Z 36-letnim Michałem Margisem ze stowarzyszenia Nasze Legionowo (NL) rozmawiam o jego pomysłach na osiedle Piaski oraz o jego radościach, smutkach i nadziejach związanych z jego startem po mandat radnego w zbliżających się wyborach uzupełniających w piątym okręgu wyborczym.
Magdalena Siebierska: Zanim Pan się oficjalnie „ujawnił”, dość długo lawirował Pan w kontekście swojej kandydatury na radnego. Ani nie potwierdzał Pan takowych informacji hulających w sieci, ani też stanowczo Pan im nie zaprzeczał. Nie boi się Pan, że przez tę swą „tajemniczość” już na wstępie mógł Pan utracić wiarygodność wśród tych legionowian, którzy 3 grudnia br. chcą pójść do urn wyborczych?
Michał Margis: Kiedy na Facebooku zaczęto pisać, że będę startował w wyborach uzupełniających na Piaskach, nie przyznawałem się do tego wprost, głównie, dlatego że nie chciałem przedwcześnie i – zapewne też nie do końca zgodnie z prawem – zaczynać kampanii wyborczej. Zresztą, to tak do końca wówczas nie było przesądzone. Na kandydata na miejskiego radnego z tego okręgu wyborczego pod uwagę brana była jeszcze jedna osoba – przychylna działaniom naszego stowarzyszenia.
Zanim oficjalnie ogłosił Pan, że kandyduje w wyborach uzupełniających na Piaskach, w mediach społecznościowych spadła na Pana fala hejtu. Jak Pan sobie z tym radzi?
Bardzo dobrze. Wszyscy myślą, że mnie zdenerwują, zniszczą. I tu się zdziwią. Mam poobcinane końcówki nerwowe. Jedyną osobą, która wie, jak mnie wyprowadzić z równowagi, jest chyba tylko moja żona. Mogę zdradzić, że wybory, które dopiero za kilka tygodni się odbędą i zanim ja sam wiążąco zdecydowałem się w nich wystartować, już zdążyły się odbić męczącą czkawką na mojej najbliższej rodzinie. Moje dzieci uczą się w podstawówce na Piaskach. Rodzice ich kolegów i koleżanek z klas rozmawiają o mojej kandydaturze na legionowskiego radnego w domach, a ich pociechy to słyszą i powtarzają w szkole. Najpierw gadali pozytywnie, że angażuję się w różne działania wspierające rozwój tej placówki, dzisiaj zaś mówią o mnie nieco inaczej – „mało mu jeszcze”, „pcha się do polityki”. Syn ostatnio zapytał się mnie – „Tato! Startujesz, czy nie startujesz w tych wyborach? Wszyscy w szkole śmieją się ze mnie, że będę synem radnego…” Z drugiej strony, dobrzy znajomi radzą mi – Michał zostaw tego „watcha” (przyp. Red.: Legionowo Watch – nazwa fanpage na facebooku) i przestań z nim pisać. Gdyby jednak mnie wprost nie obrażał, to na pewno bym się z nim nie komunikował i nie interweniował. Najbardziej boli mnie to, że osoby niemające pojęcia o moim życiu zarzucają mi, że dorobiłem się na czyimś, albo jak nazywają mnie „kłamczuszkiem”. Denerwujące jest również to, jak internauci mówią, że dopiero teraz zacząłem gotować „wyborczą grochówkę”. Przecież w lokalnej gastronomii działam nie od dziś, tylko od kilku dobrych lat serwuję swoje posiłki na niemal wszystkich imprezach organizowanych przez miasto. W latach ubiegłych moja firma obecna przecież była prawie na każdym pikniku miejskim. Dlaczego teraz nikt tego nam nie wypomina? Zresztą, w swoim życiu miałem tyle ciężkich kłód pod nogami, że dzisiaj już nic i nikt chyba nie jest w stanie mnie ani zaskoczyć, ani tym bardziej złamać.
Jakie kłody pod nogi rzucił Panu los?
Pół Legionowa je zna. Wraz z rodzeństwem uczyłem się w podstawówce na Piaskach. Z racji tego, że wychowywała nas babcia, w szkole mówiono o nas, że jesteśmy rodziną patologiczną. Jak byliśmy mali – ja, moja siostra bliźniaczka Iwona i mój starszy brat Marcin – rodzice, którzy byli alkoholikami porzucili nas pod drzwiami naszych dziadków i to właśnie dziadkowie nas wychowywali. To, że nie trafiliśmy na ulicę, zawdzięczamy Bogu. Gdyby matka nas wtedy nie porzuciła, myślę, że właśnie tak byśmy skończyli. Gdybym wtedy został przy matce, dzisiaj stałbym pod sklepem i pił alpagi. U dziadków było nam zdecydowanie lepiej. Choć łatwo wcale nie było. Dziadek bardzo szybko zmarł i tak naprawdę wychowywała nas tylko nasza schorowana, ale za to bardzo charyzmatyczna babcia. Potem okazało się, że mamy jeszcze jedną siostrę – Karolinę. Odnaleźliśmy ją w Jabłonnie, kiedy wreszcie udało nam się dotrzeć do naszej biologicznej matki. Oczywiście, kiedy nastał ten odpowiedni prawny moment, zaopiekowaliśmy się również i Karoliną. Babcia, która bardzo kochała swoją córkę, a naszą biologiczną matkę Bożenę, bardzo wierzyła w to, że z czasem ona zmądrzeje i wróci po nas. Dlatego też, nigdy nie zdecydowała się na pozbawienie jej praw rodzicielskich do nas, tylko ona sama stała się dla nas rodziną zastępczą. Wiązały się z tym i niższe wpływy finansowe. Nie ukrywam, że żyliśmy w biedzie. Dom, w którym mieszkaliśmy na Grudziach liczył co najwyżej 30 m². Nie było w nim ani bieżącej wody, ani tym bardziej łazienki. Panowała u nas taka bieda, że jak sobie przypomnę… stało u nas takie wiadro z wodą, w której się moczyło chleb i posypywało się go cukrem. Bo wtedy nawet masło było dla nas za drogie.
Wspomniał Pan, że jednak szukał Pan swojej biologicznej matki i po kilku latach w końcu ją Pan odnalazł. Czy utrzymujecie kontakty?
Pochowałem matkę w zeszłym roku. Szukałem jej, bo chciałem poznać swoje korzenie. Przy okazji jej odnalezienia dowiedziałem się, że oprócz długów do spłacenia mam też i młodszą siostrę. Jak osiągnąłem pełnoletność, stałem się dla niej rodziną zastępczą. Myślę, że dzięki temu Karolina wyrosła na ludzi i udało jej się stworzyć swoją własną normalną rodzinę. Matkę odnalazłem jeszcze wtedy, kiedy nasza babcia żyła. Babcia przed śmiercią poprosiła nas, abyśmy się naszą biologiczną matką zaopiekowali i utrzymywali z nią kontakty. Mimo że była, jaka była, to jednak była naszą matką. Wszyscy mieliśmy do niej bardzo duży żal. Gdy ją odnaleźliśmy i utrzymywaliśmy kontakty, to nigdy żadne z nas nie powiedziało do niej mamo. Mówiliśmy do niej tylko i wyłącznie po imieniu. Przez to, że miałem tak skomplikowane i trudne życie w młodości, szybko musiałem dorosnąć. Kiedy dorastałem, to właśnie moja charyzmatyczna babcia mnie wspierała. Potem kiedy ona sama stawała się coraz starsza i dopadały ją choroby, role się odwróciły i to ja się nią zaopiekowałem. Jako młody chłopak pracowałem na kilka etatów. W dodatku spłacałem długi po swoich biologicznych rodzicach. Komornik nie dawał mi i mojemu rodzeństwu żyć. Mając 19 lat podpisywałem ugody z wierzycielami, pracowałem od rana do nocy i jeszcze na tej niewielkiej działce zacząłem budować swój nowy dom.
Los nie zesłał Panu żadnych dobrych duszków?
Owszem. Zesłał i to całkiem sporo. Wielu wówczas obcych dla nas ludzi pomagało nam w tych najcięższych momentach. Jestem bardzo wdzięczny rodzinie Przewodowskich, u których pracowałem przez wiele lat i którzy bardzo mnie motywowali do kontynuowania i podejmowania nauki. Trochę się czułem jak ich czwarty syn. Zresztą oni sami chyba tak mnie traktowali. Kiedy dorosłem i usamodzielniłem się finansowo, te złe duszki mam wrażenie, że przekrzyczały te dobre. Po mieście zaczęły krążyć różne plotki. Mówiono, że stanąłem na własnych „finansowych” nogach, bo posprzedawałem hektary działek na Grudziach, że mój biznes się kręci, bo sfinansowali go moi rodzice, doświadczeni gastronomowie.
To, że stanął Pan na nogi w gastronomi jest chyba faktem. Obecnie jest Pan też chyba jednym z większych lokalnych pracodawców?
Dzisiaj – wraz z małżonką – zatrudniamy ponad 40 osób, a zaczynaliśmy w 2008r. od uruchomienia sklepu spożywczego przy ulicy Cypriana Kamila Norwida w Legionowie. Potem przyszedł czas na kolejne sklepy i ostatnio na bary szybkiej obsługi „Gruba Kaśka”. Z perspektywy czasu mogę ocenić, że marka „Gruba Kaśka” okazała się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Mamy wielu klientów, którzy stołują się u nas każdego dnia. My gotujemy naprawdę i codziennie wydajemy świeże posiłki. Przychodzimy do pracy na godzinę 5 rano. Nastawiamy w garach wywary z warzyw na zupę i przez kolejne długie godziny te warzywa się gotują. Właśnie tak długo powinna się gotować smaczna i pożywna prawdziwa zupa. Kiedy widzimy, że za chwilę nam zabraknie towaru, nie jesteśmy w stanie go w takiej jakości dorobić na bieżąco. Dlatego też często wcześniej zamykamy nasze lokale. Wynika to z wydania wszystkich przyrządzonych w danym dniu posiłków. Zapewniam Panią, że my nie gotujemy w małych garnkach. Nasz najmniejszy garnek mieści 100 litrów.
Po co do tego wszystkiego, co każdego dnia ma Pan na głowie, dokładać sobie dodatkowych obowiązków i ubiegać się o mandat radnego? Nie zabraknie Panu czasu?
Funkcja radnego tak naprawdę jest mi do niczego niepotrzebna. Przy mojej działalności są to dodatkowe godziny, które obieram własnej żonie i własnym dzieciom. Nie ukrywam, że dieta w wysokości 1,4 tys. zł miesięcznie to nie są pieniądze, na które się rzucam, bo będę za nie żył. Chodzi mi, o co innego. Mianowicie, funkcja radnego otwiera mi i moim kolegom ze stowarzyszenia „NL” przymknięte drzwi, które mamy w Legionowie. Mówiąc to, nie mam na myśli swojego prywatnego biznesu, tylko raczej inne rzeczy, które w Legionowie da się jeszcze zrobić. Od kiedy nie jestem w „Nasze Miasto Nasze Sprawy” („NM NS”) tylko w stowarzyszeniu „NL”, które nie hejtuje i nie pluje na prezydenta Romana Smogorzewskiego, dla samej szkoły na Piaskach jestem w stanie utargować więcej gadżetów, sprzętów, czy też remontów. Kiedyś jak wchodziłem do siedziby miejskiej spółki „KZB” to każdy się na mnie patrzył i myślał sobie „czego on tu od nas chce?”, a o rozmowie z panią prezes to mogłem sobie pomarzyć. Tak było 2 lata temu. Od kiedy ogłosiłem, że kandyduję na radnego na Piaskach sytuacja zaczyna się zmieniać. Mój kontakt z Panią prezes jest lepszy, Pan prezydent przywita się ze mną i chwilę porozmawia. Gdy idę do wydziału inwestycji w ratuszu i mówię „pani Elu potrzebujemy chodnik na Kozłówkę”. Pani Ela mówi „mhm…, to jest ten Margis? No dobrze, to zaproszę pana w poniedziałek, wszystko ustalimy i będziemy dalej działać”.
Jak Pan ocenia swoje szanse w wyborach?
Nie oceniam. Kiedy 3 lata temu startowałem w wyborach samorządowych z okręgu obejmującego legionowskie centrum, to byłem przekonany, że pokonam Andrzeja Piętkę. Jednak tak się nie stało. Przegrałem niewielką liczbą głosów, ale przegrałem. Teraz może być podobnie. W okręgu wyborczym nr 5 na radnego startuje przecież aż 7 kandydatów. Myślę, że szanse każdego z nich będą wyrównane. Ale cieszę się, że wreszcie wystartuję z okręgu, w którym tak naprawdę mieszkam. Wcześniej i to począwszy od 2002r. stowarzyszenie „NM NS” wystawiało mnie z okręgu w centrum miasta, czyli z tego obszaru, w którym, na co dzień pracowałem. Najsilniejszym – a przynajmniej w mojej ocenie – rywalem będzie dla mnie związany z „Prawem i Sprawiedliwością” („PiS”) Sławomir Traczyk. Zna go pół miasta. Ja osobiście bardzo go lubię i na pewno nie będę szedł z nim na noże. Mogę powiedzieć, że w tej konfiguracji legionowianie na pewno nie obejrzą wyborczych igrzysk. Jedyną rzeczą, której się obawiam w związku z nadchodzącymi wyborami jest to, że przy urnach wyborczych może zabraknąć ludzi, bo nie będzie im się chciało iść zagłosować. W końcu będą wybierać radnego, który swą funkcję będzie pełnił tylko przez rok. A przecież przez rok, zbyt wielu „wielkich” rzeczy dla ludzi nie da się zrobić. Obiecałem żonie, że jak przegram te wybory, to będą to ostatnie wybory, w których w ogóle wystartuję.
Co Pan zmieni w legionowskiej „piątce”, kiedy wygra Pan wybory uzupełniające?
Nie obiecam szpitala, bo to jest nierealne. Ale na pewno zatroszczę się o legionowską Kozłówkę, tj. poprawię tamtejszą infrastrukturę drogową i ułatwię legionowianom z tej części miasta życie. Zresztą, już teraz zatrudniam na kuchni kilku praktykantów pochodzących właśnie z tej dzielnicy. Powiem szczerze, że takiego jak ich zaangażowanie w pracę, czy podejście do pracy i nauki w szkole mogłyby pozazdrościć dzieci z tych dobrych domów. Oni się starają, bo wiedzą, że nikt im za plecami nie pomoże. Wiedzą, że muszą liczyć tylko na siebie. Oprócz tego, będę dążył do porozumienia się z działającymi na Piaskach wspólnotami mieszkaniowymi. Z jednej strony chcą one remontów osiedlowych chodników i dróg, czy też nowych parkingów, z drugiej zaś strony nie chcą tych nieruchomości przekazać pod miejski zarząd. W takiej sytuacji, kiedy to wspólnoty mieszkaniowe są właścicielami tej osiedlowej infrastruktury drogowej oraz placów, na których mogłyby powstać nowe parkingi, wyremontowanie ich za miejskie pieniądze jest po prostu niemożliwe. W tej sprawie na pewno trzeba wypracować kompromis. Jeśli zostanę radnym, zadbam o to, aby w legionowskiej „piątce” zostały zmodernizowane drogi i ich oświetlenie oraz o to, aby na Piaskach powstały nowe miejsce parkingowe.
Dziękuję za miłą rozmowę i życzę sukcesów w wyborach uzupełniających na Piaskach i w walce z internetowym hejtem.
Wywiad z drugim z kandydatów na radnego na os. Piaski Sławomirem Traczykiem dostępny TUTAJ
Wybory uzupełniające odbędą się w piątym okręgu, szczegóły TUTAJ