W miniony weekend w Sobieszowie (woj. dolnośląskie) odbyła się impreza pod nazwą Chojnik – Karkonoski Festiwal Biegowy. Nie mogło tam zabraknąć przedstawicieli biegowych z naszego powiatu. Norbert Kmieć z Jachranki i Adam Lusawa z Legionowa wystartowali w biegu ultra, a Wojciech Kisieliński z Chotomowa w maratonie.
Karkonosze słyną z przepięknych szlaków turystycznych. Okolice Sobieszowa to górujący nad dzielnicą Jeleniej Góry zamek Chojnik położony na szczycie o tej samej nazwie. Miejsce to jest celem wielu turystów, którzy odwiedzają Sudety i pasmo Karkonoszy. Właśnie u podnóża Chojnika usytuowana była start i meta Karkonoskiego Festiwalu Biegowego.
Ogromne brawa dla „naszych”
W biegu ultra na dystansie 102km wystartowali Norbert Kmieć i Adam Lusawa. Ten pierwszy ukończył mordercze zmagania na 28 miejscu w czasie 17:58:48. Dystans ultra ukończyło niespełna połowa zawodników, którzy ruszyli na trasę w polskie i czeskie Karkonosze. To świadczy, że bieg nie należał do łatwych. 5025 metrów do góry i 5025 metrów w dół… Niestety biegu nie ukończył Lusawa. W maratonie wystartował Wojciech Kisieliński. On miał do pokonania 46km przy 2229 metrach do góry i 2229 metrach w dół. Oczywiście zawodnik Wieliszew Heron Team podzielił się wrażeniami z biegu:
W ten weekend odkryłem nową twarz biegania. Zapisując się na Maraton Chojnik brałem pod uwagę głównie dystans – 46 km co to nie było według mnie nic nadzwyczajnego. Teraz już wiem, że trzeba zwracać baczną uwagę na drugą wartość podawaną w tych biegach – przewyższenia. Prawie 2300 metrów na 46km to jest bieganie w 3D. Cyferki, które analizujemy sobie podczas treningów przybierają zupełnie inne wartości, a trasa „w dół” w tempie 14 min/km. okazuje się przynosić ogromne zadowolenie, że udało się nie połamać. Wdrapując się pod górę, w ulewnym deszczu, przychodzą do głowy myśli typu „co ja tu robię”, ale rekompensuje to wszystko widok z grani w dół, na to wszystko co zostawiliśmy pod sobą. Na 28 km przeżyłem skurcze jakich jeszcze nigdy w życiu nie miałem. Przeszła mi nawet przez głowę myśl, że to już jest koniec biegu. Pomoc kolegów z trasy i kilka minut rozciągania pozwoliły na szczęście kontynuować rywalizację. To nie był jednak koniec niespodzianek, skurcze jeszcze trzy razy dały znać o sobie, ale i tak, to co dało nam naprawdę popalić, to była pogoda. Z siedmiu godzin biegu prawie cztery były w deszczu, dwie burze, grad i jedna wielka ślizgawka pod stopami na omszałych kamieniach. Po 7 godzinach, 7 minutach i 43 sekundach przekroczyłem linię mety!!! Jeżeli ktoś myśli, że mam się czym pochwalić, jest w błędzie. o 2.00 w nocy byłem na starcie dwóch biegaczy z naszego powiatu. Norbert Kmieć i Adam Lusawa wystartowali na dystansie 102 km i przewyższeniami ponad 5000 m. Dystans ukończył Norbert z czasem poniżej 18 godzin, natomiast Adam zszedł z trasy na 49 kilometrze z powodu pogubienia się w nocy na trasie i ogromnej straty czasowej. Ja ze swojej strony mogę dodać tylko tyle, że już nie mogę się doczekać kolejnego biegu w górach . Supermaraton Gór Stołowych – kolejne wyzwanie.