Rozmawiamy z Aleksandrem Miętkiem, trenerem, który stworzył podwaliny pod siatkarskie sukcesy Legionowa.
Rozmawiamy po meczu, podczas którego krzyknął pan do jednej z zawodniczek: podać ci telefon? Rozbawiło mnie to. Tak pan mobilizuje?
Chodziło o to, że nie komunikują się na boisku. A kiedy nie grają, gadają przez telefony cały czas – w autokarze, w szatni.
Nie wygląda pan na ostrego trenera.
Oj, jak są dobre mecze, nie jest tak spokojnie.
To wynik prawdziwych emocji, czy wcielenie, które pomaga prowadzić drużynę?
Każdy trener musi być dobrym aktorem. Nie będzie aktorem, nie będzie dobrym trenerem. Wiele spraw można spokojnie wykalkulować, ale trzeba wiedzieć, kiedy należy krzyknąć, żeby to przyniosło pożądany efekt. Bywają mecze, kiedy dziewczyny trzeba mocno pobudzić, chociaż one są przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Ale nie z każdym zespołem takie metody dają efekt.
Jak się nabywa doświadczenia? Nie uczą tego chyba na studiach?
Nie uczą. Trzeba to samemu wypracować i dobrze poznać zespół.
Czyli potrzebny jest tzw. warsztat.
Oczywiście. I trzeba się uczyć od dobrych trenerów. Ja miałem szczęście, ponieważ wiele lat byłem drugim trenerem przy dobrych trenerach i skorzystałem na tym. Współpracowałem z trenerem Dariuszem Gorgolem, był trener Andrzej Ojrzanowski, Albin Mojsa, trener Wojciech Lalek, od którego bardzo dużo się w ostatnim czasie nauczyłem. Trzeba podpatrywać lepszych i dużo się uczyć.
Jak długo uprawia pan ten zawód?
Odkąd poszedłem na studia. Dzięki uprzejmości pana Wojtka Augustynowicza zacząłem się bawić w SALOS RP (Salezjańska Organizacja Sportowa). Mają w niej mocno rozbudowane rozgrywki, które nie odbywają się wszakże pod szyldem PZPS. Nie tylko siatkówkę, ale i piłkę nożną, koszykówkę, tenis stołowy. Prowadziłem jako instruktor pięć grup. Ale to była w gruncie rzeczy zabawa, od niej się zaczęło. I kiedy zaczęły przychodzić wyniki, to spróbowaliśmy utworzyć zespół. Powstał pierwszy salezjański klub, który w sezonie 2009/10 wszedł do II ligi. My się utrzymaliśmy, a Legionovia spadła. Dzięki działaniom władz lokalnych, które postanowiły, by nie było dwóch średnich klubów, lecz jeden mocny, doszło do połączenia. Nie dochodzi zatem do derbów miasta na poziomie II ligi. A to wszystko były wychowanki obu klubów i koleżanki. Po tym sukcesie, kiedy drużyna do pewnego stopnia znikąd weszła do II ligi, nawiązała się szersza współpraca. Wcześniej byłem jeszcze na AWF, pięć lat przy trenerze Ojrzanowskim.
Ostatni sukces w LTS, to brązowy medal Mistrzostw Mazowsza.
Nie wiadomo, jak by to było, gdyby nie moja córka, która przyszła na świat 1 marca. Z tego powodu nie mogłem być na tym ważnym meczu – gdybyśmy wygrali, byłby srebrny medal. I gdyby nie przepisy PZPS, które weszły w ubiegłym roku, że dwie drużyny z tego samego klubu nie mogą „wyjść” w Polskę, byłoby więcej trofeów.
Jakie znaczenie ma obecność trenera jeśli zespół jest dobrze przygotowany?
Obserwatorzy mówili, że pod moim okiem mogło być lepiej, bo zabrakło ducha w grze drużyny. Niewykluczone, że mogłoby być inaczej i dziewczyny zagrałyby na maksa. Zagrały przyzwoite zawody, ale czegoś widać zabrakło, skoro przegrały. Nie ma zespołu bez trenera.
W każdym sporcie?
W każdym. Nikt samodzielnie nie osiąga takich sukcesów. Im szybciej zawodnicy zaufają trenerowi, tym szybciej przychodzą sukcesy. Obojętnie w której dyscyplinie zespołowej. Trener widzi tę grę z boku, i widzi to, czego nie widzi zawodnik na boisku. Dlatego wie, co skorygować. Zwłaszcza zawodnik młodzieżowy po prostu o pewnych rzeczach ma prawo nie wiedzieć i dopiero trener musi mu o tym powiedzieć.
Ale to znaczy, że trener nie może się zaangażować emocjonalnie w przebieg meczu.
Angażuję się.
To jak pan widzi to, co trzeba naprawić?
Powiedziałem, że trener musi też być dobrym aktorem. Z jednej strony musi pokazać, że jest zaangażowany w grę, gestykuluje, krzyczy, niekiedy interweniuje u sędziów, czasem nawet się z nimi kłóci, ale z drugiej strony głowa musi być chłodna. Bo jeśli ciało się zagotuje i głowa się zagotuje, to taki trener nie pomoże zespołowi. Nawet w Orlen Lidze można zobaczyć, że niektórzy trenerzy potrafią się zagotować.
Zespół, który pan prowadzi, nazywają „Miętówkami”. To chyba miłe?
To od nazwiska, ale nie ma to zbyt dużego znaczenia. Pierwszą tego rodzaju nazwę nadano zespołowi, który prowadziliśmy z Wojciechem Lalkiem. Jego drużyna to były „Lalki”. Awansowały do I ligi. I to się tak przeniosło. Ale to jest miłe, ponieważ trzeba sobie na to zapracować. Po Wojtku było kilku trenerów i nazwisko żadnego z nich nie zostało w ten sposób utrwalone. Nadal są „Lalki”.
Ale dziś prowadzi pan te dziewczęta, a za rok pewnie inne. Nazwa zostaje?
Te zmiany zależą od aktualnej koncepcji klubu, poziomu zawodniczek w różnych rocznikach itd. Dopiero dopracowujemy się takiego systemu. On na razie jest mieszany. Czasem jest tak, że idzie grupa z trenerem, a czasem przekazujemy całą grupę. Ja tę swoja prowadzę trzeci rok, od mini siatkówki. Co będzie w przyszłym roku? Nie wiem. Wiem jedynie, że klub pracuje nad stworzeniem jakiejś formuły. Zobaczymy jak będzie.
Jest pan z Legionowa. Jak pan odpowie na pytanie, dlaczego tu się udaje budować taki klub?
Tak, jestem z Legionowa, jestem lokalnym patriotą i nie ruszę się stąd. Nie zamierzam. A dlaczego się udaje? Bo jest pewna tradycja, bo była grupa zapaleńców, którzy chcieli wokół tego chodzić. Oni to stworzyli i rozwijają. To Sławek Supa, dzisiejszy prezes Legionovii S.A., zawsze był takim pozytywnym wariatem. W różnych miejscach jest jeszcze kilku takich i to wyszło. Mówię o siatkówce młodzieżowej, czyli LTS. Żeby się udało na poziomie zawodowym, to oprócz zapaleńców potrzeba jeszcze pieniędzy. Są na przykład w Polsce ośrodki siatkarskie, których „nie bawi” siatkówka seniorska. One skupiają się na siatkówce najwyżej do juniorek i też robią świetną robotę. Takim przykładem jest Iława. Tam co roku mają znakomite grupy młodzieżowe, które kończą rozgrywki w finałach lub półfinałach Mistrzostw Polski. A kiedy te dziewczyny osiągają odpowiedni wiek, idą grać do innych klubów. A Legionowo ma to szczęście, że i grupy młodzieżowe grają na dobrym poziomie, i jest dobra atmosfera wokół siatkówki, i wszyscy pomagają. Mamy złoty okres siatkówki w Legionowie, ale nie zawsze tak było.
Jaki jest cel drużyny na ten rok?
Cele mamy wysokie, ale nie sposób przewidzieć, co uda się osiągnąć. Pracujemy ciężko, by osiągać jak najwyższe cele. Marzymy o medalu Mistrzostw Polski, ale czy nam się uda? Nie wiem. Robimy wszystko, by tak się stało.