Sprawą Antoniego N., o której pisaliśmy niedawno, zainteresowały się media ogólnopolskie – zarówno telewizja jak i prasa. Efektem jednego z dziennikarskich śledztw w tej sprawie są pocięte opony i porysowany lakier samochodu pani Ewy – redaktorki jednego z magazynów dla kobiet.
Niedawno opisywaliśmy historię, która rozgrywa się od wielu lat w miejscowości Łacha. Sąsiedzi pana Antoniego N. są przez niego terroryzowani w bardzo różnorodny sposób. Czasem jest to po prostu „ograbiona lodówka”, a innym razem poważniejsze kradzieże, groźby i zastraszanie. Sąsiad biega po wsi z siekierą i nożem, a jego nieracjonalne zachowanie budzi lęk u mieszkających tutaj ludzi. Policja, prokuratura i sądy są nieskuteczne w znalezieniu konstruktywnego rozwiązania tego problemu. Głównymi poszkodowanymi pana Antoniego są jego bezpośredni sąsiedzi – Jolanta i Krzysztof Kowalczykowie.
Zobaczyć na własne oczy
Pani Ewa, dziennikarka jednego z ogólnopolskich magazynów dla kobiet, kiedy natrafiła na nasz artykuł, postanowiła również napisać o tej sprawie. Chciała sama na własne oczy zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość państwa Kowalczyków i innych sąsiadów. Wybrała się do Łachy w sobotę w godzinach przedpołudniowych i jak sama mówi nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń. Sama określa go jako „totalny dramat”. Nie zgodziła się na ujawnienie swoich personaliów ani nawet nazwy magazynu, dla którego pracuje, ponieważ ciągle trudno jej się otrząsnąć z minionych niedawno wydarzeń. – Ciągle analizuję, że mogłam przecież postawić samochód na działce państwa Kowalczyków – mówi. –Wtedy może nic by się nie stało – dodaje. Z drugiej strony pani Ewa przyznaje, że nie można przemilczeć tej sytuacji, ponieważ to kolejny argument przemawiający za tym, że pan Antoni jest nieobliczalny i ludziom mieszkającym w okolicy może grozić niebezpieczeństwo.
Wywiad
Kiedy pani Ewa znalazła się na miejscu, postanowiła zaparkować po drugiej stronie uliczki. Zrobiła tak dlatego, bo nie chciała zasłaniać widoku posesji państwa Kowalczyków i wykonać dobre zdjęcia. Najpierw rozmawiała z głównymi poszkodowanymi. Pan Antoni N., który jest ich bezpośrednim sąsiadem pojawił się na swojej posesji. Pani Ewa postanowiła zapytać go o jego wersję wydarzeń. – Uważam, że jeśli ktoś jest otwarty i sympatyczny, to inni odpłacają tym samym – mówi dziennikarka. Jednak pan Antoni zareagował agresywnie. Zaczął wykrzykiwać pod adresem pana Krzysztofa Kowalczyka „różne rzeczy”. Pani Ewa niewiele z tego rozumiała. – Mówił od rzeczy i miałam wrażenie, że jest przepojony złością – relacjonuje. Nie tego spodziewała się dziennikarka, sądziła, że powie on raczej coś na swoją obronę. W tej sytuacji pani Ewa postanowiła zrezygnować z wywiadu w tym kierunku. Zapytała jeszcze, czy będzie mu mogła zrobić zdjęcie przynajmniej od tyłu. Na to pytanie usłyszała odpowiedź, że pan Antoni N. poda ją do prokuratury za najście. Nie pozostało nic innego, jak tylko zrezygnować. – W ten sposób ten człowiek odmówił sobie szansy postawienia go w dobrym świetle – mówi pani Ewa.
Niespodziewany obrót spraw
Kiedy dziennikarka weszła do domu państwa Kowalczyków, po chwili rozmowy usłyszano syczenie. Pani Jolanta po wielu przykrych doświadczeniach zaczęła obawiać się, że sąsiad być może spuszcza im gaz. Kiedy jednak wyszła na zewnątrz, zobaczyła pana Antoniego N. przy samochodzie pani Ewy. Natychmiast uciekł. Kiedy wszyscy wyszli na zewnątrz okazało się, że syk to nie gaz, a odgłos spuszczanego z kół powietrza. Dwie tylne opony były przecięte nożem, a lakier samochodu porysowany. – Byłam w wielu niebezpiecznych miejscach i nigdy nic mi się nie stało. Zdumiewające jest, że w tak wydawać by się mogło spokojnym miejscu, mogło mnie spotkać coś takiego. Kiedy opowiadam znajomym o tym wydarzeniu, nie chcą wierzyć, że w biały dzień mogło stać się coś takiego – mówi pani Ewa.
Rezultat
Sprawę zgłoszono na policję. Pani Ewa do domu wróciła po wezwaniu pomocy drogowej. Dziennikarka na własnej skórze przekonała się, że pan Antoni jest „groźny” i „nieobliczalny”.