Nowy dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej Tomasz Talarski nie zamierza tolerować faktu, że zbiory biblioteczne są przetrzymywane w domach mieszkańców. Aż 2321 czytelników nie oddaje książek w terminie.
Wzorem innych bibliotek w Polsce, które wprowadziły opłaty pieniężne, także w Legionowie, za każdy dzień zwłoki w oddaniu książki trzeba będzie zapłacić.
Na poważnie
– Użytkownicy Biblioteki mogą wypożyczyć łącznie do 5 pozycji książek i/lub zbiorów specjalnych w tym do 2 tytułów lektur szkolnych na okres 31 dni – czytamy w „Regulaminie korzystania ze zbiorów i usług bibliotecznych Miejskiej Biblioteki Publicznej w Legionowie”. Czytelnicy będą musieli potraktować ten zapis bardzo poważnie, jeśli chcą uniknąć konsekwencji finansowych. Wprowadzona opłata wyniesie 20 groszy za jeden dzień zwłoki, co w skali miesiąca daje kwotę 6 zł. Są również pozycje, których przetrzymanie będzie kosztować dużo więcej – nawet 1 zł za dobę. By egzekwować należności, zawarto już w tej sprawie porozumienie z firmą windykacyjną.
Dlaczego?
Według danych biblioteki spośród 6000 osób korzystających z jej usług, aż 2321 nie oddaje książek w terminie. Łącznie 5445 książek oraz audiobooków i filmów z Miejskiej Biblioteki Publicznej znajduje się w domach legionowian. – Jest to duży problem dla biblioteki, ponieważ część zbiorów jest w rękach czytelników. Uniemożliwia to ich wypożyczanie. To są wieloletnie zaległości. Mam nadzieję, że te opłaty będą wystarczającą mobilizacją dla tych osób – wyjaśnia dyrektor Talarski.
Spokojnie
Choć zapis w regulaminie już jest, wszyscy, którzy zalegają z oddaniem książek, mogą uniknąć kary. Do kwietnia nie będą one jeszcze naliczane. Po tym terminie każdy zapominalski powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Póki co wysyłane są zawiadomienia pocztą elektroniczną do wszystkich, którzy mają zaległości w tym zakresie. Ci, którzy nie podali swojego adresu mailowego, zostaną powiadomieni w inny sposób. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że zgodnie z regulaminem bibliotekarz może przedłużyć termin zwrotu. Należy jednak podjąć działania w tym kierunku zanim upłynie czas, w którym książka powinna być zwrócona.
Ten system się sprawdza
Postanowiliśmy sprawdzić, jakie efekty przyniosło wprowadzenie opłat w innych bibliotekach w Polsce. Podobny system od kilki funkcjonuje np. w Gdyni. Teresa Arendt kierownik działu instrukcyjno-metodycznego Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdyni jest bardzo zadowolona z jego efektów. – Czytelnicy zaczęli szanować bibliotekę i zobowiązania wobec niej. Kiedy wprowadzaliśmy opłaty buntowali się i czuli się pokrzywdzeni. Panie bibliotekarki miały czasem nieprzyjemności z tego powodu, zwłaszcza jeśli konieczna do uregulowania kwota była duża. W efekcie jednak osób przetrzymujących książki jest mniej i są to zdecydowanie krótsze okresy. Nie zmniejszyła się też liczba czytelników, choć wybory dokonywane są zazwyczaj z większą odpowiedzialnością, co wiąże się z wypożyczaniem nieco mniejszej liczby książek – mówi Teresa Arendt.
Warto wyjść naprzeciw
Kierownik Arendt zwraca uwagę na to, że wprowadzenie opłat, to przykra konieczność dla tych placówek. – Celem biblioteki nie jest zarabianie na przetrzymywaniu książek. Robimy wszystko, aby nikt nie musiał płacić. Powiadamiamy pocztą elektroniczną czytelników, kiedy zbliża się termin oddania książki. Natomiast osoby starsze nie korzystające z internetu, dostają przy wypożyczaniu karteczki z terminem zwrotu książki – tłumaczy.
Tymczasem w Miejskiej Bibliotece Publicznej obowiązuje jeszcze inna opłata, tym razem tylko dla pracowników. Za zwracanie się do dyrektora Tomasza Talarskiego per „panie dyrektorze”, świnka skarbonka zyskuje 5 zł.