Jeszcze niedawno dostęp do informacji publicznej kojarzył mi się z czymś nielegalnym, niebezpiecznym i wywołującym dreszcze. Po trzech latach bojów z urzędami, na zadane proste pytania nadal jednak otrzymuję tak zawiłe odpowiedzi, że czasem, by je zrozumieć, czytam je codziennie po jednym zdaniu. Składam litery, wyrazy i zdania, piję litry kawy i nadal bywa, że nie rozumiem, co do mnie pisze urzędnik. Niektóre sprawy śnią mi się po nocach. Nie jest łatwo. Gdybym chciała dowiedzieć się, ile na przykład urzędy wydają pieniędzy na paluszki, musiałabym zastanowić się nad odpowiednim sformułowaniem pytania. Po pierwsze, pytanie nie jest głupie. Gdyby jakiś nielubiany sąsiad opróżnił Wam barek z ulubionych frykasów i przegryzek, poszczulibyście go teściową lub postraszyli policją. Gdy jednak radni, sołtysi, prezydenci i wójtowie pochłaniają tony ciasteczek i wypijają morze napojów, zapytanie o wydane kwoty na konsumpcję wydają się być bezczelnością. Ale w końcu chrupią je za nasze pieniądze, więc… warto spytać. Po podjęciu decyzji, by narazić się wójtowi czy prezydentowi i odrzuceniu strachu, siadamy z filiżanką melisy przed kartką papieru lub przed monitorem. Piszemy adres urzędu, datę, miasto, swoje dane, czyli nazwisko, imię i adres. Warto dodać numer telefonu i mail. Potem nadchodzi pora na pytanie. Warto zastanowić się, czy interesuje nas ile paluszków pożarto w czasie jednego miesiąca, tygodnia czy roku. Pytamy więc, ile paluszków zostało zakupionych w czasie jednego miesiąca przez… ( tu nazwa urzędu) w 2012 roku. Prosimy o odpowiedź na adres mailowy, na adres podany w liście do wyboru i wysyłamy…
Ale tu zaczynają się schody… Po 14 dniach dostajemy odpowiedź z prośbą o uzupełnienie wniosku o dostęp do informacji publicznej, o podpis w ciągu 7 dni pod rygorem nieważności wniosku i niepodejmowania sprawy. Podpisujemy więc pośpiesznie list i wysyłamy. Po kolejnych 14 dniach otrzymujemy prośbę o sprecyzowanie wniosku, gdyż urząd nie wie, w jakim miesiącu liczyć ilość paluszków, gdyż w listopadzie i w maju potrzeby radnych są różne. Żeby utrudnić pracę urzędnikom, odpisujemy, że pragniemy usłyszeć ile średnio miesięcznie wójt kupuje smakołyków. Ale w po kolejnych 14 dniach odpowiedzi czytamy, że podjęcie takiej analizy wymaga zatrudnienia pracownika i jest informacją przetworzoną, więc uprasza się o wskazanie interesu publicznego. Po takiej ostrej wypowiedzi, do naszego wniosku dokładamy zgrabną formułkę o tym, że posiadanie informacji o tym, ile pożerają urzędnicy jest nam nieodzowne, by spokojnie spać oraz że pieniądze na paluszki pochodzą z twojego podatku. W ramach desperacji załączamy ksero PIT-u, zaświadczenie od lekarza specjalisty i czekamy na kolejny list. Po tym jak przeczytamy w okresach 4-tygodniowych, o żądaniu sprecyzowania czy paluszki mają być z sezamem czy z solą, czy precelki też mają liczyć oraz w jakich jednostkach miar mają być podane żądane wartości, zaczynamy żałować, że wychyliliśmy się ze swoją aktywnością obywatelską. Czasem też podejrzewamy jakąś ogromną aferę paluszkową.
Jeśli interesuje nas, co sąsiad buduje za oknem, kiedy załatają dziury na naszej ulicy, ile premii dostał dyrektor, gdzie urzędnicy jeździli na wycieczki, wystarczy nauczyć się o co i w jaki sposób należy zadawać pytanie. Warto przyjść więc we wtorek na spotkanie w Chotomowie, które będzie poświęcone podobnym zagadnieniom. Aktywność obywatelska sprzyja przejrzystości urzędów. A dzięki pozyskanej wiedzy zaoszczędzimy na melisie, kawie i papierze…