W piątek po dachach budynków w centrum Legionowa rozegrał się pościg za 21-latkiem. To nie był samobójca, nie był też naćpany ani pijany. To chory chłopak, któremu na pomoc kazano czekać aż wydarzy się coś złego.
O mężczyźnie siedzącym na dachu kamienicy przy ulicy ks. płk Jana Mrugacza policję zaalarmował jeden z radnych, który dostrzegł go przez okno w sali ratusza. Do czasu kiedy służby nie pojawiły się na miejscu, człowiek siedzący na spadzistym dachu budynku zmieniał pozy. Raz stał zbliżając się do jego krawędzi. Innym razem zaś, kładł się na nim, nie przechodząc jednak na sąsiednie kamienice. Dopiero w chwili podjęcia przez strażaków i policjantów interwencji, zachowanie nastolatka stało się nieobliczalne. Chłopiec przed ratownikami zaczął uciekać, a podczas swej ucieczki kilkukrotnie niewiele brakowało, aby spadł z dachu.
Uciekał przed policją po dachach
Z dachu kamienicy przy Mrugacza przebiegł na dach legionowskiego magistratu. To właśnie tam policyjnym negocjatorom i strażakom, po przeszło 1,5 godzinnej akcji ratunkowej, udało się chwycić nastolatka za rękę i przeciągnąć do siebie, a następnie obezwładnić i na noszach przetransportować do czekającej na parkingu karetki.
Czekał na odwyk
O kulisach sprawy udało nam się porozmawiać z jego matką. Okazuje się, że chłopak czekał na leczenie. Wcześniej bowiem miał problemy z narkotykami i dopalaczami, zaś na początku roku odbył 2-tygodniowy detoks w ośrodku „Monaru” przy ulicy Marywilskiej w Warszawie. Po powrocie z ośrodka nie spotykał się z nikim, nie wychodził z domu. Żeby nie miał dostępu do narkotyków, matka wyłączyła w domu internet i zakazała listonoszowi przekazywać w jego ręce jakichkolwiek przesyłek. Nie miał ani dostępu do środków odurzających, ani pieniędzy na ich zakup. Sam mówił, że najbliższe 2 – 3 miesiące będą dla niego trudne, dlatego nie chciał podejmować nigdzie pracy. Oboje wiedzieli, że muszą jakoś wytrzymać najbliższe pół roku do odwyku. Z upływem czasu jego stan psychiczny zaczął się jednak pogarszać, a prawdziwy horror zaczął się od maja. Dusił swoją siostrę, biegał goły po mieszkaniu, kopał matkę, nie dał im spać w nocy, siłą je budził. Matce połamał kartę w telefonie, by nie dzwoniła na policję. Stawał w oknie i krzyczał do ludzi, biegał po ulicy między samochodami. By nie zrobił sobie ani komuś krzywdy, matka najpierw zamykała go w domu, ale potem bała się, że jak będzie miał zamknięte drzwi, to wyskoczy przez okno. Matka zdecydowała się sprawę zgłosić na prokuraturę i sama założyła mu niebieską kartę.
Śledcza znieczulica?
Jak twierdzi kobieta, pomimo założenia niebieskiej karty, do ich domu od lutego ani razu nie przyszedł dzielnicowy na kontrolę. Mimo jej własnych wielokrotnych donosów na własne dziecko do legionowskich policji i prokuratury służby te bagatelizowały problem, zasłaniając się bądź brakiem czasu, bądź też wymówkami typu „niech go pani wyrzuci na ulicę” albo „nic nie zrobimy, póki nic się nie stanie”. – Chciałam ratować swojego syna, a nie czekać aż coś jemu lub komuś innemu się stanie. Ani policja, ani prokuratura nie wyciągnęło do mnie ręki – skarży się matka chłopaka.
Chciała pomóc dziecku, a nie wywalić je na ulicę
– Widziałam swoje dziecko na dachu ratusza. Wracałam wtedy z z zakupami. Nie podeszłam tam, bo wiedziałam, że jak mnie zobaczy, to może sobie coś zrobić – mówi kobieta. 21-latek po ściągnięciu z dachu, został odwieziony na obserwację psychiatryczną do jednego z warszawskich szpitali. – Lekarze wstępnie mówią, że to bardzo silna psychoza – ujawnia matka. – Dziwią się mi, jak ja to wszystko tak długo wytrzymywałam – przyznaje bezsilna kobieta.
Więcej o tej sprawie w kolejnym wydaniu Gazety Powiatowej.