73. Tour de Pologne. Startowali bracia Kościelscy

Kościelscy

Tour de Pologne ukończony. Brawa dla Patryka i Mateusza (fot. arch. pryw.)

Wyścig amatorów organizowany przy Tour de Pologne to impreza, która odbył się po raz pierwszy w 2010 roku. Kolarze-amatorzy mają do pokonania rundę etapu Bukovina Resort – Bukowina Tatrzańska, po której ścigają zawodowcy. Na starcie stawili się bracia Patryk i Mateusz Kościelscy. Jak im poszło?

Start wyścigu znajduje się na wysokości 940 metrów n.p.m. Kolarze zjeżdżają do Poronina na start ostry, by zacząć wspinaczkę do miejscowości Ząb, w której urodzili się nasi sławni sportowcy Józef Łuszczek czy Stanisław Bobak, a wychował Kamil Stoch. Z Zębu w dół, a następnie kolejny podjazd do Gliczarowa Górnego. Ponownie zjazd i finisz… pod górkę do Bukowiny Tatrzańskiej. Blisko 40-kilometrowy odcinek (od startu ostrego do mety około 31km)  na pewno dawał się we znaki nie tylko ze względu na podjazdy. Co o swoim starcie powiedzieli Patryk i Mateusz?

Za namową brata wystartowałem w tegorocznej edycji Tour de Pologne dla amatorów. Zapisało się 2000 osób, na starcie pojawiło się około 1500, a ukończyły 1042 osoby. Już od soboty cały czas padał deszcz, a tuż przed startem nasilił się jeszcze bardziej. Temperatura wynosiła 8-9 stopni Celsjusza, więc zanim wystartowaliśmy byliśmy cali mokrzy i zziębnięci. Wyścig rozpoczynał się startem honorowym z Bukowiny, gdzie praktycznie jechało się większość trasy w dół i niestety marzło jeszcze bardziej. Po około 8 km w Poroninie rozpoczęło się ściganie, które nie było łatwe.
Cały czas trzeba było być skoncentrowanym i uważać na innych uczestników oraz na kamienie nanoszone strugami deszczu w poprzek drogi. Podjazdy były zabójcze, mi szczególnie dał się we znaki ten w Glinczarowie. Na zjazdach zaś cały czas trzymałem ręce na hamulcach, a mimo to rozpędzałem się do blisko 60 km/h. Trasa ogólnie bardzo trudna, sporo było ostrych zakrętów, a przy niedzielnych warunkach nazwał bym ją ekstremalną. Dlatego bardzo się cieszę z ukończenia wyścigu w całości. Na mecie w namiocie na zawodników czekał gorący posiłek więc można było na chwilę uciec przed deszczem. Mimo nieprzychylnej pogody zarówno na starcie, na mecie jak i na całej trasie było bardzo wielu kibiców, którym należą się szczególne podziękowania za wspaniały doping i pomoc na trasie. Chciałbym również podziękować Mateuszowi Kościelskiemu i całemu Fraikin Team za wspaniałą atmosferę i niezapomniane zawody. Odgrażają się że za rok tam wrócimy – ja jestem za – podsumował swój start w prestiżowym wyścigu Patryk.

Firma w której pracuję już drugi raz była partnerem logistycznym cyklu TdP – dostarcza ciężarówki do transportu barierek i innego sprzętu. Pomysł startu powstał w firmie i nie był to mój pomysł. Koleżanka z marketingu wysłała info o zorganizowaniu drużyny pracowników i przyjaciół firmy. Od razu skierowałem zapytanie do brata i tak zgłosiliśmy się – w naszej drużynie było prawie 15 osób z całej Polski (Warszawa, Szczecin, Poznań). Już w czasie drogi padał deszcz. Zatrzymaliśmy się w Rabce-Zdrój na kibicowanie peletonowi. Przejazd zawodowych kolarzy trwał 30 sekund!
W dniu wyścigu jeszcze nie doszliśmy do startu, a już nic suchego na nas nie było. Prawdziwy deszcz zaczął padać dopiero od momentu startu. Z kompleksu Bukovina Resort był start honorowy, krótki podjazd a potem 8 km z górki do startu ostrego w Poroninie. Tu już zacząłem marzyć o podjazdach dlatego, że był tłok na trasie, słaba widoczność od deszczu i ciągłe hamowanie, co nie dawało przyjemności z jazdy. Podjazd pod Ząb nie okazał się dla mnie problemem, ale potoki na drodze płynęły wzdłuż i w poprzek, nanosząc na trasę piach i kamienie i na zjeździe już widać było tego efekty – uszkodzone opony, zerwane łańcuchy i kolarze poza trasą. Co ciekawe, mimo takiej aury sporo osób kibicowało i zagrzewało. Najlepszy chyba był przebrany za diabła kibic na szczycie Gliczarowa, krzyczący „uśmiechnij się”. Mnie osobiście Gliczarów pokonał, musiałem zejść z  roweru i go prowadzić, co przy takim wzniesieniu też nie było łatwe, tym bardziej, że droga wąska, ale niektórzy podjeżdżali wywołując entuzjazm wśród kibiców. Podjazd pod Bukowinę już poszedł gładko i szczęśliwy dotarłem do mety, gdzie spotkałem brata, który zdążył już zjeść i nieźle zmarznąć. Miał nade mną ponad 10 minut przewagi. Wszyscy z naszej drużyny dojechaliśmy cało,co przy tych warunkach było chyba najważniejsze. Co ciekawe, wszyscy liczą na powtórkę za rok, a może jakiś wspólny wypad rowerowy wcześniej – podsumował swój udział w tourze Mateusz.

Patryk zajął w rywalizacji 373 lokatę z czasem 1:26:48. Mateusz ukończył wyścig na 590 pozycji w czasie 1:34:59. Obu zawodnikom, znanych nie tylko z rowerowych tras, ale również biegowych czy triathlonowych ipiłkarskich boisk, życzymy rozwijania swoich sportowych pasji.