Rowerzyści z Jabłonny przemierzyli Islandię

521c8f7921659.jpg

Tam, gdzie ogień, woda i lód zwarły się w namiętnym tańcu żywiołów, gdzie słońce wychodzi na całonocny marsz po nieboskłonie, a dni liczone są w ilości zachwytów, nie zaś w zachodach i wschodach, pośród bezmiaru burzliwych wód oceanów północnego Atlantyku, na małym kontynencie zwanym Islandią, rozpoczęli swoją przygodę Adam i Agnieszka, rowerzyści z Jabłonny.

 

Pod koniec czerwca tych dwoje śmiałków spakowało swoje jednoślady oraz bagaż i odleciało samolotem w poszukiwaniu gorących źródeł i ognistych wulkanów. Ich podróż trwała 16 dni. W tym czasie zdołali pokonać 1300 kilometrów. Po bezkresach interioru a także po przełęczach górzystych wybrzeży pedałowali w bardzo skrajnych warunkach – od pięknych słonecznych dni po ulewne deszcze.  Dziś chcą Wam opowiedzieć o swoich przygodach.

 

Wspólnie od 4 lat
Podróżujemy wspólnie na rowerach już prawie 4 lata. Nasza przygoda trwa więc nie od dziś i rozwija się bardzo dynamicznie. Znamy nasze umiejętności i wiemy, że możemy na sobie polegać. Świadomość wsparcia w drugiej osobie i tego, że nie zawiedzie nas choćby było bardzo trudno, jest bardzo potrzebna na takich wyprawach i często pomaga przetrwać najtrudniejsze chwile.

    

Przygotowania
Wiele dni zajęło nam planowanie wyjazdu. Pomysł na odwiedzenie tego regionu pojawił się jeszcze późną jesienią 2012 roku. Zobaczyliśmy zdjęcia innej podróżniczki, która podróżowała po Islandii, i zakochaliśmy się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Tak odległa kraina wymagała od nas jednak bardzo starannego przygotowania. Musieliśmy dobrze dobrać ubiór i przystosować rowery do jazdy po terenie. Ogromne przestrzenie, jakie mieliśmy odwiedzić, wymagały od nas, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przez wiele miesięcy czytaliśmy różne poradniki i dobieraliśmy strój, który uważaliśmy za odpowiedni na warunki pogodowe panujące na miejscu. Gdy wszystko było gotowe, z lekkim dreszczykiem emocji ruszyliśmy na spotkanie z przygodą!

    

Zróżnicowany teren
Wyjechaliśmy do Islandi, ponieważ poszukiwaliśmy miejsca całkiem innego o tego, które znaliśmy do tej pory. Chcieliśmy oderwać się od osiedli ludzkich i dużych miast Europy, od krajobrazów jakie znamy. Islandia zafundowała nam wszystko to, czego szukaliśmy. Znaleźliśmy tam rozległe tereny pokryte zastygłą lawą, żwirowo-popiołowe pola spływu wód lodowcowych, surowe i zaśnieżone przełęcze bez roślinności, aż wreszcie białe noce ze słońcem wysoko na niebie. To wszystko sprawiło, że wyspa na zawsze zagościła w naszych sercach jako ta magiczna, jedyna i niepowtarzalna. Podczas tej wyprawy pedałowaliśmy przez bardzo zróżnicowany teren. Jechaliśmy zarówno idealnie równymi asfaltami drogi nr 1 otaczającej wyspę, jak i po ciężkich kamienistych bezdrożach interioru, gdzie wstęp mają tylko samochody z napędem 4×4, a jazda rowerem to spore wyzwanie. Na naszej drodze były odcinki płaskie, ciągnące się kilometrami, a także strome podjazdy po żwirze i kamieniach. Słoneczne dni naszej islandzkiej przygody wielokrotnie przeplatał silny wiatr i opady ulewnego deszczu, a czasem, zwłaszcza w górach, nawet deszczu ze śniegiem. Trudne warunki pogodowe jednak szybko puszczaliśmy w zapomnienie, kiedy naszym oczom ukazywały się przepiękne widoki. Widzieliśmy spienione białe fale bijące o skaliste brzegi południowo-wschodnich fiordów, ogromne, błękitne i majestatyczne góry lodowe oderwane od lodowca, pływające po jeziorze Jokuralson a także zapierające dech w piersiach panoramy rozciągające się z przełęczy na wiele dziesiątek kilometrów – wszystko to sprawiało, że czuliśmy się jak w innym świecie.

    

Podróż w czasie
Wyspa jest położona na zetknięciu dwóch wielkich płyt tektonicznych. Jest więc pochodzenia wulkanicznego, a efekty działalności wciąż jeszcze czynnych wulkanów spotkać można tam na każdym kroku. Setkami kilometrów ciągnęły się bezkresne pustkowia, a pośród nich tylko my, nasze rowery i zastygła lawa. Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy cofnęli się o miliony lat, gdy ziemia jeszcze nie była zamieszkała przez zwierzęta i ludzi. Obszary centralnej części wyspy przypominały świeżo zakrzepłe powierzchnie prakontynentu, który dopiero co przygotowuje się na przyjęcie roślinności i zwierząt. Były to bardzo odmienne widoki od zielonych dolin, które widywaliśmy na wybrzeżach. Tam świat wyglądał zupełnie inaczej, bardziej znajomo. Pasące się owce i stada biegnących koni na soczyście zielonej trawie, sprawiały, że świat wyglądał jak z bajki.

    

Wyspę pożegnaliśmy z bólem serca. Ten surowy i przepiękny obszar zostawiliśmy z nadzieją, że jeszcze kiedyś dane będzie nam tam powrócić. Była to do tej pory najpiękniejsza, najdłuższa i zarazem najtrudniejsza wyprawa, z jaką przyszło nam się zmierzyć. Nie żałujemy jednak wyboru i gorąco polecamy wszystkim ten odległy kontynent.

Nadesłał Adam Skop