Na front z piętnastoma złotówkami

52045b73dfb69.jpg

Honorowy generał brygady strzelców, major Wojska Polskiego –  Stanisław Mandykowski. Syn Karola. W listopadzie skończy 94 lata, a werwy i energii mógłby mu pozazdrościć niejeden młodzieniaszek. Z pochodzenia Warszawiak – sercem Legionowianin. Podczas wojny – funkcja wojskowa – zastępca dowódcy plutonu. 20 września 1938 roku wstąpił ochotniczo do Szkoły Podchorążych Rezerwy w Równem Wołyńskiem. 30 maja 1939 roku awans na plutonowego podchorążego. Wrzesień 1939 roku- udział w wojnie z Niemcami.

Gdzie spędził Pan pierwszy dzień wojny?
Byłem wtedy w Równem Wołyńskiem, na ośmiomiesięcznym kursie szkoły podchorążych rezerwy. Tam zastała nas wojna. O godzinie 6.00 był apel, jak co dzień. Komendant szkoły powiedział nam: “Panowie podchorąży – wojna, proszę do magazynów, pobierać broń i sprzęt bojowy i za pół godziny zbiórka na placu alarmowym”.

Jak zareagowaliście – wy młodzi ludzie na sygnał, że właśnie wybuchła wojna z Niemcami?
Byliśmy pełni wiary, zapału i optymizmu. Wychowani w duchu patriotyzmu wierzyliśmy w gwarancje brytyjskie i francuskie. Francja była potęgą lądową, a Wielka Brytania największą flotą na morzach. Gdybyśmy mieli takie zaplecze na niebie, jak oni – Niemcy nie poszliby ani kroku dalej. Przedwojenna Polska była państwem rolniczym – 75% to byli rolnicy i nie mieliśmy przemysłu. Nasza proporcja w stosunku do niemieckich zakładów przemysłowych była 9 do 3000. Czym mogliśmy im dorównać poza organizacją, hartem ducha i bitnością?

Jak wyglądało zwykłe, codzienne życie na froncie? Jak wyglądały te pierwsze dni po wybuchu?
Nasza 13. Dywizja, którą dowodził generał Dąb – Biernacki została rozbita już 7 września. Pod Lubownią zostaliśmy praktycznie rozjechani przez czołgi niemieckie. Duch był ogromny, zawsze odporny, ochoczy i niepokonany. Cóż, przeważnie cofaliśmy się nocami na Lubelszczyznę, bo w dzień lotnictwo nie pozwalało nam na to. Tysiące taborów konnych polskiej armii blokowało szosy na przestrzeni kilkunastu kilometrów .To był łakomy cel dla lotnictwa niemieckiego, które je bombardowało i tworzyło zator. To była prawdziwa masakra, bo na tych taborach my mieliśmy wszystko. Żywność, umundurowanie, amunicję. Jak tabory zawiodły – to żołnierz był bezbronny. Po 17 września byliśmy w kleszczach dwóch największych armii świata i musieliśmy ulec. Podczas odwrotu wylądowaliśmy około 22 września pod Młodawą, która była już zajęta przez wojska bolszewickie. Miałem jeszcze trzydziestu chłopaków w oddziale, przeważnie rezerwistów z Łodzi. Musiałem rozformować oddział, kazałem zakopać broń i każdemu z nich kazałem iść na własną rękę. Ja też musiałem iść. I wędrowałem tak sam, przez przeszło dwa tygodnie, ubrany jak strach na wróble, w stare łachmany. Miałem przy sobie 15 złotych…

15 złotych to niewiele. Co można było wtedy za to kupić?
15 złotych to tyle, co 15 kilo cukru. Dla porównania – papieros kosztował 2 grosze za sztukę. Ci, co palili kupowali je na sztuki. Były to papierosy Wanda. Przeważnie kupowano tytoń fajkowy i maszynkę do kręcenia papierosów, bo to było ekonomiczne. Ja nie paliłem nigdy.

A koledzy? Żołnierze z papierosami w ustach?
Niektórzy palili. Ale my byliśmy wychowywani w duchu sportowym. My pływaliśmy, skakaliśmy, biegaliśmy. To była inna młodzież.

I co było później? Jak wyglądały lata okupacji?

Pięć lat okupacji przepracowałem w domu handlowo – wysyłkowym hrabiego inżyniera Stefana Raczyńskiego. Na 26 pracowników 22 z nas miało po dwa, trzy fakultety. W czasie mojej pracy nie spotkałem się, by którykolwiek z moich zwierzchników powiedział “cholera”. On mówił (przełożony, przyp. red.) – proszę pana, proszę to wykonać – tak się traktowało młodych ludzi. Mieliśmy po dwadzieścia parę lat, jadaliśmy obiady u właściciela kamienicy na piętrze. Przy stole młodzi ludzie dowiadywali się wielu ciekawych rzeczy od starszych panów – przeważnie wszyscy oni byli już w konspiracji. Zostałem do niej wciągnięty w 1942 roku…

Jak Pan trafił w szeregi żołnierzy AK?
U hrabiego pracował ze mną między innymi Władysław Bogacki, kapitan wojska polskiego, był ode mnie starszy jakieś dwanaście lat. Któregoś dnia zostaliśmy sami w magazynie i zapytał mnie o to, jak się zapatruję na sprawę wojny i o mój stosunek do Niemców. Na co ja odpowiedziałem mu, że był, jest i będzie wrogi. Wtedy po dyskusji powiedział mi, że ma dla mnie propozycję – postanowił wprowadzić mnie w szeregi Armii Krajowej.

A codzienne życie w okupowanej Warszawie?
Jeden wielki koszmar. Człowiek rano wychodził z domu i nie wiedział, czy wróci, bo codziennie były łapanki. To było nie do pomyślenia, by łapać człowieka jak psa, pchać go, kopać. To niepojęte dla was – młodych, wolnych ludzi. Wyskakiwało pięciu żandarmów i łapali wszystkich po kolei…

Stanisławs Mandykowski pojawia się na większości uroczystości miejskich. Jego donośny, wysoki głos jest oprawą dla wielu z nich. Jest Prezesem Związku Kombatantów Polskich w kraju. W stałej współpracy ze Stowarzyszeniem „Legionowscy Patrioci”, których wspiera, uczy i …

O dalszych losach generała, jego działalności po wojnie, przedwojennych metodach wychowawczych, kryzysie obyczajowości i dobrych manier i nie tylko, przeczytacie w następnym numerze.

Katarzyna Śmierciak