szczenięce uczucia zdarzają się tylko raz. Mieszkałem też pięć lat w Australii i w Chinach. Były również wyjazdy do innych krajów. Wszędzie było podobnie.

„Nic dwa razy się nie zdarza” można powiedzieć za Szymborską.
Tak. W Australii 5 lat minęło jak z bicza strzelił. Pojechaliśmy na rok, dwa. Potem się okazało, że musieliśmy zostać dłużej. Zarabiało się grosze. Przed podwyżką ropy naftowej, która nastąpiła na początku lat sześćdziesiątych, można było dostać 60 dolarów tygodniowo za pracę subiekta. Potem zostałem managerem i było trochę więcej, jednak mimo wszystko zaoszczędzało się 20 dolarów. Australijczycy specjalizowali się w bydle stepowym. Żona raz gotowała dzień i noc i nadal mięso było twarde. Kangurów nie jedliśmy (śmiech). Byliśmy kiedyś w sklepie i żona mówi – o, tu się mówi po polsku. Usłyszeliśmy odpowiedź – ja mówię po polsku, ale nie jestem Polką.

Bo to wstyd?
Nie wiem… A rodaków mamy wspaniałych. Nie trzeba szukać daleko. Mój kolega dr Wojciech Stańczak z Józefowa koło Otwocka zrobił pierwsze nowoczesne tłumaczenie Kochanowskiego. Widzi Pani jakich mamy mądrych Polaków. Cała Polska szlachecka mówiła po łacinie. A teraz wszyscy plują na nasz kraj. Mówią, że to głupole i brudasy.

Co by Pan zmienił w Legionowie?
Uważam, że trzeba być lepiej zorientowanym, żeby stawiać takie postulaty. Szpital, to chyba hasło wyborcze od kilku lat. Nie jestem pewien, czy jest on rzeczywiście potrzebny. Jeśli byłby to szpital na takim poziomie jak w Wieliszewie – to tak. Na pewno chciałbym zmienić coś w ofercie kulturalnej, bo życie kulturalne w Legionowie jest raczej ubogie. Skupia się ono w rejonie ratusza. Choć dziwnym trafem, choć wcale się tam nie pcham, to jeszcze się nie dopchałem. Mam za to występy dwa razy w roku w Warszawie. Bardzo ciekawe rzeczy pod względem kulturalnym dzieją się w lokalnych kościołach np. koncerty na bardzo wysokim poziomie. Nie można jednak zbyt dużo wymagać, bo wciąż jesteśmy sypialnią stolicy.

Władze miasta zmierzają do tego, aby zmienić takie postrzeganie?
Bardzo chętnie, ale na razie dużo nam brakuje.

Miał Pan swój wieczór autorski w Jabłonnie i w Chotomowie, jak pan to wspomina?
Bardzo dobrze. Moje wiersze recytował Przemysław Piwowar. Jeden z organizatorów powiedział, że był to jeden z najlepszych wieczorów poetyckich, pojawiły się także bardzo pozytywne recenzje w prasie lokalnej. Było to bardzo miłe

Czy czuje się Pan doceniony?
Nawet o tym nie marzę, ale niech sobie Pani wyobrazi, że inni poeci piszą o mnie wiersze. To wspaniałe.

Nie chciałby Pan wystąpić również w Legionowie?
Oczywiście, że chciałbym. Byłem w Bibliotece w Legionowie, zaprezentowałem się, Pani coś zapisała i ostatecznie nic z tego nie wynikło. Byłem kiedyś u pana Durki, który pracował w MOK-u, zanim jeszcze został posłem. Nota bene chętnie posłuchałbym jego wystąpień w sejmie. Spisał moje książki i na tym się skończyło. Potem odwiedziłem też jego następcę.

Mimo to jest Pan otwarty na tego rodzaju propozycje?
Tak, ale nie chciałbym pchać się na siłę.

Teraz mamy takie czasy, że bez przepychania się łokciami jest bardzo trudno.
Ja tak nie potrafię. Jestem związany z grupą twórców i krytyków skupionych wokół Centrum Promocji Kultury Dzielnicy Praga Płd. w Warszawie na ul. Podskarbińskiej. Tam mogę się zaprezentować 1-2 razy w roku. Pani Szymborska, jak jeszcze nie była laureatką, opowiadała, że gdy miała 10-15 osób na spotkaniu autorskim, to się cieszyła. Kiedy chciałem kupić jej wiersze, zanim stała się sławna, to nigdzie ich nie było.

Lubi Pan jej poezję?
Doceniam jej warsztat, ale nie mogę się zgodzić z jej ideologią. Wynika z niej, że znaleźliśmy się tutaj przypadkowo.

Pan tak nie uważa?
Nawet jeśli tak jest, to zostaliśmy powołani do tego, żeby ten świat zmieniać i czynić sobie poddanym. Ostatnio ideologia kreacjonistyczna rozwija się w Ameryce. U nas na razie nic o tym nie słychać. Tak więc nawet w czasach powszechnej laicyzacji powstała nauka, która udowadnia, że świat został stworzony, a nie powstał w wyniku wielkiego wybuchu. Trzeba myśleć logicznie. Nawet jeśli miał miejsce wybuch, to ktoś musiał go spowodować. Materia nie powstała z niczego.

„Nakarm – nigdy do syta- chlebem prawdy, nie wahaj się oddać ostatnią kromkę”. To fragment Pana wiersza. Czy myśli Pan, że ludzie w dzisiejszych czasach są głodni prawdy. Ja widzę, że teraz prawda jest niewygodna, że niektórzy zwyczajnie nie mają na nią czasu.
Filozofowie o niej rozważali, chociażby stwierdzając „wiem, że nic nie wiem”. Ciągle się do tej prawdy powraca, bo człowiek bez niej jest nieludzki. Teraz kształtuje się masę ludzką pod market. Wartości odchodzą na bok. Weźmy na przykład kwestię AIDS w Afryce. Tylko te kraje, które weszły na drogę tradycji plemiennych, a tym samym powrót do dziewictwa, uzyskały sukcesy w walce z tą chorobą. Bez prawdy, ludzie są biedni. Tego „ciągu” na nią, powinno zasmakować się w szkole. Człowiek jest obecnie tak skołowany, że ma problem z odróżnieniem prawdy od kłamstwa. Mam znajomych, którzy bardzo często przystępują do Komunii Świętej, a jednocześnie odnośnie aborcji mówią – kobiety lepiej wiedzą.

„Bo prawda cząstkowa, kłamstwem całkowitym” jak Pan napisał.
(Śmieje się) Tak. Niebezpieczne jest też ścisłe stosowanie do zasad. Przykładem może być osadzenie osoby niespełna rozumu w więzieniu, za kradzież batonika. Nie tędy droga. Inny przykład to to, co się dzieje wokół prof. Chazana. Jest to człowiek kryształowy. Zarzucają mu, że kiedyś dokonywał aborcji. Jednak zawrócił z tej drogi, bo dotarł do prawdy. Prawda jest jedna.

Zawsze byli ludzie pogubieni
Tak, ale w ostatnim czasie się to nasila. Wartości to podstawa. Weźmy na przykład flagę Unii Europejskiej. Na niej 12 gwiazd.
„Księżyc pod jej stopami a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” – symbol Matki Bożej?
Tak. Z księżyca trzeba było zrezygnować, bo to kojarzyło się z Arabami. Unię zakładali katolicy, którzy codziennie odmawiali różaniec i każdego dnia brali Komunię Świętą. Nie chcę przez to powiedzieć, że Unia to musi być Watykan.

Mówi Pan, że ostatni tom Pana poezji jest najpoważniejszy. Dlaczego?
Dopiero teraz, pod koniec życia zaczynam rozumieć niektóre sprawy.

Co nas czeka w przygotowywanym przez Pana tomie? Czytałam Epitafium przyjaźni o Premierze Mazowieckim. Będzie politycznie?
Nie. Będzie przede wszystkim lirycznie. Chociażby „Splendor lata” jest bardzo liryczny. Ten tomik jest już prawie skończony. Poza tym moja „Antologia współczesnej poezji greckiej” już leży w wydawnictwie.

Czy zajmuje się Pan czymś, oprócz pisania?
Uczę studentów z najbliższej okolicy, zazwyczaj języków obcych. Daje mi to dużo satysfakcji, kiedy później dobrze sobie radzą. Przygotowywałem wielu „lokalnych celebrytów” do ważnych egzaminów.

Zna pan razem z łaciną i greką osiem języków. Skąd taki głód wiedzy językowej?
To chyba imperatyw wewnętrzny. Poza tym szkoła zachęcała. Mieliśmy np. bardzo ciekawą geografię, to zaprocentowało w kierunku ciekawości świata. Zaczęło się też od tego, że moja mama była kierowniczką świetlicy w Warszawie. Włączała różne płyty obcojęzyczne, a ja zastanawiałem się co oni śpiewają. W szkole, przed maturą zakochałem się w języku portugalskim. Na lektorat chodziło pięć osób. To był pierwszy lektorat języka portugalskiego po wojnie. Jeśli chodzi o Włoski, to współpracowałem z Fiatem i jeździłem do biura w Turynie i tam szlifowałem swoje umiejętności. Kiedyś, żeby być handlowcem, trzeba było znać dwa języki i mieć zdane egzaminy w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. Udało mi się zdać angielski i portugalski, jeden z nich na piątkę. Rosyjski też jest mi bardzo bliski.

Napisał Pan wiersz o Caravaggio, lubi pan tego malarza?
Bardzo. Jest wspaniały.

Co Pan lubi w jego malarstwie?
Jego operowanie światłem i cieniem.

To dlatego ostatni Pana tomik nosi nazwę „Światłocienie”.Czy artysta musi być więźniem własnych emocji, niezrozumiałym awanturnikiem?
Caravaggio podpadł mi ze względu na swoją biografię. Cenię go za to, że maluje rzeczywistość.

Pan jest artystą a mimo to prowadzi ustabilizowane życie. Zdjęcie wnuków, w kuchni żona i piękne zapachy…
Żona zbiera przepisy z całego świata. Dzisiaj u nas w domu Azja – będzie ryż po hindusku. Nasza kultura polega na tym, że się asymiluje to co najlepsze. Zamierzamy Panią poczęstować…

Serdecznie dziękuję za gościnę w prawdziwie polskim stylu, choć z nutą orientu. Smak ryżu po hindusku, bakłażanów po ormiańsku a przede wszystkim wspaniała uczta dla ducha, na długo zapadną w mojej pamięci – z wyrazami wdzięczności – autorka – Agnieszka Mosakowska.

Etykiety

Podziel się tą informacją ze znajomymi

Facebook
Google+

komentarze: 4

  1. a propo’s „prawdy” …jest jak d.pa ,każdy ma swoją -a propo’s „kryształu” …jest twardy i kruchy jak twardy ale jednocześnie kruchy jest Chazana w stawianiu swojego wątpliwego zbawienia nad dobro pacjentek…i kruche są podstawy pewności,że będzie za krzywdy innych zbawiony…

  2. „Nauka kreacjonistyczna”. Ręce opadają. Uwielbiam, gdy „fachowcy” wygadują takie brednie.

    • Creatio ex nihilo…ciekawe kto w sporze o „klauzulę sumienia ” ma rację i kto wygaduje brednie sprzeczne z nauką i rozumem…czy ci którzy wywodzą „coś z niczego” i bez jakiejkolwiek podstawy empirycznej…i jeszcze usiłują – czasami „ogniem i mieczem” – narzucić swoje poglądy innym ?…stąd blisko do Państwa Islamskiego…bo wyznaniowe już mamy…

  3. Cóż można powiedzieć o tym wywiadzie… człowiek pełen religijnych frazesów, który mówi o prawdzie, a sam się z nią w kilku miejscach mija.
    – „Ostatnio ideologia kreacjonistyczna rozwija się w Ameryce. (…)Tak więc nawet w czasach powszechnej laicyzacji powstała nauka, która udowadnia, że świat został stworzony, a nie powstał w wyniku wielkiego wybuchu.”… nazywanie pewnej religijnej wizji nauką jest totalnym nadużyciem. Kreacjonizm jest ideologią wyznawaną jedynie przez religijnych fanatyków, którzy odrzucają prawdy udowodnione naukowo (darwinizm i geologia). Wg. p. Jana za naukę można uznać ideologie: eugenikę, faszyzm, marksizm, flower-power, rasta, etc.
    – „Weźmy na przykład kwestię AIDS w Afryce. Tylko te kraje, które weszły na drogę tradycji plemiennych, a tym samym powrót do dziewictwa, uzyskały sukcesy w walce z tą chorobą.” – gówno prawda, efekty są jedynie tam, gdzie rozwija się medycyna zachodnia, a nie szamaństwo i religijne zabobony. Tam gdzie góruje plemienna religijność AIDS przybiera na sile,
    – „Weźmy na przykład flagę Unii Europejskiej. Na niej 12 gwiazd. „Księżyc pod jej stopami a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” – symbol Matki Bożej? Tak. Z księżyca trzeba było zrezygnować, bo to kojarzyło się z Arabami. Unię zakładali katolicy, którzy codziennie odmawiali różaniec i każdego dnia brali Komunię Świętą.” – gówno prawda. Flaga Unii Europejskiej została przez nią przyjęta w połowie lat osiemdziesiątych. Unia postanowiła przyjąć bez zmian flagę Rady Europy, która została wybrana przez przedstawicieli 14 państw w 1955 roku. Wśród Państw przyjmujących w 1955 flagę Rady była Turacja… kraj, któremu jednak odrobinę daleko do chrześcijańskiego postrzegania świata. Autor flagi zaproponował zresztą pierwotny projekt, który zawierał 15, a nie 12 gwiazd (pentagramów). Dopiero w czasie obróbki przez profesjonalistę liczba gwiazd zmalała… bo łatwiej było symetrycznie rozmieścić 12 gwiazd na okręgu (tutaj inspiracją była zegar z 12 godzinami). Nie jest jednak tajemnica, że autor pierwotnej koncepcji inspirował się tzw. cudownym medalikiem, ale tak jak pisałem jego inspiracja polegała na dołożeniu 3 gwiazd o 12 z medalika. W każdym razie ewentualne religijne inspiracje były jedynie istotne dla autora. Nikt z decydentów nie zwracał na nie żadnej uwagi (przypominam, że jednym z decydentów była Turcja).

Dodaj komentarz