Wyobraźnię ludzi zawsze poruszały przepowiednie o końcu świata, o apokalipsie i o znakach, które towarzyszą temu zjawisku. Wychowani na lekturze o plagach egipskich, często wracamy do zapisów biblijnych, które mówią o 10 zjawiskach. Kiedy wyginęły ryby, a woda zamieniła się w krew, kiedy żaby tłumnie wchodziły do domów, komary i muchy wyglądały jak czarne chmury, a boska ręka poraziła bydło, nadeszła pora na następne pięć katastroficznych znaków. Wrzody i pryszcze pojawiły się na twarzach, grad spadł z nieba, szarańcza zaległa na polach uprawnych i łąkach, a ciemność pochłonęła cały świat na trzy dni. Potem według świętych opowieści przyszła śmierć. Z szacunkiem dla dogmatów religijnych, zastanawiam się jednak czy w dzisiejszym świecie nie potrzebujemy bardziej widowiskowych znaków by zrozumieć potęgę natury. Człowiek niczemu się nie dziwi. Ani grad, ani inne zjawiska atmosferyczne nie powodują u niego przerażenia. Potrafi naukowo wytłumaczyć trądzik młodzieńczy, AIDS, ptasią grypę, funkcjonowanie ZUS, chorobę szalonych krów, nowotwory i inne choroby dziesiątkujące ludność. A przecież każda z wymienionych rzeczy, mogłaby spokojnie zostać zakwalifikowana jako znak końca świata.
Kiedy kilka lat temu ryby w Jeziorze Zegrzyńskim wypłynęły brzuchami do góry, władze oświadczyły, że to tzw. przyducha. Powodem wodnej apokalipsy dla ryb miał być niedostatek tlenu w zbiorniku wodnym. Kiedy dziki wyległy na ulice, władze tłumaczyły, że to z powodu spacerujących po okolicznych lasach mieszkańców z psami. Powodem wycieczek do miasta miała być też wysoka inteligencja tych dzikich zwierząt, które chętnie korzystają z dobrodziejstw ludzkich śmietników. Strażacy od wielu tygodni jeżdżą w akcje nie tylko do pożarów łąk i do ściągania przestraszonych kotków z drzew, ale również do usuwania gniazd os i szerszeni. Warszawiacy jak szarańcza oblegają plaże i wylegują się jak stada fok w słoneczku wokół Jeziora Zegrzyńskiego. Jednak niektórzy uważają, że prawdziwą zapowiedzią apokalipsy jest plaga supermarketów, jakie wylęgają się na terenie powiatu legionowskiego.
Gdzie tylko znajdzie się kawałek trawnika, tam w mgnieniu oka buduje się nowy, śliczny metalowy sklep wielkopowierzchniowy. Ta masa sklepów o nazwach, które kojarzą się z najazdem owadów, pojawia się nie tylko w Legionowie i Jabłonnie. Plaga zaczyna atakować Serock oraz Wieliszew. Niewiele osób wie, że to właśnie u nas powstanie 500-setny kram znanej sieci handlowej. Pesymiści twierdzą, że trafią do nas najtańsze i najbardziej niezdrowe produkty żywnościowe. Ile w tym prawdy? Na pewno nie dowiemy się o tym z gazet, bowiem żeby pokusić się na takie teorie z wymienieniem nazwy producenta, trzeba mieć dobrego prawnika albo zaświadczenie od psychiatry. Niemniej jednak niektórzy są bardzo zadowoleni z takiego obrotu rzeczy, twierdząc, że marże w małych sklepach są niewyobrażalnie wysokie. Jak twierdzi gmina, winę za tę plagę ponosi starostwo. Powiat twierdzi, że to grzechy gminy. A w końcu wszyscy przyznają, że należy wychłostać radnych. Kto więc odpowiada za wylęg sklepów wielkopowierzchniowych? Nie wiadomo. Pewne jest jednak tylko to, że nikt w urzędach nie jest w stanie przewidzieć skutków swoich działań.
Iwona Wymazał